I rzeczywiście, komunizm odwołano, a dowcipnisie są wśród nas.
W ostatnim felietonie pisałam o delegacie PRL w Komisji Praw Człowieka przy ONZ i zaczęłam myśleć, gdzie „oni" się podziali. W tym wypadku „oni" to pracownicy PRL-owskiej „dyplomacji". Nawet najwięksi przeciwnicy lustracji nie utrzymują, że PRL miała politykę zagraniczną. Jeśli więc jej nie miała, to te tysiące facetów służyło polityce zagranicznej ZSRS. Piszę facetów, bo kobiet wtedy prawie nie wciągano do polityki. (Pamiętam żywą debatę w latach 80. na jakimś antykomunistycznym konwentyklu w Nowym Jorku, gdzie emigracyjne feministki ukraińskie próbowały wzburzyć salę, żaląc się, że nie ma kobiet we władzach ZSRS i Republiki Ukraińskiej. Starałam się je uspokoić, mówiąc, że jako kobiety powinny być z tego dumne).
Akurat MSZ (tak jak i MSW) nie są miejscami, gdzie należy szukać tajnych współpracowników, bo to nie ma najmniejszego znaczenia. Pracownicy tych resortów byli forpocztą dyplomacji sowieckiej i z definicji nie mogli służyć interesom Polski. Oczywiście często lepiej się prezentowali niż sowieccy, mówili językami (choć nie zawsze: w 1984 r. pewien konsul PRL umiał powiedzieć tylko dwa słowa: „Who you?", z akcentem na pierwszą sylabę), jedli nożem i widelcem i nie drapali się, gdzie nie trzeba.
Oczywiście różnili się między sobą i zadaniami, i sposobem wykonywania tych zadań. Jedni brylowali na konferencjach, tłumacząc, jaki Gierek jest postępowy, ale nie może iść w reformach dalej, bo lud jest tępy (wtórowali im politologowie od Europy Wschodniej, którzy zazwyczaj byli słabszymi studentami i nie załapali się na prestiżową sowietologię. Było ich około pół tuzina, karmionych i pojonych w ambasadach PRL i na wyjazdach do Polski). Inni pracownicy PRL „na placówkach" zajmowali się szpiegowaniem, w tym szpiegowaniem emigracji, inni jeszcze sprzedawali wódkę na lewo.
Ludzie są tylko ludźmi, więc jedni byli gorsi, inni lepsi. Niektórzy pod wpływem czy to sumienia, czy strachu, czy też pragnienia wygody zostali na Zachodzie. Wszyscy oni jednak powinni być, zaczynając od 1989 r., zlustrowani (nie spaleni na stosie). Tymczasem wielu z tych, którzy szkodzili Polsce czy służyli komunistom, zostało w postkomunistycznym MSZ jako „eksperci". Niektórzy musieli nawet składać oświadczenia lustracyjne – czasem fałszywe – ale nigdy nie przeszli merytorycznego sprawdzianu tego, kto, co i kiedy zrobił. Co gorsza, często raporty pisane przez „dyplomatów" albo zaginęły, albo są w zbiorach zastrzeżonych i trudno ocenić skalę ich szkodnictwa.