Na skrzyżowaniu historii

Wrocław jest największym na świecie miastem, które należało do czterech różnych państw i czterech różnych narodów.

Publikacja: 09.08.2014 11:30

Red

W symboliczny sposób wyraża to zapis w Księdze henrykowskiej. Najstarsze polskie zdanie – „daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj" – utrwalono w podwrocławskim klasztorze. Wypowiedział je czeski chłop do swojej polskiej żony, a spisał po łacinie niemiecki (prawdopodobnie) zakonnik.

W historii Wrocławia, rozpoczętej powołaniem biskupstwa w 1000 roku, pierwsi byli Piastowie śląscy (ale założycielem miasta był prawdopodobniej czeski książę Wratysław), choć pod koniec rządów mieli w sobie więcej krwi niemieckiej niż polskiej. Po 300 latach nastali Czesi, po kolejnych dwóch wiekach Habsburgowie, po nich na 200 lat miasto stało się częścią Prus. Po roku 1918 było zaś miastem frontowym na granicy odrodzonej po I wojnie światowej Polski.

Do każdego z czterech państw Wrocław należał wystarczająco długo, by wyraźnie zapisać się w ich historii. Gall Anonim wymieniał Wrocław jako jedną z trzech stolic Polski. W XV wieku był drugim po Pradze miastem Korony Czeskiej. Gdy dostał się w ręce Prusaków, był miastem znacznie bogatszym niż Berlin, nazwano wtedy Wrocław perłą w koronie Prus. Po zjednoczeniu Niemiec był trzecim, po stolicy i Hamburgu, miastem w kraju.

W 1945 roku Wrocław znów stał się polski. Przez blisko pół wieku po II wojnie światowej przyjeżdżających do stolicy Dolnego Śląska witały hasła o piastowskiej przeszłości, ale tak naprawdę tzw. Ziemie Odzyskane długo traktowane były jako rezerwuar dóbr potrzebnych „prawdziwej" Polsce. Rada miejska Krakowa tuż po wojnie uchwaliła nawet, żeby karnie zsyłać tu przestępców i pasożytów. Potem w ramach „polszczenia" regionu pielęgnowano legendę średniowiecznej bitwy na Psim Polu, której nie było. Jednocześnie ukrywano przed mieszkańcami, kto zbudował mosty, czynszowe kamienice czy gmachy publiczne z czerwonej cegły. Jedyna wydana w PRL historia miasta Wacława Długoborskiego, Józefa Gierowskiego i Karola Maleczyńskiego sięgała tylko do roku 1807. Na ołtarzu walki z niemiecką przeszłością miasta poświęcono nawet te wrocławskie bajki, które miały piastowskie korzenie. Na wszelki wypadek pomijano je w wyborach polskich legend i baśni.

Momentem przełomu stał się rok 1989, Wrocław zaczął odzyskiwać historyczną pamięć. Ba, narodziła się breslauomania.

Wrocławianie zaczęli symbolicznie godzić się ze swoją historią. Odeszło w większości pokolenie, które przyjechało w 1945 roku do niemieckiego miasta ze wspomnieniem Kresów i zawsze czuło się tu obco. Nigdy też nie wyzbyło się lęku, że przyjdą Niemcy i znów trzeba będzie pakować walizki. Generacja, która groby bliskich miała na cmentarzach we Wrocławiu, była już u siebie. To ona tworzyła w 1980 roku „Solidarność".

Ale prawdziwym mitem założycielskim nowego Wrocławia stała się powódź 1997 roku. To wtedy, zdaniem socjologów, wrocławianie poczuli się naprawdę spadkobiercami historii miasta, której częścią byli kiedyś Niemcy, Czesi, a jeszcze wcześniej Piastowie śląscy. Poczuli się też za nie odpowiedzialni. Bronili przez wodą nie tylko swoje domy, budowali nie tylko wały chroniące własną ulicę czy osiedle. Tysiące ludzi przyjechały do centrum, by bronić zabytków, które zbudowali poprzedni mieszkańcy Wrocławia.

Potwierdzeniem tego był masowy odzew na akcję „Oddajcie, co nasze". Miała ona na celu odzyskanie zabytków, obrazów i rzeźb wywiezionych po wojnie do muzeów w Warszawie i w innych miastach.

Współczesnych mieszkańców stolicy Dolnego Śląska najbardziej wzburzyła opinia, że jako ludność napływowa nie mają prawa upominać się o zabytki, bo ich tożsamość ma zaledwie 55 lat. Większość zabierających głos przestała już dzielić przeszłość na polską, czeską, austriacką i niemiecką. Paradoksalnie prawie 50 lat komunistycznej propagandy tzw. Ziem Odzyskanych zbudowało w ludziach poczucie, że dzieje Wrocławia to także ich historia.

Jeszcze bardziej jaskrawym tego dowodem była akcja wykupu tzw. złotego skarbu z Bremy, kolekcji arcydzieł wrocławskiej sztuki złotniczej z XVI–XVIII wieku. Pojawiły się na aukcji na zachodzie Europy za 1,3 mln euro. Prezydent miasta zadeklarował, że wyłoży połowę potrzebnych pieniędzy, pod warunkiem że drugą połowę uskładają mieszkańcy. Funduszy zebrano więcej, niż było potrzeba.

W utworzonej w Ratuszu Galerii Sławnych Wrocławian obok siebie stoją popiersia księcia Henryka Brodatego i jego żony św. Jadwigi, noblistów Maxa Borna i Gerharta Hauptmana, twórcy niemieckiej socjaldemokracji Ferdinanda Lassalle'a, św. Edyty Stein i szachowego arcymistrza Adolfa Andersena, matematyka Hugona Steinhausa, alpinistki Wandy Rutkiewicz i twórcy Pantomimy Wrocławskiej Henryka Tomaszewskiego. Wratislavianie, breslauerzy i wrocławianie. Dziś już nie są argumentem na niemieckość, polskość, a może żydowskość miasta. To po prostu ludzie, którzy przez tysiąc lat współtworzyli jego historię.

Nikogo nie dziwi już, że Uniwersytet Wrocławski równie chętnie przyznaje się do korzeni pruskich, co lwowskich, i chwali się dziesiątkami związanych z nim noblistów (może z wyjątkiem Fritza Habera, twórcy śmiercionośnego iperytu i fana Hitlera, oraz zoologicznego antysemity Philippa Lenarda, których portrety zgodnie z tradycją zachodnią wiszą w Salonie Śląskim do góry nogami).

Patronem dwóch nagród literackich przyznawanych we Wrocławiu: poetyckiej (Silesius) i dla pisarzy środkowej Europy (Angelus), jest ten sam barokowy mistyk, poeta i lekarz Johannes Scheffler, nazywany Aniołem Ślązakiem. Bez większych oporów mieszkańcy przyjęli do wiadomości powrót do pierwotnej nazwy sztandarowego zabytku miasta, wpisanej w 2006 roku na listę UNESCO hali Maxa Berga. W PRL nazywano ją Halą Ludową, dziś znów nosi nazwę Hala Stulecia, którą otrzymała w 1913 roku w setną rocznicę wydania we Wrocławiu odezwy pruskiego króla Fryderyka Wilhelma III „Do mojego ludu", wzywającej do walki z Napoleonem. Najsłynniejszym wrocławskim bohaterem literackim jest radca kryminalny z serii powieści Marka Krajewskiego z Breslau w nazwie. Coraz mniej osób ma też kłopoty z używaniem niemieckiej nazwy, nie tak dawno uważanej za odbierającą miastu polską tożsamość.

Ilustracją pogmatwanych losów Wrocławia jest też historia jego pomników. Po 1945 roku pozostały tylko te niebudzące politycznych wątpliwości. Zniknęły pomniki chwały niemieckiego oręża oraz monumenty cesarzy i królów. Z ogromnego założenia poświęconego kanclerzowi Bismarckowi przetrwała fontanna i lwy. Na granitowym cokole, który ocalał po monumencie pruskiego marszałka Helmuta von Moltkego, stanął polski żołnierz. Na miejscu pomnika i nagrobka generała Tauentziena, który w 1760 roku bronił Wrocławia przed najazdem Austriaków, położono kamień poświęcony bojownikom o wolność Polski.

Potem przeszłość zaczęła wracać. Jak pomnik Fryderyka Schillera, który stoi tam, gdzie przed wojną. Albo rzeźba Theodora von Gossena, poświęcona absolwentom niemieckiego gimnazjum św. Macieja. Przeniesiono do wrocławskiej katedry z Javornika szczątki niemieckiego kardynała Bertrama, choć za czasów hitlerowskich nie był kapłanem przyjaznym Polakom.

Jednak najbardziej symboliczne są losy jednej z ikon Wrocławia, pomnika Aleksandra Fredry. Powstał w XIX wieku we Lwowie, po zmianie granic przyjechał do Polski w roku 1945, razem z przesiedleńcami, ale do Wrocławia trafił dopiero w roku 1956. Wcześniej władze uważały, że jego usatwienie będzie polityczną prowokacją. Podobnie jak pokazanie we Wrocławiu Panoramy Racławickiej (płótno Kossaka i Styki niszczało w piwnicach do połowy lat 80. XX wieku). Dziś dzieło pokazywane jest w wybudowanej specjalnie Rotundzie, a Fredro stoi w miejscu, gdzie do 1945 roku stał konny pomnik Fryderyka Wilhelma III.

Autor jest pisarzem i publicystą. Mieszka we Wrocławiu. Wydał kilkanaście książek, wśród nich są głośne biografie „Brzechwa. Nie dla dzieci" czy „Broniewski. Miłość, wódka, polityka". Opublikował kilka książek o stolicy Dolnego Śląska, m.in. „Wrocław. Tysiąc lat".

W symboliczny sposób wyraża to zapis w Księdze henrykowskiej. Najstarsze polskie zdanie – „daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj" – utrwalono w podwrocławskim klasztorze. Wypowiedział je czeski chłop do swojej polskiej żony, a spisał po łacinie niemiecki (prawdopodobnie) zakonnik.

W historii Wrocławia, rozpoczętej powołaniem biskupstwa w 1000 roku, pierwsi byli Piastowie śląscy (ale założycielem miasta był prawdopodobniej czeski książę Wratysław), choć pod koniec rządów mieli w sobie więcej krwi niemieckiej niż polskiej. Po 300 latach nastali Czesi, po kolejnych dwóch wiekach Habsburgowie, po nich na 200 lat miasto stało się częścią Prus. Po roku 1918 było zaś miastem frontowym na granicy odrodzonej po I wojnie światowej Polski.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Niech żyje sigma!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Tym bardziej żal…
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Syria. Przyjdzie po nocy dzień
Plus Minus
Jan Maciejewski: …ale boicie się zapytać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Ami Ajalon: Zabijałem ludzi, o których nic nie wiedziałem