W „Superprodukcji" Juliusza Machulskiego szemrany producent filmu Dzidek Niedzielski (Janusz Rewiński) szuka patentu na przyciągnięcie widzów do kin. Ponieważ rzecz dzieje się w czasach, kiedy triumfy na ekranach święcą kolejne ekranizacje lektur szkolnych, od „Pana Tadeusza" po „Przedwiośnie", postanawia obrazowi dać tytuł „Latarnik". Pochodzący oczywiście z nowelki Sienkiewicza, która z opowieścią o dziewczynie robiącej karierę na ringu bokserskim nie ma nic wspólnego. A żeby jeszcze zwiększyć rynkowe szanse filmu, cwaniak dodaje do tytułu: „seks & przemoc", uznając, że zawarł w nim wszystkie elementy niezbędne do frekwencyjnego sukcesu.
I słusznie, bo ta recepta często się sprawdza. Nie tylko w kinie. W telewizji podobnie kombinują dziś producenci seriali, zwłaszcza tych historycznych. Ich cykle są globalnymi superprodukcjami z budżetami liczącymi dziesiątki milionów dolarów i z największymi gwiazdami w rolach głównych. Kosztują tak dużo, że dobry scenariusz, pierwszoligowi aktorzy czy starannie odtworzone stroje i wnętrza z epoki nie wystarczają. Potrzebne są także seks & przemoc.
Weźmy choćby przykład najnowszy i stosunkowo mało drastyczny: serial „Świat bez końca" (nadawany po „Wiadomościach" przez Jedynkę). Jest to europejska superprodukcja z budżetem 50 milionów dolarów na podstawie bestselleru Kena Folleta, nawiązująca zresztą do wcześniejszego hitu telewizyjnego „Filary Ziemi" według prozy tego samego autora. Producentami serialu byli bracia Ridley i Tony Scottowie, czyli ludzie z absolutnego hollywoodzkiego topu. Pierwszy zrobił np. kultowego „Łowcę androidów", „Thelmę i Louise" oraz „Gladiatora", drugi (który w trakcie prac nad serialem popełnił samobójstwo) m.in. „Top Gun" i „Wroga publicznego". Reżyserem jest Michael Caton-Jones, kolejny twórca z hollywoodzkimi sukcesami na koncie („Ślicznotka z Memphis", „Rob Roy"), a w obsadzie znaleźli się m.in. Ben Chaplin, Miranda Richardson czy znana z „Seksu w wielkim mieście" Cynthia Nixon.
Rzecz zaczyna się tuż przed wybuchem wojny stuletniej w roku 1327, kiedy angielski król Edward II zostaje zmuszony do abdykacji z powodu intrygi swojej żony i jej kochanka lorda Mortimera. Tron obejmuje jego niepełnoletni syn Edward III, ale faktyczną władzę sprawuje królowa Izabela. W tym samym czasie do klasztoru w Kingsbridge (które było również głównym miejscem akcji „Filarów Ziemi" i jest nim także w przypadku „Świata bez końca") przybywa sir Thomas Langley. Ponieważ w kraju krążą uporczywe pogłoski o tym, że króla zamordowano, ranny rycerz zostaje przez część mnichów uznany za podejrzanego. W całej Anglii dochodzi do krwawej rozprawy ze zwolennikami byłego władcy, a w Kingsbrigde dodatkowo zniszczeniu ulega stary most. Jeśli nie zostanie odbudowany, istnienie miasta będzie zagrożone. To oczywiście tylko zawiązanie intrygi, bo serial jest wielowątkową panoramą tamtych czasów. Znajdziemy tu zarówno walkę o władzę na królewskim dworze i wielką politykę, jak i zwykłych chłopów walczących o przetrwanie kolejnej zimy. Akcja, choć przenosi się z miejsca na miejsce (w tym również na dwór królewski i poza Anglię), wciąż kręci się wokół bohaterów związanych z miastem i klasztorem Kingsbridge.
Generalnie można powiedzieć, że „Świat bez końca" to serial przygodowy z tłem historycznym i z galerią ciekawych bohaterów. Jednym chodzi o władzę, innym o pieniądze, a jeszcze innym o miłość; w tym względzie rzeczywistość XIV-wieczna szczególnie się od naszej nie różni. Jako że to telewizja publiczna, a nie płatny kanał filmowy, no i pora nadawania stosunkowo wczesna, produkcja jest, jak zaznaczyłem wyżej, w porównaniu z innymi serialami historycznymi niezbyt drastyczna. Ale to bynajmniej nie znaczy, że nie jest tu stosowany patent pt. seks & przemoc. Tyle że są one pokazywane nieco mniej dosłownie, niż to dziś w telewizji można robić, bez epatowania detalami, erotyzmem czy zbrodnią. Mimo to rodzice powinni dzieciom zabronić oglądania tej produkcji (sam tak zrobiłem), bo specjalnych walorów edukacyjnych w niej nie znajdziemy, za to w samym tylko pierwszym odcinku mamy następujące sceny: zbiorowej egzekucji, próby kazirodczego gwałtu, seksu królowej i jej kochanka, amputacji ręki, otrucia, o kilku pomniejszych trupach czy bójkach nie wspominając. I to ma być niby mało drastyczny serial – zapyta ktoś?
Mafia w marmurowych wnętrzach
Owszem, na tle innych superprodukcji historycznych nie wypada źle, przede wszystkim dlatego że twórcy jednak starają się, by seks & przemoc nie były pokazywane zbyt długo i zbyt werystycznie. Nie można tego powiedzieć o odnoszących globalne sukcesy opowieściach z okresu starożytności: „Rzymie" i „Spartakusie", czy rozgrywających się bliżej naszych czasów „Rodzinie Borgiów", „Prawdziwej historii rodu Borgiów", „Dynastii Tudorów" czy „Demonów da Vinci". Jeśli chodzi o stopień nasycenia zbrodnią i perwersją, to najbliżej „Światu bez końca" do znanych już u nas „Filarów Ziemi" i nieznanej jeszcze „Reign", opowieści o młodych latach szkockiej władczyni Marii Stuart. Nie wymieniam tu seriali z okresu II wojny światowej (choć kilka by do tego zestawienia pasowało), bo mimo wszystko uznają je za współczesne. Chciałbym się raczej skupić na tych produkcjach, gdzie kostium historyczny służy temu, by uraczyć widza odpowiednią dawką seksu i przemocy.
Wszystko zaczęło się mniej więcej przed dekadą, kiedy to zapadła decyzja, by skierować do produkcji serial „Rzym", do którego rękę przyłożyli najlepsi specjaliści od tego gatunku związani z brytyjską BBC i amerykańskim HBO. To był prawdziwy przełom w najnowszej historii telewizji: gigantyczny budżet (100 milionów dolarów – to tyle, ile kosztują hollywoodzkie superprodukcje), próba odtworzenia realiów epoki (która przekonała widzów) i nowoczesny sposób opowiadania – tego w serialach historycznych wcześniej nie było. Do czasu premiery „Rzymu" za wzorzec cyklu o czasach cezarów uchodziła adaptacja powieści Roberta Gravesa „Ja, Klaudiusz" z Derekiem Jacobim (również produkcji BBC). Święciła ona triumfy w telewizjach całego świata (także u nas), co dziwić nie powinno, bo historia sama napisała w tym wypadku sensacyjny scenariusz. Walka o władzę, skrytobójstwa, spiski, wojny, orgie i wielkie namiętności – było w tej opowieści wszystko, co potrzebne jest do ciekawej fabuły. Tyle że historia rozgrywała się głównie w dialogach, bo czasy były inne, a opowiadał ją wiekowy cesarz, co dziś byłoby absolutnie wykluczone, jako że psułby efekt estetyczny. O zbrodniach i perwersjach głównie mówiono, ponieważ najważniejszym tematem serialu była dla twórców natura władzy. Tymczasem w „Rzymie" to wszystko, o czym w „Ja, Klaudiusz" tylko słyszeliśmy, postanowiono pokazać. Do obsady zaangażowano zaś aktorów o powierzchowności amantów. I to okazało się kluczem do sukcesu.