Busola Marka Nowakowskiego

Młody pisarz poznawał ludzi okaleczonych przez wojnę i narzucony po niej sowiecki system, dawnych akowców, robotników, rzemieślników, ale także złodziei, prostytutki, paserów czy osoby, które nie miały żadnego zajęcia, a swoim istnieniem świadczyły jedynie o niepowtarzalności czasu i miejsca.

Aktualizacja: 30.05.2014 13:49 Publikacja: 24.05.2014 01:40

Pisarz w roku 2001. Przez całe życie szukał prawdy o ludziach i Polsce

Pisarz w roku 2001. Przez całe życie szukał prawdy o ludziach i Polsce

Foto: Fotorzepa, Michał Sadowski MS Michał Sadowski

Okolice Dworca Głównego, Towarowa, Tarczyńska, Nowogrodzka, Poznańska... Centrum unicestwionego przez Niemców miasta. Na tych ulicach, w większości wypełnionych jeszcze stertami gruzów, toczy się akcja wielu opowiadań Marka Nowakowskiego, który jako młody chłopak przyjeżdżał tu koleją EKD z nieodległych Włoch i chłonął gwarne życie miasta.

Jest twórcą ponad 600 opowiadań, wydanych w około 50 książkach. Ale jest jeszcze coś. Zupełnie szczególne widzenie zwykłego człowieka: tego odepchniętego, dotkniętego chorobą, nałogiem, alienacją. Najgorszego, a jednak, dzięki sile kreacji Nowakowskiego, bardzo ważnego, bo jedynego, żyjącego na przekór dziejącemu się okrucieństwu historii. Takiemu bohaterowi poświęcił zmarły w piątek, 16 maja, Marek Nowakowski swoje twórcze życie. Dlatego moje ukochane książki: „Ten stary złodziej", „Silna gorączka", „Książę Nocy", „Gdzie jest droga na Walne?" , „Dwa dni z Aniołem", „Nul", „Nekropolis" czy „Pióro" i jeszcze wiele, wiele innych, są dla mnie świadectwem nie tylko mistrzowskiej formy, ale również współczucia i serca, które odczuwa sens.

Spotkanie na polonistyce

W ciepły jesienny dzień student pierwszego roku historii uniwersytetu w stolicy kraju rządzonego przez komunistyczną juntę udaje się na spotkanie ze znanym opozycyjnym pisarzem. Droga na wydział polonistyki prowadzi pod wysokimi kasztanowcami, przez których liście prześwieca senne popołudniowe słońce. Student przeciąga się i mruży oczy, chociaż światło słoneczne wcale go nie razi. Spogląda w górę i grzeje twarz w przedwieczornych promieniach.

Twórczość pisarza od dawna przyprawiała go o skrajne uczucia. Nie dość, że traktuje prawie wyłącznie o menelach, złodziejach, pijaczkach, pedałach, wariatach i dziwkach, to jeszcze do jego prozy wkrada się (może od zawsze był obecny?) nieznośny brak. Brak wszystkiego – trwałości relacji między ludźmi, celowości ich życia, pewności drogi, którą obrali, a przede wszystkim brak wyższych uczuć (także religijnych), których idealistycznie myślący student historii obsesyjnie poszukiwał wokół siebie. I nie znajdował w prozie pisarza. Z zapałem jednak czytał jego książki, poznawał nawet te najdawniejsze, wydawane jeszcze za Gomułki, zwłaszcza zaś te, które przyciągały magią drugiego obiegu.

Czego szukał student? Chorobliwej podniety? Czy może czytaniem o feeriach wyobraźni wywoływanych młodą wódką odreagowywał nieznośny rytm codzienności i swój świętoszkowaty charakter? Imponowali mu ci wszyscy „charakterniacy", chłopcy z miasta z rozpalonymi głowami, gorący od wypitego alkoholu, poszukujący kolorowych fajerwerków w szarym świecie? A może fascynowało go samo miasto, w którym od urodzenia żył, miasto obecne w opowiadaniach pisarza, pokraczne, zrujnowane i nijakie, ale w tej nienormalności jakieś własne, tchnące prawdą na przekór swemu losowi?

Gdy się dowiedział, że jedno z podziemnych wydawnictw, z którymi współpracował pisarz, planuje edycję jego najnowszego tomu, organizując do tego jawną promocję na uniwersytecie, wiedział, że – kosztem wykładu z dziejów starożytnych Greków (nuda!) – musi się tam udać. Przecież była to również, jak sobie wyobrażał, część poparcia dla niezależnej kultury i działalności opozycyjnej, patriotycznej, tak czasami patetycznie mawiał, także rodzaj poparcia dla więzionego onegdaj człowieka, jednego z tych, którymi bezpieka zajmowała się w sposób ciągły. A może i spotkanie autorskie zostanie brutalnie przerwane przez facetów w skórzanych kurtkach i białych adidasach?

Tu ważna uwaga. Czas, w którym zorganizowano spotkanie z pisarzem, jest czasem tzw. późnej komuny, czyli lat 80. ubiegłego stulecia. Co to oznacza? Podpływająca ze wszystkich stron trucizna objawiała się w tamtym czasie codziennym kłamstwem płynącym z mediów kontrolowanych przez szczerzących  zęby moskiewskich wasali, w rynkowych brakach, w kompletnym braku jakiejkolwiek drogi oferującej niezależność od zalewu nijakości, ubóstwa, tandety, szarego wyglądu ludzi, smrodu gotowanej kapusty na klatce schodowej i kolejnej radiowej wiadomości o katastrofie ekologicznej naszych rzek. Zatruta przyroda i zatruci ludzie. Znikąd pomocy. Wilki podchodzą ze wszystkich stron. Nie tylko jednak to. Wyjaławiająca i trucicielska moc komunizmu, właśnie tego agonalnego, ośmieszonego i zdegenerowanego, nie polegała wówczas wyłącznie na działaniu cenzury, nijakości koncesjonowanego życia kulturalnego czy brakach rynkowych. Działo się coś dużo gorszego. Beznadzieja dnia codziennego zarażała umysły tych, którzy, nie chcąc z systemem kolaborować, nie widzieli dla siebie miejsca w kraju.

Ze spotkania autorskiego Marka Nowakowskiego, które odbyło się na wydziale polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego w związku z wydaniem przez Niezależną Oficynę Wydawniczą NOW-ą tomu „Karnawał i post" w 1988 roku, student wyszedł z egzemplarzem książki opatrzonej autografem pisarza. Niewiele zapamiętał z przebiegu wieczoru, chyba tylko poczucie rozgoryczenia z faktu, jak niewiele do tej pory przeczytał opowiadań Nowakowskiego. Pytania z sali i odpowiedzi pisarza dotyczyły prawie wyłącznie utworów mu obcych. Bezpieka nie interweniowała. Potem student poznał „Karnawał i post". Pisarzy, o których traktował w tej książce Nowakowski, nie kojarzył.

Komunizm równa. Do zera

Po latach trochę zrozumiałem, przecież uczestniczyłem w kolejnych „wieczorach literackich" Nowakowskiego, dowiedziałem się o debiucie z 1957 r., czyli opowiadaniu „Kwadratowy" na łamach „Nowej Kultury", a w 1996 r. poznałem Marka Nowakowskiego. Zrobiłem z nim wywiad, potem kolejny, jeszcze jeden. Osiem lat później, w rozmowie przy okazji wydania znakomitego zbioru opowiadań „Nul", pisarz powiedział: – Przez lata prób, którym był w Polsce komunistycznej poddawany człowiek, szalenie go zdewastowano. Myślę, że są to zmiany albo długotrwałe, albo nieodwracalne. Człowiek ograniczany, zdeprawowany odrzucił wszystko – to, co dobre i to, co złe – brnie na oślep, szuka żeru jak zwierzę. O tym staram się pisać, także w książce, o której rozmawiamy. Powstaje też pytanie, czy rzeczywiście to tylko przeszłość ma takie znaczenie, może nowe stało się równie groźne? Faktem jest, że żarłoczność, chęć zaspokajania swych pragnień poprzez korzystanie z dóbr materialnych jest dominantą życia społecznego w ostatnich latach. A przy tym znaczna część społeczeństwa, ci nieporadni, co nie dali rady w wyścigu szczurów, wcale go nie odrzucają. Przeciwnie – z zawiścią patrzą na tych, którym się udało, stanowią jakąś czarną zbitą masę, miotaną namiętnościami, nieodgadnioną i nienawistną. Co się zmieni i czy będzie inaczej? Nie wiadomo.

