Zdort: Nadchodzi nowy czas

Choć to praktyka absurdalna, przyzwyczailiśmy się do niej i nawet nie protestujemy. Dwa razy do roku państwo polskie, wypełniając unijną dyrektywę 2000/84/WE, każe nam przestawiać zegary. Jesienią śpimy godzinę dłużej, wiosną godzinę krócej.

Aktualizacja: 24.10.2015 06:54 Publikacja: 23.10.2015 02:00

Zdort: Nadchodzi nowy czas

Foto: Fotorzepa/Ryszard Waniek

Równocześnie przy każdej zmianie czasu jest nieopisany bałagan na dworcach i lotniskach, ale też we wszystkich innych firmach, w których pracuje się na nocną zmianę. Jednak najstraszliwsze jest – o czym mówią psychologowie – rozregulowanie przez zmianę czasu zupełnie innego zegara, biologicznego, u milionów ludzi na świecie. Skutkiem jest pogorszenie samopoczucia, migreny trwające u niektórych tygodniami po zmianie czasu.

Dlaczego w takim razie przesuwamy zegary? Bo dla eurokratów gospodarka jest ważniejsza od samopoczucia obywateli, a jej ponoć sprzyja zmiana czasu. Dziś wielu ekspertów odrzuca ten argument, ale pozostaje siła przyzwyczajenia i wspomniana dyrektywa unijna. Jej likwidację proponowali wiosną tego roku czescy eurodeputowani, oczywiście bez powodzenia.

Pomysł zmiany czasu narodził się w niemieckim sztabie generalnym w czasie I wojny światowej. I, jak to bywa z niemieckimi pomysłami, jedną z pierwszych śmiertelnych ofiar był Polak. Podczas powstania wielkopolskiego nieopodal Torunia polscy ułani uzgodnili z Grenzschutzem godzinę kapitulacji niemieckiego oddziału. O wskazanej porze 17 stycznia 1920 roku bez obaw wkroczyli na teren kontrolowany przez Niemców i zostali ostrzelani. Zginął plutonowy Gerard Pająkowski. Bo zegarki Niemców wskazywały godzinę wcześniejszą niż czasomierze Polaków...

II Rzeczpospolita zmiany czasu nigdy nie zaakceptowała. W PRL tę zasadę wprowadzano lub likwidowano w zależności od politycznych trendów. Gdy jeszcze utrwalała się „władza ludowa" (1946–1949), obowiązywała zmiana czasu. W latach stalinizmu czas był, jak Wódz, tylko jeden. Po „odwilży" (1957) powrócił pluralizm czasowy, ale gdy linia polityczna Gomułki zaczęła się utwardzać (1964), znów wiosną i jesienią nie przestawiano zegarów. Na dobre zmianę czasu wprowadzono w pełnym rozkwicie epoki gierkowskiej (1977), a wstąpienie III RP do Unii Europejskiej tylko przypieczętowało ten absurd.

Przywrócenie jednolitego czasu w Polsce kilka lat temu rozważał premier Donald Tusk. Ale w końcu nie zdecydował się na to, bo – jak mówił - nasz czas powinien być „skorelowany z czasem największych państw Europy Zachodniej, w tym najważniejszych naszych partnerów, to jest Niemiec czy Francji". Niemcy jednak nie miały ochoty na zmianę zasady, a Polska pokornie zgodziła się z „najważniejszym partnerem".

W ten weekend dzień zmiany czasu zbiega się z wyborami w Polsce. To rzadki przypadek, gdy będzie jakaś korzyść z przesuwania zegarów. W nowym czasie komisje wyborcze będą zamykane o godzinę później, niż byłyby w starym. Trudniej więc będzie się spóźnić na wrzucenie głosu do urny.

Równocześnie przy każdej zmianie czasu jest nieopisany bałagan na dworcach i lotniskach, ale też we wszystkich innych firmach, w których pracuje się na nocną zmianę. Jednak najstraszliwsze jest – o czym mówią psychologowie – rozregulowanie przez zmianę czasu zupełnie innego zegara, biologicznego, u milionów ludzi na świecie. Skutkiem jest pogorszenie samopoczucia, migreny trwające u niektórych tygodniami po zmianie czasu.

Dlaczego w takim razie przesuwamy zegary? Bo dla eurokratów gospodarka jest ważniejsza od samopoczucia obywateli, a jej ponoć sprzyja zmiana czasu. Dziś wielu ekspertów odrzuca ten argument, ale pozostaje siła przyzwyczajenia i wspomniana dyrektywa unijna. Jej likwidację proponowali wiosną tego roku czescy eurodeputowani, oczywiście bez powodzenia.

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Vincent V. Severski: Notatki na marginesie Eco
Plus Minus
Dlaczego reprezentacja Portugalii jest zakładnikiem Cristiano Ronaldo
Plus Minus
„Oszustwo”: Tak, żeby wszystkim się podobało
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Fotel dla pani Eli
Materiał Promocyjny
Bolączki inwestorów – od kadr po zamówienia
Plus Minus
„Projekt A.R.T. Na ratunek arcydziełom”: Sztuka pomagania
Plus Minus
Jan Maciejewski: Strategiczne przepływy