Za co nie lubię Unii? Mojej Unii

Za co nie lubię Unii? Za egoizm, gadulstwo, przeciąganie spraw w nieskończoność. Za brak odwagi, asekuranctwo, powolność, dzielenie włosa na czworo, urzędniczą arogancję, pychę, butę, przekonanie o nieomylności.

Publikacja: 24.05.2014 09:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Tom Tomasz Jodłowski

Za niekończące się procedury, formalizm i kazuistykę. Za kłótliwość, opieszałość, podwójne standardy moralne, kolesiostwo, ksenofobię. Za kult miernoty i nepotyzm. Za tolerowanie nieróbstwa, lenistwa i partyjniactwa. Za tandetną lewicowość i nieszczerą prawicowość. Za forsowanie rewolucji obyczajowej i pogardę dla religii. I to cholerne poczucie wyższości wobec reszty świata.

Za to: my tu wiemy najlepiej, co jest kłamstwem, co prawdą! Co jest dobre, co złe. Co jest anachroniczne, a co postępowe. I my wam powiemy, co trzeba robić, byście byli lepsi, mądrzejsi, piękniejsi, doskonalsi. My wam pokażemy, co to są europejskie standardy; francuska inteligencja, niemiecka rzetelność, włoska estetyka, belgijska porządność, holenderska zaradność, hiszpańska postępowość, duńska cierpliwość, austriacki porządek. Za to durne mierzenie krzywizny bananów i zawartości substancji smolistych na skórce od kiełbasy. Za wspieranie francuskich rolników i niszczenie polskich stoczniowców.

Za to, jaką jest i za to, jaką nie jest. Za to, że nie czujemy się w niej jeszcze najlepiej, że się ciągle zastanawiamy, jakby to było, gdyby ją uporządkować, gdyby urządzić ją na nowo. Naszą Europę, bo Europa to Unia, nasz świat, choćbyśmy nie chcieli.

Ale mam i inne uczucia. Dużo cieplejsze. Osobliwie pojawiają się zawsze, kiedy wracam ze Wschodu. Lot z Moskwy czy Kijowa, a w jeszcze większym stopniu  wjazd na teren Unii samochodem dają przelotne poczucie przekraczania granic normalności. Tam, na Wschodzie wciąż Azja: burdel, korupcja, bałagan, autorytaryzm, a przede wszystkim lekceważenie ludzi. Jakąż wartością jest spokój i względny dostatek indywidualnego człowieka w Federacji czy do niedawna na Ukrainie? Tam zawsze liczyło się co innego: splendor władzy posunięty aż do granic absurdu, jak szopka putinowskiego Soczi czy galeon na prywatnym jeziorze Janukowycza.

Kiedy więc przekraczam granice Polski, przez krótką chwilę czuję się jakbym wjeżdżał do Szwajcarii. Przed domami zadbane trawniki. Przycięta trawa. Klomby. Kwiatki. Otynkowane domy. Względny porządek. Drogi wyremontowane. Czasem dziurawe, ale jednak nadające się do jeżdżenia. Schludne białe pasy. Chodniki z barwnej kostki. Świecące latarnie. Światła przy przejściach. To polski, europejski standard. Na Wschodzie niemal nieobecny. A więc Szwajcaria. Jakże kiedyś za nią tęskniłem. Dom, rodzinna Polska były jeszcze wtedy sowieckie. Odrapane ściany domów. Zrujnowane chodniki. Handel byle czym z gazet.

Jakież były nasze marzenia? Mieć paszport i zaproszenie gdzieś na Zachód. Najlepiej do rodziny, bo w takim przypadku miało się gdzie spać. A jeśli ktoś nie miał rodziny ani pieniędzy? Jechało się autostopem. Szukało dorywczej pracy. Sypiało pod gołym niebem. Pamiętam wiele takich noclegów z drugiej połowy lat 80., kiedy przedzierałem się trochę stopem, trochę na piechotę z Portugalii w kierunku Polski. Spałem gdzie popadło, ważne, by miejsce sprawiało wrażenie bezpiecznego, bo słyszało się wiele legend o morderstwach autostopowiczów. Trzeba było więc zniknąć z oczu, zakopać się najlepiej z dala od szosy i na tyle głęboko, by nie zdradziło chrapanie.

Pamiętam najpiękniejsze lokum, jakie miałem w życiu. Na zakręcie drogi we francuskim Biarritz, pod rozświetlonym światłem lampy naturalnym baldachimem wierzby. Na ziemi rozłożyłem śpiwór. Za poduszkę robił plecak. Korzystając z naturalnego światła, czytałem do późnej nocy „Tamte brzegi" Nabokova, a potem zasnąłem Bóg wie kiedy. Nieco przed świtem zbudził mnie nieprawdopodobnie głośny chrobot, który dobiegał gdzieś z najbliższej okolicy mojego ucha. Coś jakby cięta wibrującym nożem stal. Dźwięk był tak przerażający, że bałem się ruszyć przez dobre 15 minut. Cóż to za hałas, wibrowało mi w mózgu. Czyżbym oszalał? A może jakiś przecięty kabel wysokiego napięcia? Ale światła nie było.  Cóż to więc? Zagadka rozwiązała się o świcie, kiedy ośmielony pierwszymi promieniami słońca obróciłem głowę w stronę źródła hałasu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy sprawcą piekielnych dźwięków okazał się olbrzymi ślimak o porowatym grzbiecie, który próbował wedrzeć się do pustej puszki po piwie. Ocierając się grzbietem o aluminiową blaszkę, powodował jej wibracje i ów przerażający hałas.

Takie były wymuszone noclegi w Europie. O czym wtedy najmocniej marzyłem? O tym, by Polska, moja ojczyzna, stała się kiedyś częścią owego normalnego, spokojnego, przewidywalnego Zachodu. Częścią owej Unii, choć wtedy nosiła jeszcze nazwę EWG. Dlatego upiłem się tej nocy z 30 kwietnia na 1 maja w 2004 roku, kiedy przekraczaliśmy ów mityczny próg. Cieszyłem się jak dziecko, że wychodzimy ze stanu upośledzenia, zapóźnienia, wszechobecnej tandety, mierności, dziadostwa. Stawaliśmy się równi, wolni, niesowieccy. Otwierał się świat racjonalny, bezpieczny, przewidywalny, z prawem do pracy, zarobkiem, który nie skazuje na noclegi pod francuskimi wierzbami w towarzystwie hałasujących ślimaków. Świat, w którym będziemy wreszcie mogli z nimi, mieszkańcami Europy, rozmawiać jak równi z równymi. Po polsku, angielsku, francusku. Dlatego, kiedy myślę o Unii, potrafię długo i zawzięcie wymieniać argumenty, za co jej nie lubię. Za to, za tamto i owamto. Ale uwierzcie, potrafię i w drugą stronę. Bo mimo że ma wady, przecież jest moja.

Za niekończące się procedury, formalizm i kazuistykę. Za kłótliwość, opieszałość, podwójne standardy moralne, kolesiostwo, ksenofobię. Za kult miernoty i nepotyzm. Za tolerowanie nieróbstwa, lenistwa i partyjniactwa. Za tandetną lewicowość i nieszczerą prawicowość. Za forsowanie rewolucji obyczajowej i pogardę dla religii. I to cholerne poczucie wyższości wobec reszty świata.

Za to: my tu wiemy najlepiej, co jest kłamstwem, co prawdą! Co jest dobre, co złe. Co jest anachroniczne, a co postępowe. I my wam powiemy, co trzeba robić, byście byli lepsi, mądrzejsi, piękniejsi, doskonalsi. My wam pokażemy, co to są europejskie standardy; francuska inteligencja, niemiecka rzetelność, włoska estetyka, belgijska porządność, holenderska zaradność, hiszpańska postępowość, duńska cierpliwość, austriacki porządek. Za to durne mierzenie krzywizny bananów i zawartości substancji smolistych na skórce od kiełbasy. Za wspieranie francuskich rolników i niszczenie polskich stoczniowców.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Taka debata o aborcji nie jest ok
Plus Minus
„Dziennik wyjścia”: Rzeczywistość i nierzeczywistość
Plus Minus
Europejskie wybory kota w worku
Plus Minus
Waleczny skorpion
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa”, Jacek Kopciński, opowiada o „Diunie”, „Odysei” i Coetzeem
Materiał Promocyjny
Technologia na etacie. Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?