Był bardzo skromnym, bezpośrednim człowiekiem. Nie lubił mówić o swoim pisaniu, stronił od tego. Raczej zadawał pytania, mówił o własnych fascynacjach, o Izaaku Bablu, Julianie Stryjkowskim, z którym się przyjaźnił, Iwaszkiewiczu, Andrzejewskim, Grochowiaku, Stachurze, Ireneuszu Iredyńskim, Bogdanie Wojdowskim, Leszku Płażewskim, Kazimierzu Orłosiu, innych jeszcze... O tych, którzy go inspirowali. Nowakowski lubił literaturę francuską. Na przykład Albert Camus i Louis-Ferdinand Cèline, także François Mauriac, którego książki „Młodzieniec z dawnych lat" i „Maltaverne" wywarły duży wpływ na piszącego swoje pierwsze opowiadania autora. A zza oceanu? Cała czereda. Faulkner to ukochany pisarz Nowakowskiego, fascynowały go drogi i dróżki fikcyjnego hrabstwa Yoknapatawpha, nie jeden raz przemierzał je wraz z bohaterami autora „Azylu". Steinbeck, Salinger, także Saul Bellow, z którego znajomkami miał okazję pogadać pisarz przy okazji swego pobytu w Stanach. „Oni mówili o nim Sol" – dowiedział się w Chicago, w szemranym lokalu, będącym połączeniem baru, restauracji i łaźni. No i piszące kobiety: Flannery O'Connor, Karen Blixen, Alice Munro.

O Józefie Mackiewiczu mawiał jako o pisarzu osobnym. Fascynacja prozą autora „Kontry" sprawiła, że Marek Nowakowski wszedł jako przewodniczący do kapituły Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza, po raz pierwszy przyznanej w 2002 r. Wraz z nim zasiadali w niej wtedy Tomasz Burek, Ryszard Legutko, Jan Michał Małek, Stanisław Michalkiewicz, Włodzimierz Odojewski, Kazimierz Orłoś, Jacek Trznadel, Zbigniew Zarywski oraz Rafał Ziemkiewicz. Corocznie przyznawana nagroda promuje twórców niewygodnych, tak jak Józef Mackiewicz wkładających patyk w szprychy najnowszej historii, jednocześnie jury przywiązuje wagę do literackich walorów nagradzanych książek. Jaka szkoda, że w tegorocznej edycji zabraknie już Marka Nowakowskiego!

A pisarze dawni, których cenił, polscy i obcy? Mnóstwo. Wymieńmy kilku. Henryk Sienkiewicz, Joseph Conrad, Józef Roth, Julian Wołoszynowski, Zbigniew Uniłowski. Kochał jidyszystów, pisarzy dawnej Warszawy – Icyka Mangera, braci Israela i Izaaka Singerów, wysoko cenił powieść „Josie Kałb" starszego z nich, uznawanego zresztą za zdolniejszego. „Miłość i wygnanie" młodszego z braci i późniejszego noblisty była dla niego podróżą do Warszawy, jakiej nie znał. Do mitu, z którego szczątkami zapoznał się po wojnie jako młody chłopak. Z zapamiętałością eksplorował miasto.

Jego wydana pod koniec życia autobiografia literacka „Pióro" to opowieść o losach człowieka, który nie ma planu na życie (wcale nie planuje być pisarzem!), ale za wszelką cenę nie chce podporządkować się otaczającej go rzeczywistości. Idzie całkowicie sam, wyznacza sobie cele i chociaż czasem błądzi, nie daje się wtłoczyć w siermiężne ramy społeczeństwa socjalistycznego. Pisanie daje mu poczucie siły i wolności, dlatego przerwane studia, kłopoty z wojskiem, problemy mieszkaniowe czy dziejący się wokół komunistyczny syf nie są w stanie zatrzymać go ani zgnoić. Idzie dalej, trzymając się jak busoli nieomylnego instynktu każącego mu zapełniać pismem kolejne strony i bronić swej twórczości przed uwikłaniem w kompromis, który podważyłby elementarną uczciwość pisarza wobec swoich czytelników.

Po swym debiucie związał się ze środowiskiem „Współczesności", pisma, które powstało na popaździernikowej fali. Andrzej Chąciński, sekretarz redakcji, prozaik, mieszkający obecnie w Australii, niedawno zmarły Roman Śliwonik, Zbigniew Irzyk, Wojciech Albiński – wówczas młody poeta, dziś autor znakomitych opowiadań osadzonych w realiach Czarnej Afryki, Leszek Płażewski, zmarły już autor kilku tomów świetnych opowiadań. Nie ma sensu mnożyć tu nazwisk pisarzy, malarzy, grafików, kobiet otaczających młodych piszących, czeredy partyjnych czynowników i węszących ubeków. Wspaniały świat, w którym formował się nowy autor.

Marcowe rozterki, grudniowe więzienie

Ważną cezurą dla pisarza był rok 1968. Już rok wcześniej pisarz zaczął prowadzić notatki. Imperatywem stała się szczególna atmosfera, która zaczęła wtedy ogarniać kraj. Wybuchła wojna sześciodniowa między państwami arabskimi a Izraelem, w której zwyciężył ten ostatni. Peerelowska propaganda, wraz z całym „obozem pokoju" pod sowiecką batutą, potępiła zwycięzcę, na co warszawska ulica zareagowała przekorą i sympatią z mniejszym i zaatakowanym z kilku stron Izraelem. Wkrótce atmosfera zagęściła się jeszcze w związku z przygotowywanym przez Mieczysława Moczara puczem wewnątrz PZPR. Zaczęła się nagonka na „syjonistów".

Nowakowski skrzętnie wychwytywał reakcje zwyczajnych ludzi. Opisywał zasłyszane historie: z fabryk, biur, z ulicy i knajpy, z kolejki do mięsnego. Rękopis się rozrastał, a po jego ukończeniu – przemycony via Jugosławia do Instytutu Literackiego – zyskał akceptację Jerzego Giedroycia, który postanowił książkę wydać. Nowakowski opatrzył ją wówczas tytułem „Jak ja zazdroszczę Cyganom". W ostatniej niemal chwili pisarz zdecydował jednak o wstrzymaniu druku. Po latach następująco wspominał swą decyzję: „Zdawałem sobie sprawę, że kiedy wydam książkę, czeka mnie po powrocie do kraju niebyt literacki. Ten stan rzeczy spowoduje u mnie koncentrację wyłącznie na rzeczywistości politycznej PRL. O tym będę pisał i takie teksty wysyłał do Paryża. To sprowadzi moje pisanie do roli publicystyki oskarżycielskiej. A nie tylko tak pragnąłem pisać". Po latach otrzymaliśmy książkę zatytułowaną „Syjoniści do Syjamu": wydano ją w dopiero w 2009 r.

Nowakowski związał się jednak z Giedroyciem. Uważał redaktora „Kultury" za najważniejszą obok Piłsudskiego postać polskiej dwudziestowiecznej historii i kultury. Bywał gościem w Maisons Laffitte, drukował teksty pod pseudonimem Seweryn Kwarc, a po wprowadzeniu stanu wojennego pod własnym nazwiskiem. Nie bał się. Czasem zagadywany o to na ulicy przez znajomych, zaskoczonych, że żyje tu, że nie wybrał – jak tylu innych w tamtym ponurym czasie – emigracji, przyznawał, że owszem, to wciąż on, że drukuje w „Kulturze". Swoją „antysocjalistyczną działalność" przypłacił aresztowaniem i uwięzieniem w latach 80. Był już wtedy autorem „Raportu o stanie wojennym", książki wydanej w „Kulturze" i w drugim obiegu, najcelniejszym literackim zapisem tamtego czasu, za który zresztą pisarz spotkał się w kraju z krytyką za „płaski realizm", za zbytnią dosłowność. Po latach widać, że jest to świadectwo, które wytrzymało próbę czasu.

Marek Nowakowski wyrok odsiedział, ale o okolicznościach odsiadki i haków na niego mógł się dowiedzieć dopiero wtedy, gdy w swej teczce w IPN przeczytał o bezustannej inwigilacji, jakiej był poddawany od lat 70. „Od 1976 roku już czułem gęstą pajęczynę kapusiów dokoła. Trzymałem się na wodzy w rozmowach. Stałem się czujny i małomówny. Chwilami popadałem w obsesję i podejrzewałem bliskich ludzi. Trochę tak, jak stary złodziej z dawnej Warszawy, Gitman, ślepiec, który torował sobie drogę białą laską. Pewnego razu, prowadzony przejściem dla pieszych przez przypadkowego przechodnia, zatrzymał się i wygrzmocił go białą lagą, wołając nienawistnie: – Czuję psa! Stary Gitman wszędzie wietrzył tajniaków, sprzedawczyków, donosicieli. Nie byłem oczywiście tak dalece zainfekowany, ale nieraz nachodziła mnie przykra konstatacja: jak wielu tych TW posiada resort na swych usługach. Lata PRL mocno przegniły ludzkie charaktery i niektórzy uważali tajne usługi dla bezpieki za zwyczajną pracę, nieźle płatną w dodatku. Byli przekonani o wieczności panującego stanu rzeczy. Uważali, że tajemnica ich zachowań nie będzie nigdy odkryta".

Trzeba dopowiedzieć, że rok 1976 to „Zapis", pierwsze literackie drugoobiegowe pismo, w które zaangażował się Nowakowski i inni pisarze, to rok formowania się Komitetu Obrony Robotników. Ze swoich esbeckich teczek Marek Nowakowski skomponował książkę pt. „Kryptonim »Nowy«", z której dowiadujemy się między innymi, że miał zamontowany podsłuch w kuchennej ścianie. Ta książka wyszła dopiero w 2007 r., co świadczy o skali zaniedbań i przemilczeń po 1989 r.

Sfora psów

Nic zatem dziwnego, że rzeczywistość po 1989 r. budziła sprzeciw Nowakowskiego. Na syf płynący z Czerskiej, czyli bratanie się z Jaruzelem i Kiszczakiem, pieśni pochwalne o Kwaśniewskim, na Michnika grillującego u Rapaczyńskiej z Millerem, reagował jak na świat zupełnie obcy, odpychający, będący zaprzeczeniem zwyczajnej przyzwoitości. Widział komunistyczne złogi obecne we współczesnej Polsce, będące pokłosiem czerwonej zarazy, bo przecież wtedy: „(...) kształcił się najgorszy z możliwych pragmatyzm, który da się streścić w kilku słowach: nie ma co podskakiwać i trzeba w tym bagnie starać się o zdobycie jak najlepszych szans bez względu na środki prowadzące do celu. Już mało co znaczyło dobro i zło, prawda i kłamstwo, przyzwoitość, wierność zasadom. Wszystko sprowadzało się do egoistycznego serwilizmu. Był to proces pokoleniowy. Ojcowie tak wychowywali swoje dzieci. Te dzieci stawały się rodzicami i swemu potomstwu przekazywały to samo".

Nurt osobny

Jednak jeszcze na przełomie lat 80. i 90. nic nie było oczywiste. Rychło pisarz dostrzegł, gdzie nie stoją konfitury. W książce Joanny Siedleckiej „Pan od poezji" poświęconej Zbigniewowi Herbertowi, dobremu znajomemu Nowakowskich, napotykamy na wypowiedź żony pisarza, Jolanty: „W swoim czasie wielki kult Zbyszka głosił jak wiadomo Adam Michnik. W swoich »Dziejach honoru w Polsce« ustawicznie się na niego powoływał, cytował, admirował. Ustawił na pomniku. Zbyszek szybko się jednak zreflektował, zauważył, że chce go upolitycznić, zespiżować, ale tylko po swojej stronie, zrobić z niego guru, ozdobę rewizjonistów. Dał więc dyla do Paryża, zwiał po prostu, nie dał się zawłaszczyć. Ich drogi zupełnie się w końcu rozeszły, Zbyszek nie mógł zaakceptować jego sejmowych wystąpień, łagodnej wobec PRL linii kierowanej przez niego »Gazety«. Skończyło się też ze mną i z Markiem. Pierwsze wydanie »Z dziejów honoru w Polsce« z roku 1985 dedykowane zostało »Markowi i Joli Nowakowskim«. W drugim, z 1990 r., dedykacja już znikła. Gdy Michnik siedział, byłam jego adwokatem, mogłam jeździć do niego na widzenia i Zbyszek mi towarzyszył. Nie miał tak jak ja pozwolenia na widzenie z Adamem, ale jechał ze mną. Był. Dokładał się do benzyny. Co się wtedy bardzo liczyło".

Rozszedł się Marek Nowakowski z obleśnym nurtem, który przez lata formował polską opinię, nurtem flirtującym z komuszkami i broniącym esbeckich emerytur. To dlatego jego kolejne tomy opowiadań nie były nominowane do najważniejszych nagród literackich, był Nowakowski pomijany przez mainstreamowych recenzentów, jego książki nie osiągały dużych nakładów. Ale przecież wciąż pisał, kolejne pozycje ukazywały się jednak regularnie, czytaliśmy je. Czasem lepsze, czasem gorsze, tak jak w przypadku każdego wybitnego pisarza. Ważnym głosem były „Trzy teksty o Czeczenii" z 2000 r. Jako jedyny polski pisarz dopominał się wtedy o los eksterminowanego przez Rosjan narodu: był to swoisty dwugłos z zamordowaną Anną Politkowską, której reportaże z Czeczenii były dla pisarza ważną lekturą.

Był Marek Nowakowski na warszawskich ulicach, spotykaliśmy go na Śniadeckich, na Foksal, na Nowym Świecie. Uparcie przemierzał miasto, obserwował, rozmawiał z ludźmi. Pisał o nich, także o zwierzętach, kotach, psach, trzymanej w klatce papudze. O samotności, zagubieniu, radościach i upadkach. To był jedyny taki pisarz i tak długo był z nami! „Przyjemnie jest na nich patrzeć, kiedy ci dwaj są podchmieleni, alkohol dodaje im skrzydeł, a pies biegnie za nimi uskrzydlony, radosny. Sam byłem świadkiem, kiedy jednemu z tych pijaczków wypadła z rąk flaszka. Nie warto wspominać, jaka była ich rozpacz. Pies też boleśnie przeżył to wydarzenie. Przysiadł na chodniku, zwiesił głowę i patrzył na rozbite szkło, strumień alkoholu wsiąkający w ziemię. Współczuł im naprawdę". W 2012 r. ukazało się wznowienie dwóch pierwszych książek Marka Nowakowskiego w jednej edycji („Ten stary złodziej" i „Benek Kwiaciarz"). Odczytuję dedykację: „Wojciechowi Chmielewskiemu, żeby drążył swoje Miasto i budował swój świat z liter na papierze, kierując się swoją busolą". Marku, dziękuję, będę się starał.

Okolice Dworca Głównego, Towarowa, Tarczyńska, Nowogrodzka, Poznańska... Centrum unicestwionego przez Niemców miasta. Na tych ulicach, w większości wypełnionych jeszcze stertami gruzów, toczy się akcja wielu opowiadań Marka Nowakowskiego, który jako młody chłopak przyjeżdżał tu koleją EKD z nieodległych Włoch i chłonął gwarne życie miasta.

Jest twórcą ponad 600 opowiadań, wydanych w około 50 książkach. Ale jest jeszcze coś. Zupełnie szczególne widzenie zwykłego człowieka: tego odepchniętego, dotkniętego chorobą, nałogiem, alienacją. Najgorszego, a jednak, dzięki sile kreacji Nowakowskiego, bardzo ważnego, bo jedynego, żyjącego na przekór dziejącemu się okrucieństwu historii. Takiemu bohaterowi poświęcił zmarły w piątek, 16 maja, Marek Nowakowski swoje twórcze życie. Dlatego moje ukochane książki: „Ten stary złodziej", „Silna gorączka", „Książę Nocy", „Gdzie jest droga na Walne?" , „Dwa dni z Aniołem", „Nul", „Nekropolis" czy „Pióro" i jeszcze wiele, wiele innych, są dla mnie świadectwem nie tylko mistrzowskiej formy, ale również współczucia i serca, które odczuwa sens.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą