Tonący raj

Malediwy będą pierwszym państwem świata, które pochłoną podnoszące się z powodu ocieplenia klimatu wody oceanów.

Publikacja: 02.05.2014 01:48

Tonący raj

Foto: Plus Minus, Jędrzej Bielecki JB Jędrzej Bielecki

Cztery godziny lotu nad Oceanem Indyjskim i nagle pojawiają się delikatne, jasnobłękitne plamki. Wyglądają jak rozsypane korale. Rzędy wysepek tworzą ogromne półkola i kręgi oddalone jeden od drugiego o kilka, kilkanaście kilometrów. Sprawiają wrażenie, jakby woda oceanu miała za chwile je wchłonąć: przelewa się przez cieniutkie paseczki ziemi, tworzy wewnętrzne zatoczki, jeziorka. To atole Malediwów.

Na prostokącie o długości 700 km i szerokości 150 jest ich prawie 1200, z czego zdecydowana większość niezamieszkana. Są tak małe, że gdyby je zlepić w jedną wyspę, wciąż byłaby ona mniejsza niż połowa Warszawy. Nigdzie indziej na świecie przyroda nie stworzyła czegoś podobnego: historia powstania Malediwów to unikalny zbieg okoliczności.

Około 100 milionów lat temu w tym właśnie miejscu ścierały się dwie wielkie płyty tektoniczne: indyjska i afrykańska. Tak z głębin oceanu powstał długi rząd wulkanów. Ale w przeciwieństwie do Wysp Kanaryjskich czy Madery na Malediwach nie pozostawiły one ani wysokich gór, ani przepastnych klifów. Przeciwnie: powstał najniżej położony kraj świata, którego średnia wysokość to zaledwie 1,3 metra. Tak się stało, bo każdy z wulkanów z czasem zapadał się pod własnym ciężarem, tworząc rodzaj podwodnego łańcucha górskiego, na którym w warunkach równikowego klimatu (temperatura oceanu ma tu około 30 stopni Celsjusza) wyrosła wyjątkowa rafa.

W cieniu Cejlonu

Ledwo wystające znad wód oceanu atole dawno zostałyby zmiecione przez kolejne tsunami, gdyby nie Indie i Sri Lanka, które osłaniają Malediwy przed falami nadciągającymi z rejonu Indonezji, miejsca największej aktywności sejsmicznej w tej części świata. Dlatego ostatnia poważniejsza fala dotarła tu dziesięć lat temu, powodując kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych: to prawie nic w stosunku do tego, co w tym czasie przeżyła na przykład Tajlandia.

To najwspanialsza, oprócz australijskiej, rafa koralowa na świecie. Tyle że o wiele bardziej dostępna – mówi mi Charline Bon, instruktorka nurkowania w hotelu The Residence na atolu Gaafu Alifu w południowej części archipelagu.

Na Malediwach obowiązują ścisłe reguły ochrony przyrody. Na każdej ze 106 wysp przeznaczonych dla turystów zbudowano tylko po jednym hotelu i to w taki sposób, aby zabudowania nie zajmowały więcej niż 19 procent powierzchni wysepki, a wysokość budynków nie przewyższała tej, którą osiągają najwyższe palmy. Właśnie dlatego kompleksy wypoczynkowe to przeważnie zespoły luksusowych indywidualnych domów zbudowanych na palach na otaczającej wyspy rafie. Wystarczy wyjść na prywatny taras, aby dosłownie metr, dwa pod stopami podziwiać rekiny, płaszczki, tropikalne rybki o bajecznych kolorach.

Ale to dopiero przedsmak tego, co zobaczą ci, którzy popłyną dalej, a przede wszystkim zanurkują głębiej.

– Między wyspami powstały naturalne kanały, którymi woda wpada do środka atolu. Ten silny prąd nurkowie wykorzystują, aby bez wysiłku podejrzeć dziwy, które trudno znaleźć gdzie indziej – mówi Bon. I wymienia rekiny wielorybie dochodzące do 12 metrów długości, płaszczki o średnicy pięciu metrów, ogromne żółwie żerujące na wyciągnięcie ręki, setki rodzajów korali czy „myjnie", gdzie podpływają wielkie ryby, aby pozwolić niewielkim pobratymcom „poogryzać się" z różnego rodzaju zanieczyszczeń.

W ubiegłym roku Malediwy odwiedziło milion turystów. Archipelag staje się coraz bardziej modny, ale to wciąż pięć razy mniej, niż każdego roku przyjmuje  Teneryfa. Położony wieleset kilometrów od najbliższego lądu zespół atoli do czasu zbudowania międzynarodowego lotniska w stolicy Male pozostawał po prostu niedostępny: przyjeżdżali tu tylko nieliczni pasjonaci surfingu i nurkowania.

Turystyczny boom tak naprawdę zaczął się wraz z uruchomieniem przez linie z Bliskiego Wschodu, wygodnych połączeń z Europy przez Dauhę i inne wielkie lotniska w Zatoce Perskiej. Ale nawet dziś wiele wysp jest wciąż nieodkrytych: ta na samym południu, Gaafu Alifu, została otwarta dla turystów dopiero trzy lata temu, gdy powstało małe lotnisko dla samolotów turbośmigłowych. Niektóre z hoteli-rezydencji są wciąż tak odizolowane, że można tam dotrzeć tylko hydroplanem. Ale już sama podróż jest tam przyjemnością: maszyna leci tak nisko nad powierzchnią wody, że nie tylko doskonale widać rafy koralowe, lecz także, przy odrobinie szczęścia, migrujące delfiny, orki, a nawet wieloryby.

Taka izolacja ma jedną wielką zaletę: poczucie absolutnego spokoju, które ogarnia właściwie każdego, kto tu trafi. Rafy otaczające wyspy stanowią naturalną zaporę dla fal, przez co groźny dla marynarzy Ocean Indyjski z tej perspektywy wygląda jak bezkresne jezioro. Gdy w Europie jest zima, na Malediwach trwa szczyt turystycznego sezonu: to pora sucha, na niebie rzadko pojawiają się chmury. Powietrze jest ciepłe, ale też przyjemnie wilgotne. Dzięki temu roślinność na wyspach jest dokładnie taka jak w najlepszych tropikalnych szklarniach Europy: to feeria najróżniejszych palm, lian, różaneczników i innych pięknych kwiatów, egzotycznych drzew.

Ludzie reagują na to różnie. Turyści z Europy jakoś automatycznie odłączają się od internetu, chodzą na bosaka, zwalniają kroku, odkrywają na nowo swojego partnera. Azjaci inaczej: przeżywają wszystko grupowo. A ponieważ to dla nich często pierwszy parodniowy urlop od lat, szaleją – mówi Meenakshi Sundaram, menedżer The Residence.

Azjaci, przede wszystkim Chińczycy, Koreańczycy i Japończycy, stanowią już prawie połowę wszystkich turystów odwiedzających Malediwy. To znak, jak bardzo spadła pozycja Europy na świecie po ostatnim kryzysie finansowym. Ale elity to nie dotyczy. Tylko w ostatnim czasie na Malediwach odpoczywali Kate i książę William, David Beckham, saudyjska rodzina królewska, Roger Federer. W takich rezydencjach, jak Kuda Huraa czy Cheval Blans, ci, którzy płacą po kilka tysięcy dolarów, mają do dyspozycji oddzielną wyspę tylko dla siebie, oczywiście z pełną obsługą na każde skinienie.

Gościnny szarijat

Ale nawet za znacznie niższe stawki Malediwy oferują wyjątkowy poziom komfortu. Dopóki nie zaczęli tu przyjeżdżać turyści, ubogi kraj miał właściwie jedno źródło dochodu: rybołówstwo. Na uprawę roli nie ma tu po prostu miejsca. A mimo to kuchnia w tutejszych hotelach nie ustępuje niczym najlepszym restauracjom Londynu czy Paryża. To gigantyczne przedsięwzięcie logistyczne: mięso sprowadzane jest z Australii, ryby i owoce morza, których nie ma wokół Malediwów, z Nowej Zelandii, drób z Brazylii, warzywa z Niemiec – przez Dubaj. Wszystko musi trafić w tym samym momencie do portu w stolicy archipelagu Male, aby cały pakiet trafił na statek płynący raz na miesiąc w stronę którejś z oddalonych o kilkaset kilometrów wysp.

Spokój na Malediwach mogą jednak kupić nie tylko bogacze. W Male noclegi w tanich hotelach i schroniskach to wydatek rzędu 60 dolarów. Podobne są stawki na specjalnych statkach, które wynajmują grupy zapalonych nurków. To prawda: za taką kwotę gość nie otrzyma prywatnego tarasu z rekinami u stóp. Ale nawet stolica Malediwów, gdzie na atolu o powierzchni 6 km kw. tłoczy się 130 tys. mieszkańców, też daje wyjątkowe poczucie spokoju.

To jest kraj muzułmański, obowiązuje szarijat – podkreśla Saman, mój przewodnik po mieście.

Malediwski islam jest tolerancyjny: większość kobiet chodzi bez nakryć głowy, jeździ na motorach, pracuje. I to nie tylko w Male, ale także w malutkim Maamendhoo, prowincjonalnej stolicy atolu Gaafu Alifu. Cudzoziemcy są przyjmowani ciepło, wręcz serdecznie. Mieszkańcy nie protestują, gdy się im robi zdjęcia, jak to jest chociażby w krajach arabskich. Ale mimo wszystko sprzedaż alkoholu poza hotelowymi barami jest zabroniona, a i na wyspach przeznaczonych dla turystów nie ma dyskotek i nocnych klubów, które całkowicie opanowały Baleary i Wyspy Kanaryjskie. To właśnie, poza niezwykłą przyrodą, daje wyjątkowe poczucie spokoju.

Zwykle taki raj dla przyjezdnych to bajka odgrodzona wysokim murem od znacznie gorszego życia tubylców. Czy i na Malediwach jest podobnie?

Adam, Lankijczyk pracujący w The Residence, miesięcznie zarabia 500 dolarów, tyle, ile większość tutejszych gości wydaje w ciągu paru godzin. I to dzięki temu, że w hierarchii obsługi doszedł do stanowiska „butlera": podlegli mu pracownicy dostają co miesiąc o 150 dolarów mniej.

Ale porównanie dochodów jego i turystów, którzy przyjechali na kilka dni do tropikalnego raju, ma ograniczony sens. Ważniejsze wydaje się to, że na Malediwach żyje się dziś zdecydowanie lepiej niż w Indiach czy na Sri Lance, z których ludnością mieszkańcy archipelagu są spokrewnieni. Do tego stopnia, że właściciele hoteli nie są w stanie znaleźć wystarczającej liczby chętnych do pracy wśród lokalnych mieszkańców: wielu zatrudnionych to Hindusi i właśnie Lankijczycy.

– Mamy ubezpieczenia zdrowotne, emeryturę po ukończeniu 65. roku życia, dzieci muszą obowiązkowo ukończyć dziesięć klas po angielsku, a dziennie nie pracujemy dłużej niż osiem godzin – wymienia Adam.

Pracodawca gwarantuje mu darmowe jedzenie i nocleg, a także – raz do roku – zwrot kosztów podróży i wyższe stawki za nadgodziny.

Wałęsa na rafach

Do niedawna wcale tak jednak nie było. Rewolucję socjalną wprowadził Mohamed Nasheed, czasem zwany Lechem Wałęsą Malediwów. Wielokrotnie więziony przez rządzącego archipelagiem przez 30 lat Maumoona Abdula Gayooma po zwycięstwie w pierwszych demokratycznych wyborach prezydenckich w 2008 r. zaczął wprowadzać rewolucyjne w tej części świata zabezpieczenia socjalne. Miał też inną obsesję: uratowanie przed skutkami ocieplenia klimatu tego niezwykle pięknego kraju. Świat obiegły zdjęcia posiedzenia rządu Malediwów pod wodą, obraz tego, co może się stać już w niedalekiej przyszłości. Wrażenie było na tyle silne, że Hollywood nakręcił film „The Island President" o ekologicznej walce prezydenta.

– Postawiliśmy sobie za cel doprowadzenie do zerowej emisji dwutlenku węgla na Malediwach do 2020 r. – mówi mi Mohamed Aslam, który przez cztery lata był ministrem ochrony środowiska w ekipie Nasheeda.

Dla wielkiego biznesu i właścicieli hoteli to oznaczało jednak koszty, podobnie jak zabezpieczenia socjalne, które wprowadził rewolucyjny przywódca. Miara się przebrała, gdy Mohamed Nasheed wystąpił z kolejnym pomysłem: podatku od zysku przedsiębiorstw. Na początku 2012 r. w bezkrwawym przewrocie prezydent został obalony.

Malediwy nie przypominają jednak autorytarnych reżimów w wielu innych „wakacyjnych" krajach, jak Egipt czy nawet Turcja. Nasheed wciąż mieszka w Male, w przeprowadzonych w marcu tego roku wyborach parlamentarnych wystartowała jego partia, a jego następca, prezydent Abdull Yameen, ma ograniczoną władzę. Co rzadkie w krajach muzułmańskich, w życiu publicznym aktywny udział biorą kobiety.

Ale choć zmiany społeczne wprowadzone przez Nasheeda nie zostały cofnięte, nowych już nie wprowadzono. A na froncie walki o ochronę środowiska nastąpiło wyraźne cofnięcie.

– O wstrzymaniu emisji CO2 na Malediwach nikt już nie mówi. Przeciwnie, nowy rząd prowadzi politykę, która te emisje wyraźnie zwiększa. Jak w tej sytuacji przekonać kraje, które jak Polska nie są zagrożone podnoszeniem poziomu oceanów, do ograniczenia produkcji dwutlenku węgla? – pyta retorycznie Mohamed Aslam.

Przeciętny turysta przyjeżdżający na Malediwy pozostawia pięć razy więcej odpadków, niż w tym czasie wytwarza tubylec. To cena za luksusowy styl życia. Finowie proponowali, aby te odpadki zutylizować do produkcji energii. Po obaleniu Nasheeda kosztowny projekt został jednak zarzucony, a śmieci nadal trafiają na wyspę Thilafushi, której rozmiary są z tego powodu już wielokrotnie większe od sąsiednich atoli. Od siedmiu lat strażacy nie są tu w stanie ugasić pożaru: trujące dymy zanieczyszczają atmosferę.

– Każdy hotel utrzymuje „swoją wyspę" i „swoją rafę" w idealnej czystości, bo z tego żyje. Turyści spustoszenia środowiska więc nie zobaczą. To jednak nie oznacza, że ono nie istnieje – podkreśla Aslam.

Problemem Malediwów jest jednak również zachodni styl życia, jaki stopniowo przyjmują sami mieszkańcy. Jeżdżą samochodami, codziennie biorą prysznic, używają do zmywania i prania chemikaliów. Zbudowany na atolach kraj na dłuższą metę nie jest w stanie takiego obciążenia dla środowiska wytrzymać. Bardzo ograniczona ze względów geologicznych warstwa wód gruntowych szybko się wyczerpuje.

– Ja zapewne dożyję na Malediwach swoich dni, ale moje wnuki? Wątpię – mówi były minister środowiska.

Każdego roku poziom oceanów podnosi się o 2 milimetry. Teoretycznie dla Malediwów nie powinno to być problemem, bo tempo przyrostu raf  – 7 milimetrów rocznie – jest zdecydowanie większe. Jednak korale, które je tworzą, z powodu zmian klimatycznych i zanieczyszczenia oceanów słabną, chorują, rosną coraz wolniej, a nawet umierają. Przez kanały powstałe między wyspami tworzącymi atole wlewa się coraz więcej wody, fale są coraz gwałtowniejsze.

W Male, gdzie nie ma naturalnych zabezpieczeń przed oceanem, bo cała rafa została wykorzystana pod budynki, Japończycy zbudowali wielkie falochrony. Teoretycznie po takie same rozwiązania można sięgnąć, by chronić inne atole, ale czy w przypadku kraju zamieszkanego przez 350 tys. osób, o trzykrotnie niższym poziomie życia niż w Polsce, ktoś wyłoży na ten cel potrzebne miliardy dolarów? I czy Malediwy nie stracą przy tym swojego wyjątkowego uroku? Mieszkańcy archipelagu złudzeń nie mają: ci, których na to stać, już kupują ziemię w Indiach, a nawet Australii. A turystom radzą: przyjeżdżajcie, póki czas.

Cztery godziny lotu nad Oceanem Indyjskim i nagle pojawiają się delikatne, jasnobłękitne plamki. Wyglądają jak rozsypane korale. Rzędy wysepek tworzą ogromne półkola i kręgi oddalone jeden od drugiego o kilka, kilkanaście kilometrów. Sprawiają wrażenie, jakby woda oceanu miała za chwile je wchłonąć: przelewa się przez cieniutkie paseczki ziemi, tworzy wewnętrzne zatoczki, jeziorka. To atole Malediwów.

Na prostokącie o długości 700 km i szerokości 150 jest ich prawie 1200, z czego zdecydowana większość niezamieszkana. Są tak małe, że gdyby je zlepić w jedną wyspę, wciąż byłaby ona mniejsza niż połowa Warszawy. Nigdzie indziej na świecie przyroda nie stworzyła czegoś podobnego: historia powstania Malediwów to unikalny zbieg okoliczności.

Około 100 milionów lat temu w tym właśnie miejscu ścierały się dwie wielkie płyty tektoniczne: indyjska i afrykańska. Tak z głębin oceanu powstał długi rząd wulkanów. Ale w przeciwieństwie do Wysp Kanaryjskich czy Madery na Malediwach nie pozostawiły one ani wysokich gór, ani przepastnych klifów. Przeciwnie: powstał najniżej położony kraj świata, którego średnia wysokość to zaledwie 1,3 metra. Tak się stało, bo każdy z wulkanów z czasem zapadał się pod własnym ciężarem, tworząc rodzaj podwodnego łańcucha górskiego, na którym w warunkach równikowego klimatu (temperatura oceanu ma tu około 30 stopni Celsjusza) wyrosła wyjątkowa rafa.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy