Okolice Dworca Głównego, Towarowa, Tarczyńska, Nowogrodzka, Poznańska... Centrum unicestwionego przez Niemców miasta. Na tych ulicach, w większości wypełnionych jeszcze stertami gruzów, toczy się akcja wielu opowiadań Marka Nowakowskiego, który jako młody chłopak przyjeżdżał tu koleją EKD z nieodległych Włoch i chłonął gwarne życie miasta.
Jest twórcą ponad 600 opowiadań, wydanych w około 50 książkach. Ale jest jeszcze coś. Zupełnie szczególne widzenie zwykłego człowieka: tego odepchniętego, dotkniętego chorobą, nałogiem, alienacją. Najgorszego, a jednak, dzięki sile kreacji Nowakowskiego, bardzo ważnego, bo jedynego, żyjącego na przekór dziejącemu się okrucieństwu historii. Takiemu bohaterowi poświęcił zmarły w piątek, 16 maja, Marek Nowakowski swoje twórcze życie. Dlatego moje ukochane książki: „Ten stary złodziej", „Silna gorączka", „Książę Nocy", „Gdzie jest droga na Walne?" , „Dwa dni z Aniołem", „Nul", „Nekropolis" czy „Pióro" i jeszcze wiele, wiele innych, są dla mnie świadectwem nie tylko mistrzowskiej formy, ale również współczucia i serca, które odczuwa sens.
Spotkanie na polonistyce
W ciepły jesienny dzień student pierwszego roku historii uniwersytetu w stolicy kraju rządzonego przez komunistyczną juntę udaje się na spotkanie ze znanym opozycyjnym pisarzem. Droga na wydział polonistyki prowadzi pod wysokimi kasztanowcami, przez których liście prześwieca senne popołudniowe słońce. Student przeciąga się i mruży oczy, chociaż światło słoneczne wcale go nie razi. Spogląda w górę i grzeje twarz w przedwieczornych promieniach.
Twórczość pisarza od dawna przyprawiała go o skrajne uczucia. Nie dość, że traktuje prawie wyłącznie o menelach, złodziejach, pijaczkach, pedałach, wariatach i dziwkach, to jeszcze do jego prozy wkrada się (może od zawsze był obecny?) nieznośny brak. Brak wszystkiego – trwałości relacji między ludźmi, celowości ich życia, pewności drogi, którą obrali, a przede wszystkim brak wyższych uczuć (także religijnych), których idealistycznie myślący student historii obsesyjnie poszukiwał wokół siebie. I nie znajdował w prozie pisarza. Z zapałem jednak czytał jego książki, poznawał nawet te najdawniejsze, wydawane jeszcze za Gomułki, zwłaszcza zaś te, które przyciągały magią drugiego obiegu.
Czego szukał student? Chorobliwej podniety? Czy może czytaniem o feeriach wyobraźni wywoływanych młodą wódką odreagowywał nieznośny rytm codzienności i swój świętoszkowaty charakter? Imponowali mu ci wszyscy „charakterniacy", chłopcy z miasta z rozpalonymi głowami, gorący od wypitego alkoholu, poszukujący kolorowych fajerwerków w szarym świecie? A może fascynowało go samo miasto, w którym od urodzenia żył, miasto obecne w opowiadaniach pisarza, pokraczne, zrujnowane i nijakie, ale w tej nienormalności jakieś własne, tchnące prawdą na przekór swemu losowi?
Gdy się dowiedział, że jedno z podziemnych wydawnictw, z którymi współpracował pisarz, planuje edycję jego najnowszego tomu, organizując do tego jawną promocję na uniwersytecie, wiedział, że – kosztem wykładu z dziejów starożytnych Greków (nuda!) – musi się tam udać. Przecież była to również, jak sobie wyobrażał, część poparcia dla niezależnej kultury i działalności opozycyjnej, patriotycznej, tak czasami patetycznie mawiał, także rodzaj poparcia dla więzionego onegdaj człowieka, jednego z tych, którymi bezpieka zajmowała się w sposób ciągły. A może i spotkanie autorskie zostanie brutalnie przerwane przez facetów w skórzanych kurtkach i białych adidasach?