Bogusław Chrabota: Stan wojenny jako ostatni akt stalinizmu

W tym roku załamie się pewna świecka tradycja. 13 grudnia nie będzie całonocnego czuwania na warszawskim Mokotowie przed domem generała Jaruzelskiego.

Aktualizacja: 13.12.2014 08:43 Publikacja: 13.12.2014 08:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Rzeczpospolita

Autor stanu wojennego nie dożył końca swojego procesu. Nie osądzono go za żaden z grzechów, ani za gdański grudzień, ani za zbrodnie popełnione przez egzekutorów jego rozkazów kilkanaście lat później.

Manifestanci zapowiadają, że udadzą się w inną część Mokotowa, gdzie w położonej nieopodal szpitala MSWiA szaro burej willi dożywa swoich lat figura numer dwa tamtych czasów – generał Czesław Kiszczak. Czy będzie podniośle, czy tylko głośno, tego nie wiem, niemniej ważne jest, że ten symboliczny protest nie kończy się ze śmiercią Jaruzelskiego. Bo choć był symbolem tamtych czasów, nie on jeden odpowiada za nierozliczone przestępstwa. Wciąż żyją dziesiątki, setki ludzi którzy stanęli wtedy przeciw narodowi, i póki można należy im przypominać, że Polska pamięta. W sprawie Jaruzelskiego zawsze mnie zastanawiało, w jakim stopniu decyzja o stanie wojennym była z gruntu cyniczną próbą desperackiego ratowania systemu, a w jakim była motywowana zwierzęcym strachem przed Sowietami? W żadne dobre intencje nigdy nie wierzyłem, a historycy dawno obalili tezę, że decyzja generała była jakoby mniejszym złem wobec większego, czyli prawdopodobnej moskiewskiej inwazji.

Nie, Sowieci zimą 1981 roku wejść do Polski nie planowali. Jaruzelski miał wolną rękę. Mógł próbować porozumieć się z „Solidarnością" albo złamać jej kark. Wybrał to drugie i nigdy się już nie dowiemy, co nim powodowało – tępa wiara, że socjalizm się obroni, czy przerażenie, że podzieli w nieokreślonej przyszłości los Dubczeka. Wybrał fatalnie. Wyprowadził wojsko na ulice, a masowe aresztowania na krótką chwilę uciszyły „Solidarność". Jednocześnie wyciągnął zawleczkę z granatu, który kilka lat później wysadził w powietrze komunistyczne państwo. Państwo, które choć miało się za strażnika interesów ludu pracującego, było dla tego ludu tylko więzieniem. W międzyczasie zafundował załamanie gospodarcze, kryzys państwa, masową emigrację i trwające po dziś dzień podziały. To wszystko wraz z sumą ludzkich nieszczęść, złamanych życiorysów i charakterów jest jedynym dziedzictwem stanu wojennego.

Czy od razu rozumiałem, co się w Polsce stało? W grudniu 1981 roku miałem świętować 17. urodziny. Miał być jakiś tort, impreza, rock'n'roll. Nie było ani imprezy, ani święta. Ale zanim dobrnąłem do daty urodzin, pamiętam nastrój jak z przedsionka komory gazowej. Cisi, wystraszeni ludzie przyklejający się do murów budynków, by nie było ich ani widać, ani słychać. Jacyś żołnierze w polowych mundurach przy koksownikach zatrzymujący z nudów przypadkowych przechodniów. Przewieszone przez plecy kałasze i wozy pancerne na rogach głównych ulic. Zdzierane brutalnie z murów i latarń plakaty. Puste uczelnie. Zasłonięte szczelnie zasłony w oknach od rana do nocy, a później przygaszone światła w mieszkaniach, jakby ludzie chcieli się skryć w mroku, stać niewidocznymi.

I te ciągłe pytania, co z nami będzie, jak sobie poradzimy, jak długo ten koszmar będzie trwał? Podziały w rodzinach, coraz głębsze i coraz bardziej zasadnicze, bo stan wojenny nie pozwalał zostać obojętnym. Trzeba było się opowiedzieć za albo przeciw. Zrozumieć generałów albo wyrzec się na zawsze wszelkich złudzeń co do państwa, w którym się żyło. Tak, stan wojenny był gorszy niż zabory. Po raz pierwszy w życiu poczułem, że polskie państwo jest mi nie tyle obce, ile wręcz stało się wrogiem. Ta refleksja w umyśle człowieka, który dopiero budził się do dorosłości, była strasznym odkryciem. Ukształtowała poglądy na wiele lat. Dyktowała wszystkie późniejsze wybory. Właśnie na tym wyrosło całe pokolenie stanu wojennego, pokolenie ludzi, którzy nie chcieli porozumieć się z komunistami czy zrozumieć ich racji. Jedyną słuszną postawą było totalne odrzucenie państwa stanu wojennego.

To ważne, by zrozumieć źródło tych postaw. Radykalizm generałów wyzwolił radykalizm pokolenia początku lat 80. Szczęśliwemu tylko zbiegowi okoliczności komuniści zawdzięczają, że nikt nie odpowiedział zbrojnie na kule wystrzelone przeciw górnikom z Wujka czy na morderstwo Bogdana Włosika. Zresztą nie mam złudzeń, że gdyby stan wojenny trwał dłużej, wyzwoliłby walkę zbrojną z reżimem. Zastanawiam się, czy był ktoś, kto wypowiedział słowami to, co wtedy myślałem, a właściwie, co czułem, bo uczucia były ważniejsze, to one wciągały jak wir w rzeczywistość. Chyba tylko Gustaw Herling-Grudziński, może najważniejszy z moich ówczesnych patronów, który pod datą 13 grudnia zanotował w swoim „Dzienniku pisanym nocą": „Ani słowa. Prócz daty ani słowa". Dziś myślę, że było to mocniejsze nawet od krzyku bodaj Jana Drdy z pierwszych dni komunistycznej inwazji na Czechosłowację w 1968 roku: „nie dajcie im nawet szklanki wody!".

Paradoksem jest, że w Polsce po ponad 30 latach niemal połowa ankietowanych nie tylko dałaby szklankę wody, ale przyznaje jakieś racje autorom tej tragicznej pomyłki. Dla nich stan wojenny to zło konieczne, zły wybór ludzi, którzy mieli dobre intencje. Ano nie mieli żadnych dobrych intencji. Dopiero z perspektywy czasu widać, że za stanem wojennym stali wychowankowie stalinizmu, którzy młodość oddali instalowaniu w Polsce sowieckiego reżimu. Krew na rękach mieli już wtedy. Stan wojenny wprowadzono ledwie 28 lat po śmierci Stalina. To właśnie jego wychowankowie w mundurach, już w kwiecie wieku i obwieszeni medalami, planowali i wykonywali tę ostatnią represję systemu. Nie mieli żadnych dobrych intencji. Wolności i demokracji nienawidzili równie mocno jak w czasach brutalnej młodości. Nie udało się, odchodzą do historii w niesławie. Osobiście z biegiem lat mam coraz mniej cierpliwości, by słuchać bajań o historycznej konieczności czy realizmie ekipy Jaruzelskiego. Coraz bardziej mnie wkurza relatywizm moralny ekspertów i świadków epoki. Bo zło, choć pięknie opakowane, zawsze zostanie złem, a dobro dobrem. Nie stać nas na subtelności egzegetów polityki, kiedy walczy się o jasny sens historii.

Autor stanu wojennego nie dożył końca swojego procesu. Nie osądzono go za żaden z grzechów, ani za gdański grudzień, ani za zbrodnie popełnione przez egzekutorów jego rozkazów kilkanaście lat później.

Manifestanci zapowiadają, że udadzą się w inną część Mokotowa, gdzie w położonej nieopodal szpitala MSWiA szaro burej willi dożywa swoich lat figura numer dwa tamtych czasów – generał Czesław Kiszczak. Czy będzie podniośle, czy tylko głośno, tego nie wiem, niemniej ważne jest, że ten symboliczny protest nie kończy się ze śmiercią Jaruzelskiego. Bo choć był symbolem tamtych czasów, nie on jeden odpowiada za nierozliczone przestępstwa. Wciąż żyją dziesiątki, setki ludzi którzy stanęli wtedy przeciw narodowi, i póki można należy im przypominać, że Polska pamięta. W sprawie Jaruzelskiego zawsze mnie zastanawiało, w jakim stopniu decyzja o stanie wojennym była z gruntu cyniczną próbą desperackiego ratowania systemu, a w jakim była motywowana zwierzęcym strachem przed Sowietami? W żadne dobre intencje nigdy nie wierzyłem, a historycy dawno obalili tezę, że decyzja generała była jakoby mniejszym złem wobec większego, czyli prawdopodobnej moskiewskiej inwazji.

Pozostało 80% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał