Turecki bliźniak

Szef think tanku Stratfor George Friedman w głośnej książce „Prognoza na XXI wiek” pisał o Polsce, która w roku 2052, po zwycięskiej wojnie z Turcją – swoim największym rywalem na kontynencie – stanie się najsilniejszym mocarstwem europejskim. Turcy są na dobrej drodze, by stać się mocarstwem, Polacy natomiast stanęli w miejscu. Dlaczego?

Publikacja: 20.06.2014 22:29

Red

Polskę i Turcję łączy podobieństwo cykli mocarstwowych. Oba kraje pojawiły się na arenie dziejowej jako wielkie mocarstwa w ostatniej fazie średniowiecza, ale ich potęga nie przetrwała następnej epoki. Nie potrafiły wykorzystać nowożytnej modernizacji i wiek XIX przyniósł im upokarzający upadek.

Imperium osmańskie powstało po zdobyciu Konstantynopola w połowie XV wieku i swym zasięgiem obejmowało obszar południowo- -zachodniej Eurazji i północnej Afryki. Po dwóch wiekach ekspansji w imieniu Allaha zaczęło wyraźnie przegrywać rywalizację z największym konkurentem, chrześcijańską Europą, która z nastaniem nowożytności osiągnęła apogeum swojej potęgi. Wiek XIX to długotrwała i – wydawać by się mogło – beznadziejna obrona przed Rosją, która wyznaczyła sobie rolę następcy Bizancjum. Ale dopiero koniec I wojny światowej przyniósł nieodwołalny kres osmańskiego imperium.

Polska przeżywała swój okres mocarstwowości niemal równolegle. Unia z Litwą na początku XV w. zapewniła jej dominującą pozycję w Europie Środkowej i Wschodniej. W wieku XVI Rzeczpospolita rozpoczęła decydującą grę o supremację na Wschodzie z młodym i bardzo ekspansywnym państwem moskiewskim. Prowadziła z nim trwającą przeszło 100 lat wojnę, której stawką było stworzenie północnoeurazjatyckiego imperium. Rywalizację tę sromotnie przegrała. Na początku XVIII w. stała się protektoratem Rosji, a następnie została w ogóle wymazana z mapy Europy.

Turcja i Polska odrodziły się po wielkiej wojnie jako państwa narodowe. Ich tożsamość jednak w mniejszym lub większym stopniu określała pamięć imperium.

Mocarstwowe bóle fantomowe

Twórcą republiki tureckiej był Kemal Pasza zwany Atatürkiem (Ojcem Turków). Jego polityczny temperament przypominał Piłsudskiego, ale poglądy – Dmowskiego.

Kemal był zawodowym wojskowym. Rozgłos i popularność zdobył jako dowódca w trakcie I wojny światowej. W chaosie spowodowanym klęską wojenną imperium osmańskiego, aliancką okupacją i agresją Grecji wyrósł na męża opatrznościowego. Zreorganizował armię, stworzył zalążki nowego państwa i rządu. Swoje przywództwo ugruntował zwycięską wojną z Grekami, których pokonał na przedpolach Ankary w bitwie pod Sakarią w 1921 roku. W ten sposób uratował niepodległość kraju. W dwa lata później stanął na czele nowej republiki tureckiej. Sprawował władzę autorytarną, którą wykorzystał do modernizacyjnej rewolucji, narzucając społeczeństwu niekiedy brutalną westernizację i sekularyzację. Analogie z Piłsudskim, wojną polsko-sowiecką, bitwą warszawską i miękką dyktaturą sanacji są oczywiste. Kemala z Marszałkiem łączył nieomylny instynkt władzy, skłonność do autorytaryzmu oraz traktowanie armii jako fundamentu, na którym wybudowane zostanie odrodzone państwo. Dzieliła jednak metoda polityczna i wnioski, jakie wyciągali z imperialnej przeszłości swoich krajów. Najkrócej rzecz ujmując, Piłsudski starał się ją wskrzesić, Atatürk – wyplenić.

Piłsudski dążył do restytucji wielonarodowej, mocarstwowej Rzeczypospolitej. Państwo narodowe w gorsecie granic etnicznych nie odpowiadało jego idealistyczno-romantycznej naturze. Dlatego śladem Batorego i Żółkiewskiego ruszył na Wschód szukać potęgi Polski. Szablą i karabinem chciał wywalczyć federację narodów środkowo- i wschodnioeuropejskich, która miała być równorzędnym podmiotem politycznym pomiędzy sowiecką Rosją a Niemcami. Niestety, mierzył siły na zamiary. Mocarstwa europejskie nie widziały w Polsce równorzędnego partnera, a narodom Europy Środkowej i Wschodniej, które zachłysnęły się ideą nacjonalistyczną i zasadą samostanowienia narodów, żadne federacje nie były w głowie.

Atatürk wyznawał skrajny realizm. Odrzucał wszelkie próby odbudowy imperium na podstawie panturkizmu (wspólnoty tureckojęzycznej) czy panosmanizmu (wspólnoty opartej na imperialnej tradycji). Nie kusiło go podjęcie gry o ok. 20 mln ludności pochodzenia tureckiego znajdujących się na terenie kontrolowanym przez Sowiety. W 1921 roku przestrzegał:

„Zamiast uganiać się za ideami, których nie zrealizowaliśmy, których nie mogliśmy urzeczywistnić – zwiększając tylko liczbę naszych nieprzyjaciół i naciski na nas – wróćmy do naszych naturalnych prawowitych granic. Uznajmy nasze możliwości. Jesteśmy narodem, który pragnie żyć i być niepodległy. Za to i tylko za to możemy oddać życie".

Atatürk, odrzucając zewnętrzną ekspansję, skupił się na wewnętrznej modernizacji. Za główny cel postawił sobie stworzenie nowoczesnego narodu tureckiego. Wychowany, jak Dmowski, na ideach pozytywizmu, wykorzystywał koncepcje nacjonalizmu i westernizacji. Różnił się od pana Romana agresywnym sekularyzmem i etatyzmem oraz – last but not least – skutecznością.

Stojąc wokół trumny

Egzamin suwerenności obie republiki zdawały równolegle pod koniec lat 30. i w trakcie II wojny światowej.

Turcy wykazali się dyplomatyczną maestrią jeszcze przed wybuchem wojny. Swoje siły zbrojne finansowali z kredytów brytyjskich i niemieckich, a więc ze środków przyszłych stron konfliktu. W październiku 1939 r. zawarli traktaty obronne z Wielką Brytanią i Francją, zobowiązując się do udziału w wojnie po stronie aliantów. W czerwcu 1941 r. podpisali pakt o nieagresji i przyjaźni z Niemcami. Jednocześnie doskonale zarabiali, sprzedając strategiczne rudy chromu zarówno Niemcom, jak i Brytyjczykom.

Mimo zawartych traktatów Ankara zachowywała neutralność. Do wojny przystąpiła dopiero w lutym 1945 roku, gdy nie było już żadnych wątpliwości, kto jest zwycięzcą. Sens polityki Turcji oddaje anegdota opowiedziana przez jej ministra spraw zagranicznych ambasadorowi Wielkiej Brytanii w 1944 r.: podczas wojskowego pogrzebu uczestnicy mieli zapytać legendarnego bajarza Hodżę Nasreddina, jak powinni się ustawić wokół trumny. Ten odpowiedział, że nie ma to najmniejszego znaczenia, dopóki nie znajdują się w jej środku.

Polsce sztuczka z trumną się nie udała. I chociaż Piłsudski pod koniec życia starał się ściśle uwzględniać realia, inicjując zbliżenie z Niemcami w 1934 r. Marszałek był świadom, że przyszły konflikt będzie śmiertelnym zagrożeniem dla bytu państwa i narodu. Dlatego nakazał swoim następcom, by jak najpóźniej przystąpili do zbliżającej się wojny. Beck nie rozumiał chyba jego testamentu. Prowadził politykę mocarstwową, niemającą wiele wspólnego z rzeczywistym potencjałem kraju. Polska jako pierwsza – a w praktyce samotnie – przystąpiła do wojny. Następcy Piłsudskiego nie pojęli tego, co było oczywiste dla Atatürka, że umierać można za „życie i niepodległość", a nie za honor. Honor, wbrew temu, co w Sejmie w maju 1939 r. twierdził Beck, miał wymierną cenę. Kosztował nas niewyobrażalne straty materialne, wymordowaną elitę, utratę suwerenności na przeszło pół wieku. Przegraliśmy wojnę, będąc w obozie zwycięzców.

Losy Polski uważnie śledzono nad Bosforem. Aby nie wpaść w zależność od Moskwy, Ankara przyjęła strategię ścisłej integracji euroatlantyckiej. W 1949 r. została członkiem Rady Europy, w 1952 r. – członkiem NATO, w 1964 r. stowarzyszyła się z EWG. Stosunki z Zachodem w okresie zimnowojennym stanowiły jej wyłączny priorytet, przez co politykę tę można określić jako jednowektorową.

Demokracja i duch islamu

Stopniowa reorientacja prozachodniej polityki Ankary rozpoczęła się na początku lat 90. XX w. Obiegowy pogląd głosi, że spowodowała ją zmiana uwarunkowań geostrategicznych, będąca skutkiem zakończenia zimnej wojny. Wydaje się jednak, że jeszcze większą rolę odegrał bezprecedensowy rozwój demograficzny i gospodarczy kraju.

Po II wojnie światowej Turcja miała ok. 19 mln ludności. Dziś jest prawie czterokrotnie większa. Według Tureckiego Instytutu Statystycznego w 2012 r. liczyła 75,5 mln, a w 2050 roku może osiągnąć ok. 100 mln osób. Za populacją nadąża gospodarka. W pierwszej dekadzie XXI wieku Turcja czterokrotnie zwiększyła PKB.

Skok ów najlepiej zobrazuje porównanie z Polską. W 1929 r. Polaków było dwa razy więcej niż Turków (odpowiednio 32 mln i 15 mln), a Polska gospodarka mierzona poziomem PKB była trzykrotnie większa od tureckiej. Dziś Turków jest dwa razy więcej niż Polaków i mają półtora raza większą gospodarkę. Do nich należy także przyszłość. W 2050 r. Turków będzie przeszło trzy razy więcej niż Polaków. Depopulacja i gwałtowne starzenie się polskiego społeczeństwa spowodują, że w połowie stulecia gospodarka turecka stanie się kilkakrotnie większa od polskiej. Wspomniany na początku George Friedman najwyraźniej nie znał prognoz demograficznych dla Polski i dlatego namalował naszą przyszłość w tak świetlistych barwach.

Za sukcesami Turcji stoi, według niemieckiego turkologa Güntera Seuferta, nowa klasa społeczna. Pod koniec lat 80. XX wieku w konserwatywnych miastach Anatolii zaczęły powstawać małe i średnie przedsiębiorstwa, które zyski zawdzięczały eksportowi swoich towarów i usług. W 2009 r. liczba małych i średnich przedsiębiorstw zajmujących się eksportem podwoiła się w porównaniu z początkiem dekady i w ten sposób ich udział w tureckim eksporcie wyniósł 60 proc. Eksport stał się priorytetem polityki gospodarczej tureckiego państwa: od 2000 do 2009 r. wzrósł aż o 268 proc.

Anatolijscy przedsiębiorcy, jak wskazuje Seufert, stworzyli oryginalny model islamskiego kapitalizmu, w którym nie istnieje sprzeczność pomiędzy kapitałem i pracą: jak ujmuje badacz, „włączenie robotnika w kulturowo zdefiniowaną solidarną wspólnotę wzmacnia spoistość społeczną i jednocześnie obniża koszty produkcji". Wykorzystali rzekomo archaiczną strukturę społeczną jako element przewagi konkurencyjnej. Muzułmański kapitalizm w odróżnieniu od zachodniego nie niszczy tradycyjnych więzi społecznych, lecz właśnie z więzi religijnej czerpie siłę. Religia nie zezwala na darwinowską walkę o byt, w której zwycięża silniejszy. Niektórzy eksperci, poszukując przyczyn tureckiego cudu gospodarczego, porównują rolę islamu do roli, jaką według Maxa Webera odegrał protestantyzm w tworzeniu się zachodnioeuropejskiego kapitalizmu. Notabene stawiają tym samym teorię Webera na głowie, albowiem w protestantyzmie widział on ten rodzaj religii, który, niszcząc tradycyjne więzi, toruje drogę kapitalizmowi.

Najbardziej zaskakuje to, że ta nowa klasa potrafiła się skutecznie zorganizować i w ciągu zaledwie kilkunastu lat przejąć władzę w państwie. Jej interesy reprezentuje islamska Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), która rządzi Turcją już jedenasty rok.

Dojście do władzy AKP oznacza, że Turcy osiągnęli już ostatni etap modernizacji, czyli zbudowali rzeczywistą demokrację. Wykształcili społeczeństwo obywatelskie, które odsunęło od władzy starą kemalistowską oligarchię, składającą się przede wszystkim z wojskowych i biurokratów. Wraz z nią do lamusa odesłano etatyzm, sekularyzm i miękki autorytaryzm. Nowa elita zdobyła władzę pod sztandarami Proroka oraz demokratyzacji i gospodarczego liberalizmu.

Turkom po zakończeniu zimnej wojny udało się to, co nie udało się Polakom: budowa dojrzałej demokracji jako rządów większości opartych na instytucjach społeczeństwa obywatelskiego. Polska pozostała natomiast oligarchią, i to taką, której członkowie, jak zauważa profesor Piotr Gliński, badacz polskiego społeczeństwa obywatelskiego, nie identyfikują swoich interesów z interesami Polaków.

Koncert na pięciu fortepianach

Demokratyzacja doprowadziła do reorientacji polityki zewnętrznej Turcji. Jej głównym architektem jest były doradca premiera Erdogana, a od 2009 r. minister spraw zagranicznych Turcji Ahmet Davutoglu.

Davutoglu uważa, że narzucanie Turkom europejskiej tożsamości prowadziło do likwidacji pluralizmu w życiu politycznym, a w polityce zagranicznej do braku alternatywy. Elity kemalistowskie znały tylko jedną, zachodnią orientację. Turcja, będąc państwem frontowym Zachodu, stała się obcym ciałem w swoim regionie. Izolacji sprzyjała nieufność Turków wobec arabskich sąsiadów. Nad Bosforem postrzegano ich jako zdrajców, jako tych, którzy zaraz po zakończeniu I wojny światowej zadali cios w plecy konającemu imperium.

Polityka Ankary miała więc jeden dominujący, prozachodni wektor i w tym sensie była jednokierunkowa. To było jej główną słabością. Zachód, wiedząc o tym, dyktował dowolnie wysoką cenę. Turcy byli petentami i mogli pokornie pukać do drzwi organizacji euroatlantyckich. Szczególnie jaskrawo ten brak równowagi ujawnił konflikt cypryjski i akcesja do EWG/ UE. Turcja jest stowarzyszona z Unią prawie 50 lat, negocjacje członkowskie trwają osiem lat i cały czas znajdują się w fazie początkowej (otwarto kilka rozdziałów negocjacyjnych i żadnego nie zamknięto). Polsce stowarzyszenie zajęło kilkanaście lat, a negocjacje kilka.

Partia Sprawiedliwości i Rozwoju odnowiła tradycyjną tożsamość, która jest stopem religii, narodowości i historii, czyli islamu, tureckości i tradycji osmańskiej. W ten sposób dokonała tradycjonalistycznego zwrotu, swoistej antykemalistowskiej kontrrewolucji. Proces ten celnie ujął Seufert: „Naród, który jest stabilny i dynamiczny dzięki religijnej i kulturowej solidarności, zbudował gospodarczo, politycznie i militarnie silne państwo, które nie jest już zależne od Zachodu".

Fundamentem nowej polityki zagranicznej Turcji jest sformułowana przez Davutoglu koncepcja strategicznej głębi. Charakteryzuje ją przede wszystkim wielokierunkowość lub wielowektorowość. Stosunki z Zachodem przestały być szczególnym priorytetem. Wektor euroatlantycki nie jest już największy. Zrównał się bowiem z innymi, czyli bliskowschodnim, północnoafrykańskim, południowokaukaskim i środkowoazjatyckim. Turcja Erdogana i Davutoglu gra na pięciu fortepianach jednocześnie.

Strategiczna głębia oznacza odejście od okcydentalizmu na rzecz swoiście pojmowanego panosmanizmu i panturkizmu. Jej celem nie jest jednak odtworzenie imperium osmańskiego i skupienie w nim narodów tureckojęzycznych, lecz wykorzystanie w dyplomacji tradycji imperium. W ten sposób budowana jest tzw. miękka potęga (soft power) Turcji. Jej adresatem są Arabowie i ludy tureckojęzyczne zamieszkałe w państwach ościennych, których liczebność może być równa populacji Turcji.

Kluczowym kierunkiem staje się najbliższy region, w którym realizowana jest zasada zero problemów z sąsiadami. Polega na rozwiązaniu wszystkich trudnych kwestii w relacjach dwustronnych i mediacjach, gdy dochodzi do konfliktów między sąsiadami Turcji. W ten sposób Ankara buduje swoją pozycję i autorytet jako mocarstwa regionalnego. A wszystko to ma bardzo pragmatyczny wymiar: zwiększanie eksportu tureckich małych i średnich przedsiębiorstw do państw ościennych. Polityka zagraniczna musi służyć realizacji interesu narodowego, a ten to przede wszystkim interes anatolijskich przedsiębiorców.

Jednowektorowość to pięta achillesowa polskiej polityki zagranicznej. Polacy zachłysnęli się możliwością integracji euroatlantyckiej i poza Waszyngtonem i Brukselą nie widzą w ogóle świata. Integrację z Zachodem uznają za cel sam w sobie, a nie za środek do celu, jakim jest realizacja narodowych interesów. Przy takim nastawieniu musieliśmy bardzo drogo zapłacić za bilet do NATO i UE.

Dziś wiele wskazuje na to, że przepłaciliśmy. NATO-wskie gwarancje bezpieczeństwa są iluzoryczne. Zlikwidowaliśmy zdolności naszej armii do obrony własnego terytorium, ale za to stworzyliśmy kilkutysięczne siły ekspedycyjne potrzebne nie nam, lecz mocarstwom.

Za jednowektorowość płacimy w polityce integracyjnej. Wbrew propagandzie do członkostwa w UE najprawdopodobniej dopłacamy. Koszty naszej składki do unijnego budżetu i przystosowania naszego kraju do szeroko rozumianej unijnej polityki ochrony środowiska (w tym pakiet klimatyczny) czynią prawdopodobnie nasze członkostwo finansowo nieopłacalnym. I to nikogo nie powinno zaskakiwać, albowiem w ekonomii i polityce międzynarodowej nie ma darmowych obiadów.

Syndrom papugi

Dlaczego Turcja w ostatnich stu latach odniosła niekwestionowany sukces, a Polska nie?

Odpowiedzi należy szukać przede wszystkim w jakości przywódczych elit. Turcją od Atatürka po Erdogana rządzą politycy, których celem jest potęga własnego kraju. Andrew Mango, brytyjski biograf Atatürka, twierdzi, że celem Kemala był powrót Turcji do pierwszej ligi mocarstw światowych, a nie imitowanie Zachodu. Turcy, nawet jeśli odczuwali kompleksy wobec Zachodu, to nie wstydzili się i nie odrzucali własnej tradycji. Zwraca na to uwagę Orhan Pamuk w swojej słynnej książce „Stambuł":

„Między szesnastym i osiemnastym rokiem życia niczym radykalny zwolennik Zachodu pragnąłem, aby moje miasto – i przy okazji ja sam – stało się całkowicie europejskie. Chciałem jednak również przynależeć do starego Stambułu, który kochałem instynktownie, z przyzwyczajenia i dzięki wspomnieniom. Jako dziecko umiałem pielęgnować w sobie obydwa te pragnienia...".

Polacy od dawna cierpią na syndrom papugi. Zdzisław Krasnodębski słabości transformacji postkomunistycznej tłumaczył jej imitacyjnym nastawieniem wobec Zachodu (w wydanej w 2003 r. „Demokracji peryferii"). Wskutek tego równanie do europejskiego wzorca było celem samym w sobie przekształceń, a nie służyło realizacji narodowego interesu.

