Burżuazja bez dyskrecji i bez uroku

Z polskiej ulepionej na chybcika burżuazji nie emanuje żaden urok, o dyskrecji nie wspominając. Równie prostacko zachowuje się nasz establishment.

Aktualizacja: 18.10.2015 23:41 Publikacja: 16.10.2015 01:47

Burżuazja bez dyskrecji i bez uroku

Foto: Plus Minus, Andrzej Krauze

Długo staliśmy na frankfurckiej płycie lotniskowej, stłoczeni w autokarze, który nie wiedzieć czemu nie ruszał w kierunku samolotu. Cierpliwie czekaliśmy, bo też nic innego nam nie pozostawało.

Wreszcie wtoczyli się do pojazdu, pozwalając kierowcy uruchomić silnik. Troje ludzi nie z tego świata, ale przekonanych, że do nich właśnie on należy. Kim są, było widać, słychać i czuć. Blondyna wyniesiona ponad wszystkich wzrostem danym od natury plus niebotyczne szpile; niższy od niej o głowę, obejmujący ją wpół rumiany biznesmen; i ten trzeci, zaufany ochroniarz-bagażowy. Waliło od nich tym specyficznym zapaszkiem powstającym z mieszanki postlibacyjnych oparów i drogich kosmetyków. Blondie wyglądała jak silikonowy manekin, uformowany dokładnie tak, żeby umożliwić obłapiaczowi międlenie jej wypukłości poniżej talii, z podaniem do publicznego wglądu dłoni zdobnej w okazały sygnet. Towarzysz goryl trzymał łapę na walizkach Louis Vuitton.

– Nigdy więcej nie będę popijał wódy szampanem – zarechotał ten od sygnetu, namiętnie ugniatając biodro damy, która milczała, seksownie wydymając usta.

– Gdyby jej nie wyciągnęli za nogę z tych butików, to pewnie dziś byśmy nie wystartowali – przymilnie zażartował ten trzeci.

Nie krępowali się obecnością innych. Obsługę lotniska mieli w kieszeni, pozostałych – w części ciała na cztery litery.

Nie zwrócili uwagi na ciszę, która na ich widok zapadła. Nie zauważali, że wokół nich zrobiło się jakby luźniej, puściej. Nie dostrzegali zimnych spojrzeń dezaprobaty. Głusi i ślepi na takie sygnały, pławili się w samozachwycie.

Miałam wrażenie, że oglądam awangardowo zainscenizowany spektakl „Ubu Król, czyli Polacy". Albo, jak kto woli, „Statek szaleńców" według Boscha. Zakończenie też znam: „Parabola ślepców" Bruegla.

Efekt ubuzacji

Samolotowa trójka zachowywała się zgodnie ze standardami naszej elity czy raczej tych, którzy za takową się uważają. Oni wszyscy mają coś nie tak ze słuchem, wzrokiem tudzież innymi zmysłami, o społecznej wrażliwości nie wspominając.

„Najlepszy okres w nowożytnych dziejach Polski dobiega końca" – lamentuje Janusz A. Majcherek na łamach „Gazety Wyborczej" (11.09.2015). „Zewnętrzni obserwatorzy i ostatni niezaczadzeni polscy obserwatorzy zachodzą w głowę, jak możliwa jest taka fala społecznej frustracji i antysystemowej agresji w kraju odnoszącym takie sukcesy, odnotowującym tak dobre wyniki i legitymującym się tak korzystnymi parametrami".

Autor tego tekstu, zatytułowanego „Szeroki front niszczenia III RP", profesor filozofii, wykładowca, publicysta, wskazuje winnych siania defetyzmu. To m.in. Marcin Król i jego „depresyjne wynurzenia", Jan Sowa negujący logikę kapitału, Filip Springer pisujący o wyższości blokowisk nad apartamentowcami, a także niewymienieni z nazwiska intelektualiści sfrustrowani własną niemocą, których „pokrętne enuncjacje" pospołu z „prymitywnymi grepsami propagandy medialnej" do tego stopnia zawładnęły umysłami i emocjami rodaków, że odwrócili się od dobroczyńców.

Łatkę oszołoma zwykło się przyczepiać prawicowym konserwatystom – a tu popis oszołomstwa (z terminologią rodem z socpropagandy) liberalnie oświeconej opcji. Profesor Majcherek, podobnie jak reszta zdumionych, że w Polsce dzieje się, jak się dzieje, cierpi na zaburzenia w odbiorze rzeczywistości. Wszyscy oni, gdyby mieli wzrok i słuch w porządku, dostrzegliby i usłyszeli powody „frustracji" mieszkańców kraju „odnoszącego sukcesy". Gdyby ich percepcja rzeczywistości nie uległa skrzywieniu, usłyszeliby ten głuchy odgłos niezgody na ubu-władzę, ubu-prawo, ubu-zasady. W efekcie „ubuzacji" ogromna część społeczeństwa nie ma żadnych szans na godne życie.

W tym samym wydaniu „Gazety Wyborczej" publicystka Dominika Wielowieyska radzi, jak pomóc zwalczyć niedożywienie wśród potomstwa ubogich rodzin. Otóż trzeba „zapewnić posiłki wszystkim w szkołach, przedszkolach, szczególnie w czasie wakacji, kiedy najbiedniejsze dzieci nie wyjeżdżają".

