Samo miasteczko jest niewielkie, ale urocze. Kilkadziesiąt zwykle białych domów, ruda dachówka, wąziutkie ulice, średniowieczny kościół św. Mikołaja, snujące się jak duchy po kamiennych murach koty, eksplodująca z przydomowych ogrodów podzwrotnikowa roślinność, kiście kwiatów oleandra, winogrona, figowce, tu i ówdzie gruby pień palmy, kaleczące dłonie zaborcze krzaki jeżyn. Na przedmieściu nieduża, ale wyglądająca na bardzo solidną twierdza, a ponad tym wszystkim słynny mur. W średniowieczu miasteczko było głównie strażnicą wkomponowaną w system obrony Pelješca.
Mur ciągnął się przez nasadę półwyspu. Ston był miasteczkiem ufortyfikowanym, z trapezoidalnymi obwarowaniami. Defensywną siłę umocnień wzmacniały twierdze, jak ta z przedmieścia Stonu zwana dziś Veliki Kastio. Tuż nad nim zaczyna się mur, który przez wzgórze prowadzi w nieznane, czyli na przeciwną stronę półwyspu, do mieściny Mali Ston. Obok kościoła św. Mikołaja czynny klasztor. Przy klasztorze zaniedbany park z czasów Tity. Pewnie celebrowano tu święta komunistycznej Jugosławii. Dziś plac zarósł trawą, a monumentalną aleję platanów ktoś mocno przetrzebił. Tylko pnie drzew świadczą o głośnej przeszłości.
To, co najbardziej przykuwa wzrok w miasteczku, to duża liczba zniszczonych domów. Tylko jedna trzecia kamieniczek jest w pełni zagospodarowana. Reszta nosi widoczne znamiona wojny. Średniowieczne perły wypalone od środka, bez dachów, z popękanymi frontonami. Kto i kiedy je zniszczył? Paweł W., który był tu w połowie lat 90., opowiada, że całe miasto było wtedy spalone. Domy nie miały dachów. Zawalone piętra świeciły nagością potrzaskanych belek stropowych. Okna były zasklepione deskami. Nawet cerkwi nie oszczędzono. Ludzie mieszkali na boisku piłkarskim w ofiarowanych przez niemieckie organizacje charytatywne przyczepach kempingowych. Ston niszczono w sposób planowy i barbarzyński. Dlaczego? Bo nie był dostatecznie własny? Bo był cudzy? Bo istniał i był dowodem na to, że katolicka cywilizacja trwała tu od tysiąca lat? Trzeba było go spalić.
Perła Adriatyku
Palono nie tylko Ston. Prawdziwą belką w oku był Dubrownik, średniowieczna Raguza. Aspiracje niepodległościowe republiki Chorwacji miasto przypłaciło ośmiomiesięcznym oblężeniem przez jugosłowiańską armię. Już w październiku 1991 roku zaatakowano je z dwóch stron. Z morza ostrzeliwała je flota, z gór na wschodzie artyleria. Nie wiadomo, ile wystrzelono pocisków, ale znane są skutki masakry. W oblężeniu zginęło trzy tysiące osób, a 20 tysięcy straciło dach nad głową. Czarnym dniem dla Dubrownika był 6 grudnia 1991 roku, kiedy do ostrzału artyleryjskiego i z morza dołączyło bombardowanie z powietrza. Pociski i bomby szczerbiły miejskie mury, przebijały dachy i wywoływały pożary zabytkowych wnętrz. Uszkodzono aż 68 procent zabudowy starego miasta. Fasady budynków i ulice nosiły ślady 314 trafień, mury miejskie 111. Pożar strawił dziewięć zabytkowych pałaców, poważnie uszkodzono Pałac Sponza i Pałac Rektorów, klasztor Franciszkanów, kościół św. Błażeja, a nawet sławną Fontannę Onufrego.
To było piekło – opowiada Ivica, który mieszkał wtedy w Dubrowniku. – Trudno było wyjść na ulice, bo co chwila sypał się deszcz odłamków. Płonęły stropy domów. Z zabytkowych pałaców ludzie wynosili nadpalone i zmasakrowane obrazy, renesansowe meble. Paliły się gobeliny, a z okien wypadały szyby. W górę szły słupy dymów. Ludzie chowali się w cieniu murów i na najniższych piętrach domów, ale i tam było niebezpiecznie. Ginęli od odłamków i w pożarach. Po co to komu było? Czemu bombardowała nas matka Jugosławia? Nasi bracia i kuzyni? Po co było niszczyć to historyczne miasto? Po co...
Skąd to barbarzyństwo? Czyżby jugosłowiański nacjonalizm wart był więcej od jednego z najjaśniejszych zabytków Europy? Czy serbscy generałowie rzeczywiście wierzyli, że uda się odebrać nowo narodzonej Chorwacji okruchy dalmatyńskiego wybrzeża? A może jak inni barbarzyńcy w historii świata kierowali się prostą logiką: jeśli nie nasze, to niech zniknie?