Dzieje się tak dlatego, że w Polsce, w odróżnieniu od Turcji, w ciągu ostatnich stuleci nie mieliśmy elit uformowanych przez niepodległe państwo. Nie inaczej jest w III RP. Obecne elity rządzące ukształtowało zależne od Sowietów „państwo na niby". Powstał swoisty układ oligarchiczny, który w zamian za włączenie weń części opozycji gwarantował ciągłość władzy przedstawicielom ancien regime'u. Rządząca oligarchia dokonała tzw. transformacji ustrojowej, która w dużej mierze, jak zauważa profesor Witold Kieżun, miała charakter neokolonialnego podporządkowania Polski Zachodowi. W jej efekcie spadła na Polskę największa w jej historii katastrofa demograficzna, która zagraża podstawom bytu narodowego.

Zdobycie władzy przez AKP w Turcji to gotowa recepta na odsunięcie od władzy nieodpowiedzialnej oligarchii. Dokona się ono tylko wtedy, gdy zamiast rządów nielicznych do władzy dojdzie większość. Nie chodzi o wymianę oligarchii okrągłostołowej na postokrągłostołową, lecz o dokończenie procesów demokratyzacyjnych, stworzenie silnego społeczeństwa obywatelskiego i systemu partyjnego reprezentującego interesy wielkich grup społecznych. Turkom to się udało. Kolejność była następująca. Najpierw znalazła się grupa społeczna, która w imię swoich interesów chciała przejąć władzę od rządzącej oligarchii. Następnie stworzyła silne instytucjonalne zaplecze w społeczeństwie obywatelskim (stowarzyszenia, instytucje edukacyjne, think tanki), a na końcu zdobyła władzę, organizując partię ludową.

W Polsce jesteśmy dopiero na pierwszym etapie. My też mamy swoich małych i średnich przedsiębiorców, do których powoli dociera, że realizacja ich interesów możliwa będzie tylko pod warunkiem odsunięcia obecnego establishmentu. Ich potencjał jest ogromny. Wytwarzają mniej więcej połowę polskiego PKB (tj. dobrze ponad 800 mld zł), tworzą ok. 1,6 mln firm i zatrudniają 8,6 mln osób. Ich interes w pełni pokrywa się z interesem państwa i narodu polskiego. Brakuje im w zasadzie tylko i aż jednego: organizacji. Jeśli ją stworzą, przejmą władzę i w Polsce spełni się turecki sen.

Autor jest historykiem filozofii. Jako ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych pracował w Kancelarii Prezydenta, Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Polskę i Turcję łączy podobieństwo cykli mocarstwowych. Oba kraje pojawiły się na arenie dziejowej jako wielkie mocarstwa w ostatniej fazie średniowiecza, ale ich potęga nie przetrwała następnej epoki. Nie potrafiły wykorzystać nowożytnej modernizacji i wiek XIX przyniósł im upokarzający upadek.

Imperium osmańskie powstało po zdobyciu Konstantynopola w połowie XV wieku i swym zasięgiem obejmowało obszar południowo- -zachodniej Eurazji i północnej Afryki. Po dwóch wiekach ekspansji w imieniu Allaha zaczęło wyraźnie przegrywać rywalizację z największym konkurentem, chrześcijańską Europą, która z nastaniem nowożytności osiągnęła apogeum swojej potęgi. Wiek XIX to długotrwała i – wydawać by się mogło – beznadziejna obrona przed Rosją, która wyznaczyła sobie rolę następcy Bizancjum. Ale dopiero koniec I wojny światowej przyniósł nieodwołalny kres osmańskiego imperium.

Polska przeżywała swój okres mocarstwowości niemal równolegle. Unia z Litwą na początku XV w. zapewniła jej dominującą pozycję w Europie Środkowej i Wschodniej. W wieku XVI Rzeczpospolita rozpoczęła decydującą grę o supremację na Wschodzie z młodym i bardzo ekspansywnym państwem moskiewskim. Prowadziła z nim trwającą przeszło 100 lat wojnę, której stawką było stworzenie północnoeurazjatyckiego imperium. Rywalizację tę sromotnie przegrała. Na początku XVIII w. stała się protektoratem Rosji, a następnie została w ogóle wymazana z mapy Europy.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą