Gdy 16 czerwca policja 2014 roku zatrzymała 44-letniego Massima Bossettiego, oskarżając go o tę zbrodnię, informacja trafiła na pierwsze miejsce wszystkich serwisów informacyjnych. Wieczorne wydania wiadomości TV poświęciły sprawie ponad 10 minut. Nazajutrz największe włoskie gazety, w tym „Corriere della Sera" i „La Repubblica", rozpisywały się o zbrodni i okolicznościach schwytania domniemanego mordercy na pierwszych sześciu stronach. Z gratulacjami dla śledczych pospieszyli prezydent Giorgio Napolitano i premier Matteo Renzi. Casus Yary znów stał się najgorętszym tematem telewizyjnych talk-show i wszystkich kolorowych pism, nie tylko tych dla kucharek.
Do tragedii doszło w Brembate di Sopra, mieścinie liczącej 7 tysięcy dusz, a pamiętającej czasy cesarstwa rzymskiego. Dziś jest jednym z sieci miasteczek i osiedli spowijających odległe o 10 km Bergamo. Mieszka tam ludek spokojny, pracowity, zamożny i małomówny. Jak to Lombardczycy. W piątek 26 października 2010 r. 13-letnia Yara Gambirasio o 17.30 wyszła z domu i poszła do odległego o 500 metrów centrum sportowego, gdzie ćwiczyła gimnastykę artystyczną. Spędziła tam godzinę. Wyszła i poza mordercą nikt już jej potem nie widział żywej, nawet oko kamery przemysłowej zainstalowanej przy pobliskim bankomacie.
Ostatni znak życia Yara dała o 18.44 esemesem, odpowiadając na pytanie koleżanki. Napisała: „W niedzielę spotykamy się przed zawodami o 8 rano". Na esemesa matki: „Gdzie jesteś?", wysłanego godzinę później, już nie odpowiedziała. Jeszcze tego samego dnia wieczorem rodzice zgłosili zaginięcie córki na policji. Ruszyły poszukiwania z udziałem sąsiadów. Bez rezultatu. Już następnego dnia wieczorem w Brembate di Sopra przed centrum sportowym zaparkowały wozy transmisyjne najważniejszych włoskich stacji TV i o zaginięciu Yary dowiedziała się cała Italia. Rodzice apelowali o litość do ewentualnych porywaczy, policja prosiła o informacje. Śledczy zyskali potężnego sojusznika. W ruch wprawiona została potężna machina medialna i na dobrą sprawę nie wyhamowała do dziś.
Media kochają mord
Popyt na tego rodzaju historie jest w Italii ogromny. Co dnia punktualnie o 20.15, równo w połowie wiadomości publicznej TV RAI i prywatnej Mediasetu Berlusconich, przez co najmniej pięć minut z ekranu leje się krew. W wysokiej cenie są porachunki mafijne i mordy w afekcie, a w najwyższej, gdy pani zabiła pana. W tym samym bloku jest też oczywiście miejsce dla porwań i napadów. Podaż jest spora. Statystyka mówi, że rocznie ginie bez śladu 240 Włoszek i Włochów, w tym 40 niepełnoletnich dziewcząt, a 550 osób pada ofiarą zbrodni. Medialny żywot tych tragedii jest bardzo intensywny, ale na ogół krótki. Jednak nad niektórymi żywiący się krwią i występkiem włoski medialny moloch pochyla się ze szczególną uwagą i uporem.
Kryteria wyboru nie są do końca jasne, ale efekt jest zawsze ten sam: krwawą story przez miesiące, a nawet lata, żyje cały kraj. Przez studia TV na potrzeby najpopularniejszych autorskich programów godzinami przewijają się dziesiątki kryminologów, detektywów, prawników, psychologów, autorów kryminałów i celebrytów. Dzwonią rozgorączkowani widzowie. Często dyskusji i dziennikarskiemu śledztwu towarzyszy szczegółowa rekonstrukcja wydarzeń z udziałem aktorów i przejmującą muzyką: włoski teatr grozy i kiczu, współczesny erzac jatek w Koloseum. Sensacja ściga pseudosensację, napędzając nieznającą granic nachalności i głupoty machinę medialnej makabry. I nie ma przed nią ucieczki, bo jest wszechobecna.
Tak właśnie od 3,5 roku sprawy się mają z tragedią Yary. Ociekającym krwią opisom towarzyszą żałosne trivia. Gdy piszę te słowa, najważniejszy dziennik Włoch „Corriere della Sera" poświęca pół strony na pozbawiony jakichkolwiek istotnych treści wywiad z wujem dziewczynki, do której Yara na krótko przed śmiercią wysłała wspomnianego już esemesa. Konkurencja, „La Repubblica", poświęca niemal kolumnę temu, że oskarżony o zbrodnię Massimo czasem w środę po pracy spotykał się z kolegami na piwie. Wałkowanie tematu w najróżniejszych sosach trwa nieprzerwanie od 16 czerwca. Nic więc dziwnego, że ożywiona dyskusja o Yarze dopadła mnie u fryzjera, w narożnym sklepiku, barze i pod kioskiem. O to, co myślę o sprawie, nagabywał mnie też nasz portier. Dla porównania: medialna histeria w Polsce wokół „mamy Madzi" to nieledwie ożywiona dyskusja kilku pań w maglu.