Proponuję do każdej kanapki czy zupki dołożyć figę z makiem. Bo tyle te dzieciaki mogą oczekiwać w przyszłości. Bez kasy odłożonej na start jako wielkomiejskie słoiki powielą los rodziców. Będą tkwić w „dołach społecznych" z pokolenia na pokolenie. Nie pomogą ani zdolności, ani talenty, ani jakiekolwiek inne charakterologiczno-intelektualne zalety. Ci z dołów nie mają znajomości, układów, dojść. A tylko one otwierają drogę do jakiejkolwiek kariery, awansu i „korzystnych parametrów".

Ta milcząca część rodaków już zdaje sobie z tego sprawę. Już wie, że nasze prawo splata się z bezprawiem. Skumała, że płacąc za sukces „zielonej wyspy", nigdy do niej nie dopłynie. Podobnie zorientowani są „ubodzy pracujący" i jeszcze ubożsi bezrobotni bądź emeryci. Jeszcze nie wyszli na ulicę – ale przybysze z krajów pozaeuropejskich staną się dla nich bodźcem. Skoro tamci podjęli ryzyko morskiej przeprawy i tułaczki, o ile łatwiej wyjść na ulicę we własnym kraju.

Tym „sfrustrowanym niemocą" ludziom odebrano głos – bo nikogo nie obchodzą ich skargi. Są biedni, więc nie mają racji. Zakały transformacji. Upokorzeni polską niby-demokracją na razie milczą – ale ich wsobny bunt ma audialne przełożenie. To nie jest dźwięk artykułowany. Głębokie wewnętrzne „nie" na razie słyszalne jedynie uchem wrażliwości. To rodzaj emocjonalnych fal emitowanych na podobieństwo ultradźwiękowego systemu porozumiewania się nietoperzy, delfinów, wielorybów i innych waleni, a nawet tak blisko nas żyjących psów i szczurów.

Gdyby któregoś obdarzonego podobnym nadsłuchem poproszono rok, dwa lata temu o sporządzenie raportu ze stanu niewyrażonych uczuć tych, którzy dziś szturmują Europę, nie byłoby zaskoczenia. Tak być musiało. To było słychać bezgłośnie, ultradźwiękowo.

Ludzie na najwyższych państwowych stanowiskach powinni mieć wewnętrzny radar na te fale. Bez tej umiejętności nie nadają się na przywódców. Niechby chociaż umieli korzystać z podpowiedzi twórców, stokroć bardziej wyczulonych na zbiorowe nastroje. Houellebecq, w kontekście bieżących wydarzeń okrzyknięty prorokiem, nie jest jedynym „nadsłuchowcem". Jednak jego głos liczy się szczególnie, bo stać go na niezależność: odniósł sukces, a mimo to ma w tyle zaszczyty i apanaże. Chór krytyków wychwalających pod niebiosa jego ostatnią powieść „Uległość" – jako profetyczną wizję zachodniej kultury łatwo ustępującej rosnącemu w siłę islamizmowi – zdaje się nie zauważać przyczyny tego załamania.

A pisarz mówi jasno: zawinił stary, dobrze Zachodowi znany konformizm. Egoistyczne myślenie „po nas choćby potop", wygodnictwo, a także przekonanie o własnej nietykalności.

Sygnały buntu

Houellebecq nie jest pierwszym formułującym zarzut jasno, acz w wyrafinowany, prześmiewczy sposób. Przypomnę „Dyskretny urok burżuazji" Bunuela (1972) i „Wielkie żarcie" Ferreriego (1973), a nawet „Marzycieli" Bertolucciego (2003). To także były przerysowane obrazy. I równie mistrzowskie w formie. Elegancko opakowane szyderstwa.

Bohaterowie tych filmów – towarzyska i intelektualna śmietanka – mogliby być pierwowzorami postaci Houellebecqa. Zblazowani, cyniczni, bezideowi, pazerni, nastawieni tylko na zaspokojenie własnych apetytów, całkowicie indyferentni wobec zewnętrznych zagrożeń.

Z polskiej ulepionej na chybcika burżuazji nie emanuje żaden urok, o dyskrecji nie wspominając. Równie prostacko zachowuje się nasz establishment. Gwałtownie wybudzony ze snu, w którym śnił własną nietykalność, miota się w poszukiwaniu sprzymierzeńców. I robi to w sposób daleki od elegancji.

Ktoś, kto uwierzył, że współtworzył „najlepszy okres w nowożytnych dziejach Polski", na pewno nie usłyszy tych wibracji sprzeciwu, które rozlegają się w naszym kraju już od dobrych kilku lat. Nie odbiorą ich również nowi polscy multimilionerzy, którzy, jak Rafał Brzoska, król paczkomatów i śmieciówek, ma prosty przepis na majątek: „By stać się bogatszym, należy naśladować tych, którzy są bogaci, ale z okresu, kiedy byli biedni" (wywiad „Dorobiono mi gębę wrednego kapitalisty", „Duży Format" 10.09.2015).

A ci na śmieciówkach wysyłają milczące sygnały buntu. Także ci, których miesięczne dochody są grubo poniżej kwoty unijnej przyznanej uchodźcom; ci, którzy szukają jakiejkolwiek pracy, choćby poniżej kwalifikacji, a wreszcie emigrują, by jakoś egzystować.

Wszyscy oni boją się głośno zaprotestować. Ale ich flaki emitują niezgodę.

Odbieram te fale, bo „I am the walrus, goo goo g'joob g'goo...".

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy