W Warszawie tuż po wojnie odbywały się ekshumacje ofiar powstania i zdawało się przez chwilę, że pamięć o nim – także oficjalna – będzie taka jak o Oświęcimiu, ale komuniści zdusili ją aż do październikowej odwilży. Polemiki i dyskusje, nieraz gwałtowne, trwały za to na emigracji.
Pierwsze relacje z powstańczej Warszawy zaczął zbierać powstaniec Stanisław Podlewski jeszcze w 1944 roku w oflagu, późniejszy autor „Przemarszu przez piekło" i „Rapsodii żoliborskiej". To od niego zaczęła się znakomita powstańcza memuarystyka. Z kolei pierwszy pomnik powstańca odsłonięto w 1946 roku w Słupsku: poświęcił go charyzmatyczny kapłan ks. Jan Zieja, w czasie powstania kapelan Zgrupowania „Baszta". Tym inicjatywom jednak rychło położono kres.
Anders bez entuzjazmu
Na emigracji natomiast pierwszą ofiarą sporów padł naczelny wódz gen. Kazimierz Sosnkowski, który był przeciwnikiem wybuchu powstania, choć formalnie go nie zabronił. Argumentował, że trzeba „dążyć do zaoszczędzenia substancji biologicznej narodu w obliczu podwójnej groźby eksterminacji". A gdy już trwało, w specjalnym rozkazie wydanym 1 września 1944 roku w piątą rocznicę wybuchu wojny oskarżył zachodnich aliantów o bierność wobec niego: „Lud Warszawy, pozostawiony sam sobie i opuszczony na froncie wspólnego boju z Niemcami – oto tragiczna i potworna zagadka, której my Polacy odcyfrować nie umiemy na tle technicznej potęgi sprzymierzonych u progu szóstego roku wojny. Nie umiemy dlatego, gdyż nie straciliśmy jeszcze wiary, że światem rządzą prawa moralne...". Anglicy wymogli na emigracyjnych władzach RP wyrzucenie Sosnkowskiego z funkcji, a następnie wysłali go do Kanady, co było elegancką formą zsyłki.
Entuzjastą powstania nie był gen. Władysław Anders. Po latach oceniał: „Począwszy od carskiej podchorążówki kawalerii, a skończywszy na francuskiej Wyższej Szkole Wojennej, uczono mnie, iż akcję bez nadziei zwycięstwa trzeba odwołać... Gdyby nawet udało się wyrzucić Niemców z Warszawy, co w sprzyjających warunkach może i było wykonalne, to co dalej? Walczyć z Sowietami bez żadnych szans zwycięstwa?".
Notabene jemu też zarzucano dokładnie to samo, czyli złe dowodzenie i niepotrzebny przelew polskiej krwi pod Monte Cassino. Konserwatywny publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz pisał w Anglii w 1945 roku, że „wspaniałe bohaterstwo polskiego żołnierza i młodzieży, polskiej kobiety i dziecka, zamiast pomocy przyniosło nam tylko powiększenie narodowej klęski... Warszawa została zniszczona bardziej niż Berlin, niż inne miasta niemieckie, tak jak klęska Polski w tej wojnie, w której Polacy walczyli w obozie zwycięzców, jest większa od klęski Niemiec".