Nie miałem zamiaru pisać tekstu na temat książki „Resortowe dzieci. Media" autorstwa Doroty Kani, Jerzego Targalskiego, Macieja Marosza. Po pierwsze dlatego, że ludzi oceniam po ich słowach i czynach, a nie po tym, kim byli ich rodzice. Tymczasem autorzy „Resortowych dzieci" gardzą tą fundamentalną dla mnie zasadą. I powiadają, że to, kim ty lub ja jestem dziś, to owoc tego, kim był twój ojciec czy matka.
Po drugie, prawicowi dziennikarze, w tym przypadku trio Kania-Marosz-Targalski, do perfekcji opanowali zasadę, którą gardził Jezus z Nazaretu, gdy przestrzegał swoich uczniów: „czemu to widzisz drzazgę w oku brata, a belki we własnym nie dostrzegasz". Jezus takich ludzi określił mianem obłudników.
Gwałt w świecie wartości
Niepomni tej świętej zasady autorzy „Resortowych dzieci" z werwą, ba, nawet pasją, lustrują i oceniają nieprawicowych kolegów dziennikarzy. Sęk w tym, że to ci pierwsi i wielu ich dzisiejszych towarzyszy z prawicy doskonale pasują do ukutego przez nich terminu „resortowe dziecko".
Dlaczego zdecydowałem się napisać o tej książce? Ano dlatego, że przez prawicowych czytelników zostałem zakwalifikowany jako „resortowe dziecko"
Ale ich historii w książce czytelnik nie znajdzie. Cynizm i arbitralność doboru bohaterów „prawicowego tria", co wypominają im dziś nawet niektórzy prawicowi koledzy po fachu, osiąga wysokość Himalajów.
Dlaczego więc zdecydowałem się napisać o tej książce? Ano dlatego, że przez prawicowych czytelników zostałem zakwalifikowany jako „resortowe dziecko". Przeczytałem o tym na prawicowych portalach: fronda.pl i wpolityce.pl.