Oczywiście łatwo jest ich wyśmiewać. Przywołując a to nieudolnie zbudowane zdania, a to refleksje na poziomie średnio rozgarniętego licealisty udające filozofię. Tyle że to nie powie nam niczego o ich odbiorcach. A zdarzają się przecież autorzy, którzy zaspokajają ważne potrzeby estetyczne i duchowe swojej publiczności. Nakłady ich powieści mierzone są w milionach, każdy ich tytuł trafia na listy bestsellerów, mają setki tysięcy wielbicieli, mówimy więc o zjawisku socjologicznym. (..)
Najnowsza powieść Coelha opowiada historię niejakiej Lindy, która ma 31 lat i życie jak z bajki. Mieszka w bogatej Szwajcarii, odnosi w pracy sukcesy jako dziennikarka, wyszła za idealnego mężczyznę (kochającego, wyrozumiałego, zamożnego) i urodziła mu dwoje wspaniałych dzieci. Jednak coś w jej życiu nie gra (ileż to podobnych historii już czytaliśmy, chciałoby się westchnąć). Jej stan można umieścić gdzieś pomiędzy apatią a depresją. Lindę wyrywa z niego spotkanie służbowe z licealną miłością, dziś obiecującym politykiem, Jakubem. Para nawiązuje romans, i to z jej inicjatywy – po czym następuje katharsis i powrót na łono rodziny. I to już koniec. Doskonale rozumiem, że w ten sposób można strywializować każdą, nawet najbardziej wyrafinowaną fabułę, ale zapewniam, że u Coelha niewiele poza tym się dzieje. Zarówno w języku, jak i w opowiadanej historii. W zasadzie brak tu zwrotów akcji, a wszystkie perypetie bohaterki sprawiają wrażenie ledwie naszkicowanych. Pojawiają się czasem nawet niezłe pomysły, ale żaden nie jest doprowadzony do końca, np. wtedy gdy Linda postanawia wrobić żonę kochanka w posiadanie narkotyków. Ciekawą postacią jest diler moralista, a wydaje się, że i sam plan również nieźle rokuje. Co z tego, skoro kokainy w końcu nikt nawet nie zażyje? I tak jest tu ze wszystkim. Psychologia na poziomie prasy kobiecej, zero tła obyczajowego i erudycja z Wikipedii. Na przykład wiedza na temat Szwajcarii jest na poziomie niezbyt obszernego hasła encyklopedycznego: jeśli bohaterowie coś jedzą, to oczywiście fondue i raclette, czyli potrawy narodowe. „Zdrada" to taka paraliteratura, tekst udający powieść, którym nie zainteresuje się żaden wyrobiony odbiorca.
Cały tekst w najnowszym Plusie Minusie
Tu w sobotę można kupić elektroniczne wydanie „Rzeczpospolitej" z Plusem Minusem
Można też zaprenumerować weekendowe wydanie „Rzeczpospolitej" z Plusem Minusem