Baronowa Bertha von Suttner była w złym humorze. Nie z powodu wieku i choroby. Choć skończyła 71 lat, energią mogłaby obdzielić kilku ludzi. Irytowało ją, że ruch pacyfistyczny, któremu poświęciła niemal całe życie, z roku na rok traci impet. Baronowa miała twardą skórę. Przywykła, że wielu uważa ją za wariatkę, tytułuje „grubą Bertą" i drwi z apelów o zaniechanie wyścigu zbrojeń. Najwięcej afrontów spotykało laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla w ojczyźnie. Idea rozbrojenia i międzynarodowego arbitrażu zyskała sporą popularność w Wielkiej Brytanii i Ameryce, chwalono ją nawet w Sankt Petersburgu. Tylko Austria, ta „twierdza militaryzmu i klerykalizmu", pozostawała obojętna. Pomysł, by w sierpniu 1914 roku w Wiedniu zorganizować kolejny kongres pokojowy, spotkał się z tak niechętną reakcją władz oraz prasy, że baronowa zaczęła tracić serce do tego projektu.
Spotkanemu na ulicy pisarzowi Stefanowi Zweigowi wyrzucała: „Dlaczego nic nie robicie, wy, młodzi ludzie? Was to przede wszystkim dotyczy!". Mimo wszystko nie traciła optymizmu. W proteście przeciwko wykorzystaniu samolotów do celów militarnych napisała pracę „Barbaryzacja powietrza", w której wywodziła (poniekąd proroczo), że aeroplany nie rozstrzygną losów wojny, a ich przeznaczeniem jest zbliżać narody. Do pasji doprowadzali ją cyniczni politycy, którzy przez wzgląd na opinię publiczną otwarcie nie występowali przeciwko idei rozbrojenia, lecz w głębi duszy podzielali opinię szefa rosyjskiej dyplomacji Aleksandra Izwolskiego, że pacyfizm to idea wymyślona „przez socjalistów, Żydów i histeryczne stare panny".
Wielkie złudzenie
Europejczycy zdążyli już zapomnieć, czym jest wojna. Od 1870 roku, czyli zwarcia francusko-pruskiego zakończonego zjednoczeniem Niemiec, mocarstwa nie walczyły ze sobą. Od napoleońskich kampanii, które spustoszyły prawie cały kontynent, minęło 100 lat. Nad tym, jak mogłoby wyglądać starcie nowoczesnych milionowych armii, zastanawiają się nie tylko wojskowi. Warszawski bankier Jan Bloch twierdzi, że rozwój technik zabijania zwiastuje krwawą łaźnię, a największe straty poniesie ten, kto ośmieli się zaatakować pierwszy. Jego prognozy robią wrażenie na Mikołaju II. Car, który miewa idealistyczne odruchy, przyjmuje patronat nad pierwszą konferencją rozbrojeniową w Hadze. Ku rozczarowaniu baronowej von Suttner delegaci unikają podejmowania decyzji, które zanadto związałyby ręce ich rządom. Króluje pustosłowie.
Biblią ówczesnych pacyfistów była książka „Wielkie złudzenie" Normana Angella. Autor, dziennikarz „Daily Mail", wywodził, że wojna jest bezsensowna z ekonomicznego punktu widzenia. Nawet zwycięzcy wyjdą z niej kompletnie zrujnowani. Wiara, iż rządy i społeczeństwa w każdych okolicznościach będą się zachowywać racjonalnie, okazuje się jednak oparta na kruchych podstawach. Klimat intelektualny w Europie zmienia się. Liberalizm już dawno stracił urok świeżości. Przekonanie, że demokracja i wolny handel rozwiążą wszystkie problemy, słabnie. Marksizm i darwinizm zatruwają umysły. Konflikt klas, narodów czy wręcz ras jawi się jako coś naturalnego i nieuniknionego. Wielu ludzi podziela nienawiść Nietzschego do „społeczeństwa sklepikarzy" i akceptuje przemoc jako metodę naprawiania świata. Konserwatyści też nie chcą uchodzić za mięczaków. Harold F. Wyatt, założyciel Imperialnej Ligi Morskiej, nazywa wojnę „boskim testem dla duszy narodu" i przestrzega Brytyjczyków przed losem, jaki spotkał starożytnych Rzymian, którzy zgnuśnieli i ulegli barbarzyńcom.
Lewica optuje za pokojem. Mnoży apele do robotników, by nie dawali posłuchu podżegaczom, którzy chcą ich obsadzić w roli mięsa armatniego. Francuscy i niemieccy socjaliści umawiają się, że w decydującym momencie wezwą do strajku generalnego i wyjdą na ulice. Próba generalna wypadła zadowalająco. Jesienią 1912 roku, podczas kryzysu bałkańskiego, w Berlinie demonstrowało przeciwko wojnie ćwierć miliona ludzi. Mocarstwa, choć nie bez trudności, zdołały przywołać swych wasali do porządku i zaciągnąć ich do stołu rokowań. Wydaje się, że Europa zdała egzamin. Brytyjscy dyplomaci akredytowani na kontynencie narzekają na nudę. „Gdzie tylko spojrzeć, wszędzie daje się odczuć międzynarodowe odprężenie" – informuje francuskie pismo „Socialisme et la Lutte des Classes" miesiąc przed zamachem w Sarajewie. Nacjonalista Friedrich Naumann z trybuny Reichstagu ogłasza, że „powietrze się oczyściło, a perspektywy są jaśniejsze".
Świat był piękny
Rok 1914 zaczął się pod dobrymi auspicjami nie tylko w polityce. Do Luwru triumfalnie wraca „Mona Lisa", skradziona trzy lata wcześniej przez włoskiego stolarza. 30 stycznia w Wiedniu odbywa się premiera nowej operetki Franza Lehara „Nareszcie sami". Kompozytor jest wzorcowym produktem ck monarchii. Urodzony w węgierskim Komarnie, uważa się za Austriaka w tym samym sensie, w jakim Austriakami czują się mieszkańcy Istrii, Opawy czy Bukowiny. Bez frywolnych arcydzieł „Lanziego" trudno sobie wyobrazić europejską belle epoque. Wystawiano je od Paryża do Sankt Petersburga i od Stambułu po Nowy Jork. Walc „Usta milczą, dusza śpiewa, kochaj mnie" z „Wesołej wdówki" nuciły miliony. Operetka, która miała premierę w 1905 roku, utrzymała się na afiszu przez 14 lat. Lehar, syn wojskowego kapelmistrza, dorobił się czteropiętrowej narożnej kamienicy w Wiedniu i letniej willi z ogrodem w Bad Ischl. W tym alpejskim kurorcie zwykł spędzać wakacje sam Najjaśniejszy Pan, Jego Apostolska Wysokość Franciszek Józef.