Legenda czy przestroga?

Publikacja: 25.07.2014 21:47

Naczelny wódz, gen. Kazimierz Sosnkowski

Naczelny wódz, gen. Kazimierz Sosnkowski

Foto: Getty Images

Red

W Warszawie tuż po wojnie odbywały się ekshumacje ofiar powstania i zdawało się przez chwilę, że pamięć o nim – także oficjalna – będzie taka jak o Oświęcimiu, ale komuniści zdusili ją aż do październikowej odwilży. Polemiki i dyskusje, nieraz gwałtowne, trwały za to na emigracji.

Pierwsze relacje z powstańczej Warszawy zaczął zbierać powstaniec Stanisław Podlewski jeszcze w 1944 roku w oflagu, późniejszy autor „Przemarszu przez piekło" i „Rapsodii żoliborskiej". To od niego zaczęła się znakomita powstańcza memuarystyka. Z kolei pierwszy pomnik powstańca odsłonięto w 1946 roku w Słupsku: poświęcił go charyzmatyczny kapłan ks. Jan Zieja, w czasie powstania kapelan Zgrupowania „Baszta". Tym inicjatywom jednak rychło położono kres.

Anders bez entuzjazmu

Na emigracji natomiast pierwszą ofiarą sporów padł naczelny wódz gen. Kazimierz Sosnkowski, który był przeciwnikiem wybuchu powstania, choć formalnie go nie zabronił. Argumentował, że trzeba „dążyć do zaoszczędzenia substancji biologicznej narodu w obliczu podwójnej groźby eksterminacji". A gdy już trwało, w specjalnym rozkazie wydanym 1 września 1944 roku w piątą rocznicę wybuchu wojny oskarżył zachodnich aliantów o bierność wobec niego: „Lud Warszawy, pozostawiony sam sobie i opuszczony na froncie wspólnego boju z Niemcami – oto tragiczna i potworna zagadka, której my Polacy odcyfrować nie umiemy na tle technicznej potęgi sprzymierzonych u progu szóstego roku wojny. Nie umiemy dlatego, gdyż nie straciliśmy jeszcze wiary, że światem rządzą prawa moralne...". Anglicy wymogli na emigracyjnych władzach RP wyrzucenie Sosnkowskiego z funkcji, a następnie wysłali go do Kanady, co było elegancką formą zsyłki.

Entuzjastą powstania nie był gen. Władysław Anders. Po latach oceniał: „Począwszy od carskiej podchorążówki kawalerii, a skończywszy na francuskiej Wyższej Szkole Wojennej, uczono mnie, iż akcję bez nadziei zwycięstwa trzeba odwołać... Gdyby nawet udało się wyrzucić Niemców z Warszawy, co w sprzyjających warunkach może i było wykonalne, to co dalej? Walczyć z Sowietami bez żadnych szans zwycięstwa?".

Notabene jemu też zarzucano dokładnie to samo, czyli złe dowodzenie i niepotrzebny przelew polskiej krwi pod Monte Cassino. Konserwatywny publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz pisał w Anglii w 1945 roku, że „wspaniałe bohaterstwo polskiego żołnierza i młodzieży, polskiej kobiety i dziecka, zamiast pomocy przyniosło nam tylko powiększenie narodowej klęski... Warszawa została zniszczona bardziej niż Berlin, niż inne miasta niemieckie, tak jak klęska Polski w tej wojnie, w której Polacy walczyli w obozie zwycięzców, jest większa od klęski Niemiec".

Z perspektywy ćwierć wieku decyzji o wybuchu powstania – jako „poprawnej" – bronił socjalistyczny polityk Adam Ciołkosz. W czasie wojny uważał, że „Polska musi zmazać hańbę klęski i przygotować się do nowego czynu zbrojnego, który pozycję militarną i polityczną Polski podniesie wysoko, i że ten czyn zbrojny, będący jednocześnie czynem politycznym, jeżeli ma być skuteczny, będzie mógł nastąpić dopiero w ostatnim etapie wojny, kiedy będzie się już kruszyła potęga niemiecka".

Wygląda na to, że ludowiec Stanisław Mikołajczyk, politycznie przecież odpowiedzialny za powstanie jako ówczesny premier, postanowił po latach o tym zapomnieć. W wywiadach udzielanych prof. Januszowi K. Zawodnemu kręcił i to niesłychanie: raz mówił, że politycznie było mu ono „szalenie nie na rękę" albo – wbrew znanym faktom – że „Sosnkowski sprowokował Powstanie Warszawskie po to, aby zapobiec »sprzedaniu« przeze mnie Polski. I po to wysłał biednego Okulickiego »Niedźwiadka«, który wykonał jego rozkaz mimo mojego ostrzeżenia". Lub wreszcie: „Żadnej dyspozycji do powstania nie dawałem".

Decyzji o wybuchu Powstania bronili za to Stefan Korboński, dyrektor Departamentu Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu na Kraj i dowódca AK gen. Tadeusz Bór-Komorowski. Korboński podkreśla, że „byliśmy we własnym domu i mieliśmy prawo do robienia tego, co nam dyktowała nasz racja stanu. Powstanie było powstaniem narodowym – cała Warszawa połączona w walce, ludność cywilna i Armia Krajowa jako jedno żywe ciało. Przeszło milion walczących wspólnie."

„Bór" mówił w 1965 roku, że nawet jeśli powstanie przegrało, „to taki wysiłek moralny i fizyczny zostaje w pamięci społeczeństwa. Z tego wynikają siły i wartości kulturalne i moralne, których bierne społeczeństwo nie mogłoby z siebie wykrzesać. Jak dalece walki AK w kraju wpłynęły na kształtowanie ducha i pozytywnych wartości narodu polskiego, tego my nie możemy ocenić w tej chwili".

Gdy idzie o dzieła naukowe, to najpełniejszym opisem zrywu sierpniowego powstałym na obczyźnie jest „Powstanie Warszawskie" Jana M. Ciechanowskiego (wydane w Anglii w 1971 roku, w PRL– w 1984 roku). Autor występuje tu jako zwolennik twardej Realpolitik i zbliża się do ocen komunistów: powstaniu winny był „obóz londyński" tak w kraju, jak za granicą, jego nieudolność i nieusprawiedliwiony optymizm. Albowiem po Stalingradzie, Kursku i Teheranie porozumienie z Rosją „było jedynym realnym wyjściem z niezmiernie trudnej i skomplikowanej sytuacji". Efekty powstania to – wedle Ciechanowskiego – „wspaniała legenda bezprzykładnego bohaterstwa", ale również „straszliwa przestroga na przyszłość".

Czego nauczył nas Kliszko

Debaty, teksty i książki emigracyjne, bezsprzecznie ciekawe, nie miały jednak początkowo wpływu na rzeczywistość nad Wisłą, gdyż to komuniści decydowali, co i jak o powstaniu pisać, co ma być (albo czego ma nie być) w podręcznikach, kogo wznawiać i last but not least, jakie produkować filmy i seriale. Dorobek emigracji odegrał swoją rolę z opóźnieniem, w latach 80. został rozpropagowany w znacznej mierze przez „drugi obieg".

Partia dość szybko, bo jeszcze w 1944 roku piórem Zenona Kliszki (walczącego, w powstaniu w AL) przedstawiła swoje wytyczne. Kliszko będący wówczas prawą ręką Gomułki twierdził, że „sztab AK chciał skierować powstanie nie przeciw Niemcom, nie przeciw hitlerowcom, lecz przeciw Związkowi Radzieckiemu, przeciw obozowi polskiej demokracji, przeciw Polskiemu Komitetowi Wyzwolenia Narodowego... Zbrodnią AK-owskiego dowództwa było przedwczesne wywołanie powstania w Warszawie. Zdradą była kapitulacja Komorowskiego. Reakcja, w tragicznych dla Warszawy dniach, udowodniła raz jeszcze, że obce jej jest dobro narodu, że gotowa jest poświęcić bezcelowo życie setek tysięcy dla swych klikowych celów". Zapowiadał też, że „Niemcy odpowiedzą za zbrodnie popełnione przez nich w Warszawie. Reakcja polska zasiądzie wraz z nimi na ławie oskarżonych". W wydanej w 1953 roku pod redakcją Żanny Kormanowej historii Polski lat 1864–1945 dla klas XI informacje na interesujący nas temat zawiera podrozdział autorstwa Marii Turlejskiej „Powstanie warszawskie. Próba dywersji dyplomatycznej. Bankructwo planów pochwycenia władzy przez reakcję polską". Tekst, który odpowiada tytułowi, ustawiał myślenie maturzystów o powstaniu na długie lata.

Wizja Kliszki w zasadzie obowiązywała do końca PRL, choć w praktyce chyba siłą rozpędu. Bo w rzeczywistości bywało bardzo różnie; od krytyki powstania przez jego przemilczanie i mową ezopową aż po wierny opis faktograficzny z dyskretnym komentarzem politycznym. Z biegiem lat coraz więcej było tolerowanych działań takich jak tablice upamiętniające powstanie w kościołach czy imprezy turystyczne i rajdy organizowane przez PTTK, a czasem harcerstwo.

Najpierw jednak, w drugiej połowie lat 50., ukazały się dwie dobre prace faktograficzne: „Powstanie Warszawskie" gen. Jerzego Kirchmayera i „Powstanie Warszawskie. Zarys działań natury wojskowej" płk. Adama Borkiewicza. Obaj byli zawodowymi żołnierzami, a stalinizm spędzili w polskich więzieniach. Później przyszedł czas na niuanse. W latach 60. płk Zbigniew Załuski, nieraz określany mianem pierwszego pióra moczaryzmu, w książce „Czterdziesty czwarty" dokonuje swoistej syntezy patriotyzmu z komunizmem. Komentując powstanie, pisze, że „wyrośliśmy już z »wieku zetempowskiego«". Co to oznacza? „Wiemy już, że łączyło nas bardzo wiele, mimo różnic w klasowym charakterze nurtów, do których należeliśmy. Łączył nas stosunek do śmiertelnego wroga, łączyła nas szczera troska o przyszłość ojczyzny i szczera chęć służenia jej. Jednak dzieliła nas (złudna zresztą) alternatywność polskiej sytuacji".

Być może Załuski nieco wyszedł przed szereg ze swoim niemal zrównaniem AK-owców z AL-owcami, czego dowodzi przebieg słynnej defilady tysiąclecia 22 lipca 1966 roku. W defiladzie historycznej była luka chronologiczna – po żołnierzach w mundurach polowych z 1939 roku poszło wojsko Berlinga. „Nie widzieliśmy ani Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie (bodaj Dywizjonu 303), ani AK, ani nawet AL! Plotki głoszą, że w projekcie było AL i AK, czemu miał się sprzeciwić Gomułka. Zażądał jakoby samego AL, na co z kolei – jak mówią – Spychalski nie chciał się zgodzić. Moczar podobno napiętnował decyzję Gomułki jako błąd – zapisał w swoim pamiętniku znakomity teatrolog prof. Zbigniew Raszewski – widzieliśmy husarię, która wsławiła się, gromiąc Turków, Tatarów i Rosjan, widzieliśmy również oddziały z XVIII i XIX wieku, które walczyły wyłącznie z Rosjanami, nie widzieliśmy natomiast PSZ ani AK, które walczyły wyłącznie z Niemcami, a więc reprezentują tradycję obecnie wysoko cenioną. Nie wiadomo, jak to tłumaczyć".

Pisano też o zbrodniach niemieckich, zwanych wtedy hitlerowskimi, a personalnie o zbrodniarzach, którzy po wojnie znaleźli sobie przytulisko w RFN (nigdy w zaludnionym przez „dobrych" Niemców NRD), takich jak generał Waffen SS i policji Heinz Reinefarth, kat cywilnej ludności Warszawy. Po wojnie Reinefarth pojawił się na wyspie Sylt na Morzu Północnym, gdzie zrobił karierę jako burmistrz i poseł do Landtagu. Został bohaterem książki Kazimierza Kąkola „Misja na wyspie Sylt" wydanej w roku 1970, a więc w czasach, gdy jej autor postanowił przedzierzgnąć się z marcowego publicysty w wysokiego urzędnika państwowego.

W popkulturze na smyczy

Jeśli idzie o siłę oddziaływania, to ważniejsze były powieści. Takie jak wydana tuż po Październiku '56, sfilmowana zresztą później, „Kolumbowie. Rocznik 20" Romana Bratnego, przez wiele lat lektura szkolna. Dobry, realistyczny opis nie jest wolny od wtrętów politycznych współbrzmiących z tezami Kliszki. Np. dowództwu AK „chodzi o to, żeby wprowadzić tamtych, ten cały rząd lipcowy z Lublina, na teren podminowany istnieniem tajnej armii, której siły tamci w dodatku będą skłonni przeceniać". Albo kwestia pomocy, a właściwie braku pomocy Sowietów dla powstania: „– Nie podoba się teoria dwóch wrogów? A kto ją uprawia, co? My? A oni, a Rosjanie? Dlaczego teraz zostawiają nas sam na sam z Niemcami? – Rokossowski nie będzie się pchał do miasta, mając linię frontu wyciągniętą na 500 kilometrów...".

Inne, wielokrotnie wznawiane jako lektura szkolna dzieło to „Pamiętnik z powstania warszawskiego" Mirona Białoszewskiego. Wydany w 1967 roku „Pamiętnik..." opowiada o gehennie kryjącej się po piwnicach ludności cywilnej i są w nim podobne jak u Bratnego wstawki polityczne. Tak nawiasem, na liście lektur maturzysty z roku 1981 znajdowały się „Zdążyć przed Panem Bogiem" Hanny Krall traktujące o walce powstańców w getcie oraz książka Białoszewskiego o siedzeniu w piwnicy podczas Powstania Warszawskiego...

Najbardziej perfidne były jednak działania podprogowe jak choćby w „Słonecznikach", powieści dla panienek Haliny Snopkiewicz wydanej w 1962 roku i mającej formę pamiętnika. Narratorkę i bohaterkę książki Lidkę prześladuje nauczycielka od angielskiego. Dlaczego? Bo pani profesor straciła w powstaniu męża i syna, syna do konspiracji wciągnęła narzeczona, do której jej uczennica jest bardzo podobna. Nic dziwnego, że ta ostatnia myśli: „Bardzo mi żal angielki. Ale dlaczego ja mam płacić dwóją z angielskiego za nieprzemyślane decyzje dowództwa AK? Już i tak dość się napłakałam, oglądając zdjęcia płonącej Warszawy". To też popularna, wiele razy wznawiana książka.

O powstaniu kręcono także filmy. Pierwszy, „Kanał" Andrzeja Wajdy z 1957 roku, był świetnie zrobiony technicznie i artystycznie, ale zdecydowanie antyinsurekcyjny, pokazujący (zwłaszcza w ostatnich scenach) całkowity bezsens powstania i – jak ponoć mówiono na kolaudacji – „rewizjonistyczny w stosunku do tradycji ułańskiej". Później było parę wojennych seriali, w których scenarzyści musieli znaleźć jakiś klucz do powstania. W „Czterech pancernych" (na ekranach od 1966 roku) poradzili sobie z tym tak: warszawianka Lidka, której rodzina mieszkała przy Wileńskiej, przynaglała przyjaciół z załogi Rudego do walki. I czołg walczył w okolicach Pragi, załoga nawet widziała Wisłę. Celny strzał z niemieckiego działa czy inny kaprys scenarzysty sprawił, że niemal wszyscy znaleźli się w szpitalu polowym...

Telewizyjny serial „Polskie drogi" (1976), niezły nawet obraz wojennej Warszawy, po prostu kończy się na roku 1943, bo jego główni bohaterowie giną. Akcja serialu „Dom" (I seria zrealizowana w 1980 roku) dzieje się w powojennej Warszawie: pojawiają się w nim powstańcze odwołania zrobione poważnie i bez irytujących wstawek propagandowych. Ostatnim słowem filmu w PRL, jeśli chodzi o powstanie, był paradokument Ludmiły Niedbalskiej z 1984 roku „Dzień czwarty" – artystyczny film o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, który zginął 4 sierpnia 1944 roku. Krytyka i publiczność nie bez racji dobrze przyjęły ten obraz, pewnie po części dlatego, że dla Niedbalskiej powstanie było także i jej wojną. Reżyserka do dziś udziela się w środowisku Szarych Szeregów.

Ostatni atak systemu

Jeśli uznać, że walka o pamięć powstania rozgrywała się w czasach PRL między społeczeństwem a tym złośliwym PZPR-owskim Bizancjum uosabiającym władze, to niestety odniosły one spory sukces w 1989 roku. Na warszawskim placu Krasińskich stanął monumentalny, zaprojektowany w stylu dojrzałego stalinizmu pomnik Powstania Warszawskiego. Autorem jest krakowski rzeźbiarz prof. Wincenty Kućma. Pomnik został zaakceptowany, innego zresztą nie mamy, natomiast historia jego powstania była wielkim skandalem.

Pierwsze pomysły budowy pomnika pojawiły się tuż po wojnie, władze jednak dawały im skuteczny odpór. W efekcie dopiero w czasie solidarnościowego karnawału powstał Społeczny Komitet Budowy Pomnika Powstania 1944 r. W tym samym czasie ZBoWiD (będący kombatancką przybudówką partii) powołał swój własny komitet budowy Pomnika Powstańców Warszawy. Rozróżnienie znaczące – możemy honorować powstańców, ale nie powstanie...

Rychło, jeszcze w 1981 roku, zaczęły się inspirowane przez ZBoWiD ataki medialne na komitet społeczny. Ten ostatni przy udziale SARP ogłosił w lutym 1983 roku otwarty konkurs na pomnik, na który napłynęło 65 zgłoszeń. Nagrodą miała być realizacja zwycięskiego projektu w uprzednio wybranym miejscu – na placu Krasińskich. Rok później drugi etap konkursu wygrał rzeźbiarz, właściwie jeszcze student ASP, Piotr Rzeczkowski i współpracujący z nim architekt Marek Ambroziewicz. Jednak partia, wojsko i przede wszystkim ZBoWiD nie odpuszczały. Najpierw zażądały zmiany nazwy z pomnika Powstania na pomnik Powstańców, potem ratusz zawiesił Społeczny Komitet i powołał jego zarząd komisaryczny, do którego weszli generałowie Jan Mazurkiewicz „Radosław" (jako przewodniczący) i Edwin Rozłubirski. „Nowy" komitet  przejął fundusze komitetu społecznego.

Szybko zorganizowano kolejny konkurs. Jednym z trzech zgłoszeń okazał się być zwycięski projekt rzeźbiarza Wincentego Kućmy i architekta Jacka Budyna. Ten, który później zrealizowano. Nic nie pomogły protesty SARP, Towarzystwa Urbanistów Polskich, Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, Instytutu Historii PAN, podziemnego Niezależnego Zrzeszenia Studentów czy wreszcie powołanego ad hoc kolegium rzeczoznawców w Ministerstwie Kultury i Sztuki. To ostatnie oceniło projekt jako „propozycję rzeźbiarską niewytrzymującą skali sprawy, której ma być poświęcony pomnik". Władze Warszawy mimo wszystko wydały formalną zgodę na budowę monumentu, który z udziałem prezydenta PRL Wojciecha Jaruzelskiego odsłonięto 1 sierpnia 1989 roku. Szczęśliwie dziesięć lat później Warszawa zdobyła się na uczczenie bohaterów z czasu wojny ciekawym architektoniczno-przestrzennym pomnikiem Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej pod gmachem Sejmu.

Michał Kurkiewicz jest historykiem ?i dziennikarzem, pracuje w IPN. Tekst jest wyrazem prywatnych poglądów autora

W Warszawie tuż po wojnie odbywały się ekshumacje ofiar powstania i zdawało się przez chwilę, że pamięć o nim – także oficjalna – będzie taka jak o Oświęcimiu, ale komuniści zdusili ją aż do październikowej odwilży. Polemiki i dyskusje, nieraz gwałtowne, trwały za to na emigracji.

Pierwsze relacje z powstańczej Warszawy zaczął zbierać powstaniec Stanisław Podlewski jeszcze w 1944 roku w oflagu, późniejszy autor „Przemarszu przez piekło" i „Rapsodii żoliborskiej". To od niego zaczęła się znakomita powstańcza memuarystyka. Z kolei pierwszy pomnik powstańca odsłonięto w 1946 roku w Słupsku: poświęcił go charyzmatyczny kapłan ks. Jan Zieja, w czasie powstania kapelan Zgrupowania „Baszta". Tym inicjatywom jednak rychło położono kres.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą