Tę informację podały agencje jako ciekawostkę – bo ów mężczyzna był pierwszym w historii Islandii człowiekiem zastrzelonym przez policję. Tamtejsze służby porządkowe nawet nie noszą przy sobie broni – aby zneutralizować furiata z Rejkiawiku, musiano wezwać specjalną jednostkę.
Dla mnie bardziej zaskakująca od faktu, że była to pierwsza w kraju ofiara służb porządkowych, była reakcja policji. Otóż po incydencie miejski komendant najpierw zapowiedział śledztwo w sprawie jej działań – co jeszcze wydaje się zrozumiałe, bo zawsze, gdy policja zastrzeli człowieka, warto szczegółowo zbadać, czy było to uzasadnione. Mniej trafia do mnie fakt, że przy okazji komendant przeprosił rodzinę szaleńca za to, że jego koledzy musieli go zastrzelić.
Warto przepraszać. To ładny gest. Łagodzi stosunki między ludźmi i jest przejawem dobrego wychowania. Zwłaszcza jeśli przeprosiny są szczere. I uzasadnione. Jednak przepraszanie za to, że wykonało się swój obowiązek, jest dość szokujące. Choć niestety coraz powszechniejsze.
Jestem w stanie zrozumieć, że policja nie chwali się skutecznością i nie wyraża satysfakcji – bo zginął człowiek. To zawsze nieszczęście, a dla rodziny wielka tragedia. Jednak za słowem „przeprosiny" kryje się coś więcej niż smutek: jest w nim przyznanie się do winy. Czasem nieszczere, ale jednak. A jakaż wina policji w tym, że unieszkodliwiła furiata, który poważnie zagrażał otoczeniu?
Ciekawe skądinąd, czy islandzka policja równie chętnie przepraszałaby, gdyby jej funkcjonariusze nie zastrzelili mężczyzny, a on zabił bawiące się przed domem dzieci.