Burzliwe spory, których przedmiotem jest kwestia ochrony poczętego życia ludzkiego, toczone są w Polsce od ćwierćwiecza. I za każdym razem w mediach głównego nurtu pojawia się następujący przekaz: po jednej stronie stoi Kościół katolicki, który czerpie własne stanowisko z nieweryfikowalnego na gruncie naturalnym objawienia i chce narzucić swoje racje ogółowi społeczeństwa, po drugiej zaś – zwolennicy wolności indywidualnego wyboru.
Oczywiście Kościół, stając w obronie ludzkich płodów, nie odwołuje się do żadnego objawienia. Posiłkuje się po prostu wiedzą naukową dotyczącą prenatalnego okresu życia człowieka i interpretuje ją w świetle moralności, która jest do przyjęcia zarówno dla katolików, jak i ateistów.
Tymczasem jeśli decyzja o tym, czy prawa człowieka obejmują ludzkie płody, ma być aktem indywidualnego wyboru, to oznacza to przyzwolenie na reguły obowiązujące w dżungli. I tu rzeczywiście dochodzimy do kwestii metafizycznych. Jeśli Boga nie ma, a zatem brakuje obiektywnego punktu odniesienia, to najwyższą instancją moralną staje się ktoś, kto zdolny jest zdobyć dla siebie – bądź co bądź niepodzielną – pozycję pana życia i śmierci, a więc – by nawiązać do myśli Carla Schmitta – pozycję suwerena.
Może zatem nie jest przypadkiem, że w Polsce głównymi obrońcami poczętego życia ludzkiego są środowiska katolickie. Opowiadają się one za rozwiązaniami ustawodawczymi, które chronią jednostki słabsze przed tyranią silniejszych – w tym również i przed tyranią samych katolików, bo przecież i w każdym z nich – istocie obciążonej grzechem pierworodnym – może się obudzić potwór, gotowy zamordować upośledzony ludzki płód.
Problem polega na tym, że tyrania silniejszych jednostek ukrywa się za fasadą humanitaryzmu. Dowiadujemy się więc o tym, że w pewnych sytuacjach aborcja jest działaniem humanitarnym, podjętym z litości wobec cierpiącego dziecka i jego cierpiącej matki. Ten właśnie argument podnoszą antagoniści profesora Chazana, którzy zarzucają mu, iż zaniechał takiego kroku.