Dyplomatyczne szkiełko i oko

Najwięksi ambasadorowie swoją pozycję budują nie na publicznie rozdawanych uśmiechach i bon motach, ale na głębokich analizach procesów politycznych, społecznych ?i gospodarczych zachodzących w kraju, który ich gości.

Publikacja: 26.09.2014 01:40

Dyplomatyczne szkiełko i oko

Foto: ROL

Red

W 1776 roku Benjamin Franklin został mianowany ambasadorem USA we Francji. Siedemdziesięcioletni, podbił Francję swoją finezją, poczuciem humoru i zdolnością networkingu. Stworzył nad Sekwaną prawdziwą sieć kontaktów wśród przedrewolucyjnych i intelektualnych paryskich elit wychowanych na pismach Rousseau. Jego listy z lat 1776–1785 ukazują umysł ścisły, klarowną wizję polityczną i asertywność wynikającą ze zdolności analitycznych. John Adams pisał o nim: „Jego reputacja była większa niż Leibnitza i Newtona... jego imię znane było ludowi i królom, dworzanom, klerowi, filozofom i plebejuszom do tego stopnia, że nie było odźwiernego i stangreta, kuchcika czy posłańca, który by go nie wielbił i nie traktował jak przyjaciela ludu".

Już 8 grudnia 1776 roku, w dniu wylądowania w Nantes, Franklin tak pisał do Johna Hancocka, przewodniczącego Kongresu: „Znalazłem tu szereg okrętów załadowanych towarem wojskowym przeznaczonym dla Ameryki i gotowych do wypłynięcia w morze, co oznacza, że będziemy dobrze wyposażeni na następną wojnę, silniejsi niż kiedykolwiek. Hiszpańska flota z 7 tysiącami żołnierzy, uzbrojeniem, końmi wyruszyła w nieznanym kierunku, zapewne przeciwko Portugalczykom w Brazylii. Francja i Anglia sposobią się do wojny, która nie jest odległa. Gdy tylko przybędę do Paryża, dowiem się więcej".

W 1777 roku pisał z kolei do Davida Hartleya, mało ustosunkowanego członka brytyjskiego parlamentu, namawiając go, by wpłynął na króla, aby ten uznał niezależność kolonii. Ambasador doskonały, krok po kroku konstruował nowy porządek światowy, stając się prekursorem transatlantyckich relacji i budując na wiele lat pomost porozumienia pomiędzy Francją, Anglią i Ameryką.

W 1743 roku praktykę dyplomatyczną odbył także Jean-Jacques Rousseau, który podjął pracę jako sekretarz księcia de Montaigue, ambasadora Francji w Wenecji. Książę reprezentował, Rousseau analizował, patrzył, pisał. Późniejsze jego prace, zwłaszcza projekt konstytucji dla Korsyki i projekt ustroju konstytucyjnego dla Polski, nie powstałyby nigdy, gdyby nie jego doświadczenie dyplomatyczne. Polityczne analizy Rousseau, podobnie jak opracowania Franklina i wielu wybitnych ambasadorów, trafiały do gabinetów władzy, gdzie były zawsze najcenniejszym źródłem informacji.

Depesza od Kennana

Także dzisiaj dla polityków, biznesmenów, dyplomatów i rządowych analityków w wielu krajach materiały napływające od ambasadorów, tzw. cables, nazywane depeszami, są źródłem, na podstawie którego władza wykonawcza – ale także parlamentarzyści, przemysłowcy czy wojskowi – kształtuje swoje strategiczne decyzje. Równie istotne  jak publiczne enuncjacje na temat tego, jak dobrze się dzieje we własnym kraju, są analizy ambasadora traktujące o kraju, w którym jest akredytowany.

Ekspertyzy takie nieraz bywają kontrowersyjne, czasami wydają się nieprawdopodobne, niejednokrotnie też weryfikowane są po latach. Tak było z George'em Kennanem, jednym z najwybitniejszych i najbardziej zintelektualizowanych (jakkolwiek surrealistycznie to brzmi) dyplomatów amerykańskich. Błyskotliwy i pyskaty, twórczy i spostrzegawczy, stawał nieraz do konfrontacji z prezydentami Rooseveltem, Trumanem i Kennedym. Ze względu na oryginalne poglądy jego kariera ambasadora w Związku Sowieckim trwała krótko i zakończyła się zakazem wjazdu do Moskwy, gdy będąc przejazdem w Berlinie, dał ujście swojej złośliwości.

Podobnie było, gdy dziesięć lat później Kennedy wysłał go do Belgradu (miał wtedy zresztą do wyboru Jugosławię lub Polskę). Kennan rekomendował wciągnięcie Jugosławii w system relacji ekonomicznych z Zachodem, albowiem umówił się był z prezydentem Kennedym, że spróbuje rozegrać różnice między Belgradem a Moskwą. Prezydent, mimo że prywatnie zgadzał się z Kennanem, w konfrontacji z Kongresem podpisał ustawę odbierającą Jugosławii status najwyższego uprzywilejowania. W napadzie szału Kennan zrezygnował ze stanowiska i do Belgradu już nie wrócił.

W 1946 roku Kennan, jeszcze jako sekretarz ds. politycznych na placówce w Moskwie, dość pobieżnie potraktował przemówienie Stalina, w którym ten wskazywał, że kapitalizm i socjalizm nie mogą współistnieć. Waszyngton był zaalarmowany, a ówczesny sekretarz stanu James Byrne zażądał szerszej analizy. „Sami o to prosili" – zareplikował Kennan, wysyłając do Waszyngtonu zapewne najdłuższą w dziejach amerykańskiej dyplomacji depeszę:  liczącą ponad 4 tys. znaków ekspertyzę na temat możliwej polityki względem Związku Sowieckiego.

Dokument ten, opatrzony klauzulą „tajne" i nadany  22 lutego 1946 roku, wskazywał, że Związek Sowiecki będzie zmierzał do osłabiania strategicznego i politycznego potencjału Zachodu, do budowy resentymentów wśród mieszkańców dawnych obszarów zależnych, zaś tam, gdzie poszczególne rządy będą stały na drodze sowieckich celów, zauważymy dążenia do ich usunięcia. 68 lat później analiza Kennana jest zadziwiająco aktualna. Wskazuje ona na możliwe strategie zmierzające do zniszczenia indywidualnego i zbiorowego dobrobytu jako źródła narodowej niezależności oraz na działania antagonizujące wzajemnie państwa Zachodu.

„Inaczej niż hitlerowskie Niemcy władza sowiecka nie jest – pisał Kennan – ani schematyczna, ani awanturnicza, nie podejmuje niepotrzebnego ryzyka. Niepodatna na logikę rozumu, wrażliwa jest na logikę siły... Światowy komunizm jest jak groźny pasożyt, który żywi się jedynie chorą tkanką. W tym punkcie spotykają się polityka krajowa z zagraniczną: każdy sposób rozwiązania wewnętrznych problemów naszego społeczeństwa (...) jest dyplomatycznym zwycięstwem nad Moskwą, wartym więcej niż tysiąc depesz". Ta jego analiza dała podstawy do późniejszej doktryny „powstrzymania" (containment), która na wiele lat ukształtowała relacje między dwoma blokami światowego porządku.

Kennan należał do dyplomatów, którzy wywarli faktyczny wpływ na politykę światową. W 1943 roku przybył do Lizbony jako sekretarz odpowiedzialny za sprawy wywiadu i za zabezpieczenie Ameryce strategicznego dostępu do środkowego Atlantyku. Wkrótce, na skutek niespodziewanej śmierci ówczesnego ambasadora, został charge d'affaires i faktycznie prowadził placówkę. Między zawodowymi szpiegami, amatorami, najemnikami i sprzedawcami wiadomości (oraz emisariuszami z Europy Wschodniej, wśród których byli zapewne i Polacy) czuł się jak ryba w wodzie.

Waszyngton próbował w tym czasie nieporadnie zapewnić sobie dostęp do bazy wojskowej na Azorach. Kennan pojechał do Waszyngtonu i poprosił o spotkanie z prezydentem Rooseveltem, któremu przedstawił swoją analizę sytuacji. Prezydent zgodził się, by Kennan podjął indywidualne rozmowy z Salazarem. Odbywały się one w słynnym hotelu szpiegów Palacio w podlizbońskim Estoril. W 1974 roku inny amerykański ambasador, późniejszy szef CIA i sekretarz obrony, Frank Carlucci w tym samym hotelu spotykał się z Mario Soaresem, a w swych raportach dla Henry'ego Kissingera sprzeciwiał się planom tego ostatniego, by spowodować hiszpańską interwencję w Portugalii. Analizy Carlucciego, z którym spotkałem się kilka miesięcy temu w Waszyngtonie, uchroniły Portugalię od wojny domowej i przyczyniły się do demokratycznej transformacji, która rozpoczęła się dwa lata później.

Kennan jest przykładem na to, że najpoważniejsi i najwięksi ambasadorowie swoją pozycję budują nie na publicznie rozdawanych uśmiechach i bon motach, ale na analizach procesów politycznych, społecznych i gospodarczych, zachodzących w kraju, który ich gości. Dlatego w swojej pracy ambasador sięga po identyfikację procesów gołym okiem niewidocznych, początkowych lub schyłkowych, ale zawsze takich, które jutro czy pojutrze będą miały wpływ na sytuację w kraju akredytacji.

Gdy tego zabraknie lub gdy się pomyli, jego brak kompetencji przynosi niepowetowane szkody. Dean Acheson wspomina, że Waszyngton na podstawie raportów od ambasadora w Tokio mylnie przypisywał generałowi Hideki Tojo kierowanie się ambicjami. Tymczasem japoński atak na Pearl Harbor i podbój Azji były spowodowane tym, że dla administracji tokijskiej szybki sukces był kwestią przeżycia reżimu. Pomyłka ambasadora kosztowała drogo. Zastanawiam się, czy ambasadorowie w Moskwie lub Tel Awiwie są dzisiaj w stanie zobaczyć analogie i zdiagnozować możliwe sposoby działania.

Dziennikarze polityczni nie mają dostępu do materiałów i analiz przygotowywanych przez ambasadorów swego państwa. Raporty, sprawozdania i analizy często nikną i rozpuszczają się w zbiorczych zestawieniach, w których kraje stapiają się w magmę kontynentów lub stref.

O wartości służby zagranicznej stanowi nie złotoustość dyplomatów na akademiach i wystawach, ale inteligencja, zdolność analityczna i eksplanacyjna pracowników. Ambasador jest obserwatorem doskonałym, bo zanurzonym w rzeczywistości państwa akredytacji, lecz zarazem myślącym kategoriami strategii swojego kraju. Jest on (lub powinien być) zdolny odczuwać to, co odczuwają przeciętni mieszkańcy państwa akredytacji, ale zarazem wyjaśniać sytuację tak, by wspierać zdolność strategicznego myślenia we własnym kraju.

Analiz politycznych nie można skompilować na podstawie lektury mediów. Taką pracę można by wykonać i na odległość. Media działają na zasadach rynkowych, a zatem posiłkują się nie racjonalnością polityczną, ale kalkulacjami merkantylnymi, a poza tym uśredniają narrację o opiniach i procesach, albowiem w swoim zamyśle mają docierać do szerokiego ogółu, a nie do elity. Ale decyzje polityczne nawet w najbardziej demokratycznym kraju podejmowane są przez elitę, która mówi i myśli w kategoriach szerszych, przyjmuje optykę dłuższą, mimo że niekiedy mówi językiem mas.

Spotkałem niedawno, po raz pierwszy zresztą, byłego amerykańskiego prezydenta Billa Clintona. Za maską szerokiego uśmiechu skrywa on wyrafinowany umysł zdolny do syntetycznego myślenia na najwyższym poziomie.  Zadziwił mnie wiedzą o Polsce.  – Przeczytałem kilka depesz (cables) – rzucił niedbale, by wytłumaczyć fakt, że o Europie Środkowej wie bardzo dużo. Dan Fried, jego ambasador w Warszawie, był uważnym i starannym analitykiem. Ambasador powinien być zatem narratorem, którego codzienna aktywność, znajomość rzeczywistości pomaga mu skierować uwagę na sprawy kluczowe.

Notes ambasadora

Nauczyłem się rozróżniać, jak pracują ambasadorowie. Są tacy, którzy na każde spotkanie przynoszą kieszonkowy notes Moleskin i wieczne pióro, rozkładają je pieczołowicie i zapisują liczne kartki dosłownymi cytatami z czyichś wypowiedzi. Są tacy, którzy czasami tylko pośpiesznie wyrwą pół kartki z czegokolwiek lub wezmą złożoną serwetkę, by zanotować jakiś skrawek myśli. Upychają je potem starannie w kieszonce marynarki. Są też tacy, którzy myślą, starając się w skupieniu złożyć skomplikowaną układankę. Ich rolą jest dokumentowanie procesów fundamentalnych, kryzysów i transformacji. Nie będąc aktorami w teatrum mundi, stają się  uczestnikami historii, zmierzając do odkodowania złożonego przekazu o tym, co się dzieje przed ich oczami.

Ambasador staje się uważnym „innym", ani obcym, ani swoim. Jest w stanie przesiać przez sito swojego rozsądku opinie naznaczone emocjami, żale czy groźby, które nie mają pokrycia w dyspozycjach do działania. To właśnie dyspozycje do działania, czyli sposób, w jaki postawy, wartości, urazy czy aspiracje mogą się przekuwać w czyny, są – albo powinny być – głównym przedmiotem zainteresowania ambasadora.

Wnikliwy obserwator szuka odpowiedzi na wiele pytań. W zderzeniu pomiędzy państwem a społeczeństwem o reakcjach, o tym, co się wydarzy, decydują postawy przywódców – premiera, prezydenta, członków rządu. Jakie działania może podjąć zorganizowana opozycja? Co zrobią wielkie grupy społeczne, związki zawodowe czy stowarzyszenia? Jak zachowa się w określonej sytuacji przywódca kraju?

A dalej: jakie mechanizmy rządzą mentalnością ludzką w danym momencie: czy emocje wezmą górę nad rozsądkiem, czy ludzie zamkną się w sobie, oburzą czy ucieszą? Są ksenofobiczni czy kosmopolityczni, ciekawi świata czy wycofani i zaściankowi? Jak budują swój światopogląd elity wojskowe, czym różnią się młodzi oficerowie od starych generałów? Jakie marzenia ma młodzież, a jak wyobraża sobie świat kadra nauczycieli w szkołach czy na uczelniach? Gdzie kryją się pokłady agresji – w rodzinie, w grupie zawodowej, w relacjach międzyklasowych? Czy cięcia wydatków (np. na świadczenia społeczne, na wojsko czy na infrastrukturę transportową) popchną ludzi do wyjścia na ulicę? Jacy są najbardziej dynamiczni i przyszłościowi ludzie wśród znaczących elit? Kto jeszcze może wyrosnąć na lidera? Ilu ludzi pójdzie głosować, a ilu zaaprobuje problematyczne rozwiązania społeczne?

Dobra analiza nie może być długa, albowiem musi pozwalać decydentowi na wyrobienie sobie opinii w czasie realnym kilku minut, czasami krócej. Musi być problematyczna, a nie opisowa, i musi testować różne warianty sytuacji, oferując możliwe rozwiązania. W większości przypadków analiza polityczna ma charakter analizy o wielu zmiennych, ale dla polityka przydatny jest taki instrument, który nie zawiera spekulacji kilkunastoma czynnikami. To odróżnia dobrego ambasadora od komentatora telewizyjnego, który może sobie pozwolić na igranie z wieloma hipotetycznymi zmiennymi. Ale państwo, bo to ono jest głównym odbiorcą dyplomatycznych analiz, oczekuje odpowiedzi na pytania typu: Co się stanie, gdy zrobimy A, a co, gdy zrobimy B? Kto wejdzie do gry, kto zostanie wyeliminowany lub wykluczony?

To wszystko to tylko niewielka próbka pytań, na jakie ambasador może szukać odpowiedzi. Większość z nich prawdopodobnie zadał amerykańskiemu ambasadorowi Bill Richardson, kiedy składał ostatnią, sondażową, wizytę Saddamowi Husajnowi w Iraku tuż przed wojną – i Zbigniew Brzeziński swojemu wysłannikowi jesienią 1981 roku, tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego w Polsce. W tym samym czasie większość z tych pytań zadawał zapewne swoim ambasadorom w Moskwie i w Waszyngtonie Wojciech Jaruzelski. Na podobne pytania chcieliby zapewne uzyskać dzisiaj odpowiedź David Cameron i Barack Obama w odniesieniu do sytuacji w Rosji, Iranie czy na Ukrainie.

Ani prowadzenie rozsądnej polityki gospodarczej, ani pomoc rozwojowa, ani promocja demokracji, ani plany negocjacji pokojowych, ani interwencyjna czy ekspedycyjna działalność militarna, ani budowa koalicji międzynarodowych nie mogą być skutecznie realizowane bez takich analiz. Inaczej reagują ludzie w krajach wielkich i mocnych, inaczej w słabych lub upadających. Inaczej można kształtować relacje z rządami państw, których elity są oświecone, a inaczej z tymi, w których pochodzą one z szybkiego awansu. Sukcesy gospodarcze, minione podziały społeczne, przegrane wojny, utracone nadzieje, scementowane lub pęknięte tożsamości – wszystko to tworzy mozaikę społeczną, której poznanie jest potencjalnie dostępne ambasadorowi.

Prorok we własnym kraju

Miarą wartości analitycznej ambasadora jest nie tylko to, czy dostarcza on wiedzy swojemu krajowi, ale i to, czy w kraju akredytacji jest uznawany za uważnego i rzetelnego obserwatora. Czy rozmowa z nim wybiega poza kurtuazję i dyplomatyczne żarty i czy lokalni politycy wiedzą, że ambasador obcego państwa, ten profesjonalny „inny", wie i rozumie ich kraj.

Stworzenie takiego superprofesjonalnego korpusu ambasadorskiego zajmuje lata, utrzymanie go wymaga nakładów i szacunku ze strony władzy, zniszczyć go zaś można bardzo szybko. Po latach także Polska doczekała się korpusu ambasadorskiego, który w większości spełnia takie oczekiwania. Protokołu dyplomatycznego czy elementarnych zasad etykiety można się nauczyć. Zdolności analityczne można tylko szlifować i w wielu krajach kadra dyplomatyczna doskonali swoje umiejętności, przygotowując niezliczone position papers, czyli analityczne notatki.

Kapitał intelektualny i polityczny, jaki zbierają ambasadorowie, jest bezcenny. W 1947 roku Kennan w czasie przerwy w swojej aktywnej karierze dyplomatycznej stworzył w amerykańskim Departamencie Stanu instytucję jak żadna inna – Sztab Planowania Politycznego (Policy Planning Staff), będący prototypowym think tankiem i instytutem studiów strategicznych, który wyznacza przyszłe linie polityki zagranicznej. Do pracy w nim zaprosił natychmiast Hansa Morgentaua, wybitnego naukowca i analityka. Kolejnymi dyrektorami tej instytucji byli tacy specjaliści, jak Paul Nitze, Walt Rostow, Stephen Bosworth, Samuel Lewis, Stephen Krasner czy Anne Marie Slaughter.

„Unikaj trywialności" – taką zasadę dla pracy analitycznej sformułował w 1947 roku George Kennan. Dean Acheson mówił o tym tak: „Patrz w przód, nie w zbyt odległą przyszłość, ale sięgaj poza perspektywę urzędników operacyjnych pogrążonych w bieżących kryzysach, wystarczająco daleko, by dostrzec wyłaniające się nowe formy rzeczy i by określić, co należy uczynić, by sprostać im lub by je antycypować". Temu właśnie służy ambasadora szkiełko i oko.

Autor jest ambasadorem RP w Portugalii. ?W latach 1995–2005 był stałym współpracownikiem „Rzeczpospolitej" i dodatku „Plus Minus". Opublikował m.in. pracę „Teoria socjologiczna ?a praktyka społeczna"

W 1776 roku Benjamin Franklin został mianowany ambasadorem USA we Francji. Siedemdziesięcioletni, podbił Francję swoją finezją, poczuciem humoru i zdolnością networkingu. Stworzył nad Sekwaną prawdziwą sieć kontaktów wśród przedrewolucyjnych i intelektualnych paryskich elit wychowanych na pismach Rousseau. Jego listy z lat 1776–1785 ukazują umysł ścisły, klarowną wizję polityczną i asertywność wynikającą ze zdolności analitycznych. John Adams pisał o nim: „Jego reputacja była większa niż Leibnitza i Newtona... jego imię znane było ludowi i królom, dworzanom, klerowi, filozofom i plebejuszom do tego stopnia, że nie było odźwiernego i stangreta, kuchcika czy posłańca, który by go nie wielbił i nie traktował jak przyjaciela ludu".

Już 8 grudnia 1776 roku, w dniu wylądowania w Nantes, Franklin tak pisał do Johna Hancocka, przewodniczącego Kongresu: „Znalazłem tu szereg okrętów załadowanych towarem wojskowym przeznaczonym dla Ameryki i gotowych do wypłynięcia w morze, co oznacza, że będziemy dobrze wyposażeni na następną wojnę, silniejsi niż kiedykolwiek. Hiszpańska flota z 7 tysiącami żołnierzy, uzbrojeniem, końmi wyruszyła w nieznanym kierunku, zapewne przeciwko Portugalczykom w Brazylii. Francja i Anglia sposobią się do wojny, która nie jest odległa. Gdy tylko przybędę do Paryża, dowiem się więcej".

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał