Tajemnica sukcesu europejskich radykałów

Jeżeli dla mieszkańców Europy sprawą numer jeden są dzisiaj kwestie związane z bezpieczeństwem, zwrot ku skrajnej prawicy wydaje się całkiem naturalny.

Aktualizacja: 19.12.2015 13:43 Publikacja: 18.12.2015 01:21

Wiec przedwyborczy w Lille, lilie Burbonów i lew Pikardii w tle: czy Marine Le Pen zdobywa poparcie

Wiec przedwyborczy w Lille, lilie Burbonów i lew Pikardii w tle: czy Marine Le Pen zdobywa poparcie jako obrończyni tożsamości?

Foto: AFP, Philippe Huguen

Choć europejskie partie skrajnej prawicy, zazwyczaj określanej mianem ksenofobicznej i populistycznej, ze zwalczania masowej imigracji uczyniły jeden z fundamentów swej linii politycznej, powinny wznieść toast na cześć imigrantów. Tych zwłaszcza, którzy nie zważając na przeszkody materialne i formalne – morze, mury na granicach, chciwość przemytników, niechęć społeczeństw Europy, perspektywę możliwej deportacji – ciągną do europejskiej ziemi obiecanej. Kieliszek powinien być głęboki, szampan markowy, a toast szczery. Bo są po temu powody.

Terror poprawności

Partie prawicy wiele imigrantom zawdzięczają. Jeśli idą dziś – prawie – jak burza, do tego stopnia, że w niektórych krajach (Szwajcaria) zdystansowały wszystkich konkurentów, stając się partią numer jeden, w innych (Finlandia) zostały dopuszczone do rządów, gdzie indziej (Wielka Brytania) czynią wyłom w gładkim murze wielkich ugrupowań, wszędzie zaś (Szwecja, Dania, Francja, Holandia, Austria, Niemcy) coraz bardziej zyskują na popularności – to dzieje się tak dlatego, że wobec inwazji uchodźców i imigrantów mieszkańcy Europy inaczej spojrzeli i na nie, i na cały problem.

Okazało się, po pierwsze, że problem istnieje. Już nie można, jak to czynią apologeci wielokulturowości, dowodzić, że go nie ma, a otwarcie bram Europy przed przybyszami z innych kultur niesie z sobą same pożytki. Po wtóre, mieszkańcy Europy nabrali odwagi. Wymuszona poprawność, nakazująca myślenie zgodnie z obowiązującymi schematami – w tym wypadku z tezą, że obecność imigrantów miejscowe społeczności wyłącznie wzbogaca, nie niosąc z sobą żadnych kłopotów ani zagrożeń – jakoś zaczęła się rozpływać. To nie jest tylko kwestia dostrzegania, jak jest naprawdę. Rzeczywistość znana jest doskonale i trudno ją kwestionować. Każdy widzi, jak upadają stare dzielnice wielu miast, zmieniając się w getta przybyszów, jak powstają slumsy na przedmieściach, jak wielu uchodźców się nie integruje, nie tylko dlatego, że nie mogą, ale również dlatego, że nie chcą, i jak bardzo władze sobie z tym nie radzą. Problem w tym, że terror poprawności zbyt często tłumił chęć, by mówić o tym głośno.

Wreszcie – i tu być może należy szukać najważniejszego klucza do rosnącej popularności skrajnej prawicy – okazało się, że stawiane przez nią diagnozy były trafne. Nie możemy przyjąć wszystkich. Nie wolno pozwolić, by kulturę Europy zdominowały obce nam wzory. Europa jest chrześcijańska. Islam i inne religie są tu na prawach gości. Nie gospodarzy.

W ciągu zaledwie tygodnia francuski Front Narodowy, największa z działających w Europie partii skrajnej prawicy, odniósł ogromny sukces i równie zaskakującą porażkę. Stało się to w wyborach regionalnych, których pierwszą turę Front bezapelacyjnie wygrał, zdobywając blisko 28 proc. głosów i zajmując pierwsze miejsce w sześciu z 13 francuskich regionów. Sukces w drugiej turze wydawał się pewny – nie tylko przedstawicielom Frontu, ale także jego przeciwnikom.

I właśnie dlatego w drugiej turze Front przegrał. By zahamować postępy ugrupowania, które od zawsze trzymane jest z dala od dobrego politycznego towarzystwa, dwie główne francuskie partie – socjaliści prezydenta Francois Hollande'a i prawicowi republikanie Nicolasa Sarkozy'ego zapomnieli, że ideowo nie łączy ich nic, i połączyli siły, by zablokować kandydatów Frontu. Skutecznie, bo choć poparcie dla partii Marine Le Pen wcale się nie zmniejszyło, mobilizacja przeciwników zepchnęła ją na trzecie miejsce.

Dzieje się tak nie po raz pierwszy, choć po raz pierwszy Front był tak blisko namacalnego sukcesu. Być może nie tylko wyborczego. Gdyby zdołał objąć rządy w dwóch regionach, gdzie ma najmocniejszą pozycję, a na to się zanosiło, mógłby od deklaracji przejść do praktyki i wykazać się w rządzeniu, odbierając przeciwnikom nośny argument, że brak mu doświadczenia. Sukces na szczeblu lokalnym to oczywiście nie to samo co zwycięstwo w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich, ale przywódcy partii nie wątpią, że mimo wszystko i na to przyjdzie czas. Czyż twórca i wieloletni lider Frontu Jean-Marie Le Pen nie zajął niegdyś drugiego miejsca w pierwszej turze wyborów prezydenckich? Było to w 2002 roku, większość Francuzów wprawiło w osłupienie, a Jacques'owi Chiracowi, kandydatowi umiarkowanej prawicy, utorowało drogę do łatwego zwycięstwa w drugiej turze. Z poparciem socjalistów – jak teraz.

To wszystko, cały ten tzw. scenariusz wydarzeń, mówi jednak wiele i o stanie ducha społeczeństwa, i o nastrojach w świecie polityki. Pokazuje, jak potężna jest siła nieprzemijającego ostracyzmu. To dotyczy nie tylko Francji, choć przypadek Frontu Narodowego, od lat otoczonego szczelnym kordonem sanitarnym, jest może najbardziej wymowny. Ale rozmiary poparcia społecznego pokazują także, że nastawienie Francuzów zmieniło się radykalnie. Poparcie dla Frontu przez ostatnie lata w zasadzie nie przekraczało 15 proc., poza ubiegłorocznymi wyborami europejskimi, które Front wygrał, zdobywając blisko 25 proc. głosów. Mocny wynik na poziomie niemal 30 proc. to prawie rewolucja. Dlaczego się dokonała?

Naród i chrześcijaństwo

To pytanie w gruncie rzeczy należałoby rozciągnąć również na inne kraje, w których działają partie skrajnej prawicy. Choć akcenty programowe rozkładają się różnie, ich główne linie programowe są zbieżne. To, poza zgodnym odrzuceniem masowej imigracji, mniej lub bardziej wyraźne nuty eurosceptyczne i sprzeciw wobec prób budowania Europy federalnej, wraz z podkreślaniem roli chrześcijaństwa i więzów narodowych. W dodatku powstawaniu wszystkich tych ugrupowań wszędzie towarzyszył podobnie dramatyczny lament: ich obecność miała zagrażać demokracji, programy w najlepszym wypadku nosiły znamiona populizmu bądź ocierały się o ksenofobię i rasizm w wariancie gorszym. Z tego rodzaju zarzutami, stawianymi przez establishment dobrze usadowiony w życiu publicznym, musiały się zmierzyć – czy raczej mierzą się do dziś – wszystkie ugrupowania skrajnej prawicy, od Włoch po Wielką Brytanię i Skandynawię. Teraz wszystkie, podobnie jak Front Narodowy, wyraźnie zyskują na sile.

Ciekawe jednak, że nie wszystkie powstały w odruchu protestu wobec imigracji, choć ten aspekt zawsze był obecny. Włoską Ligę Północną na przykład stworzył separatyzm bogatych północnych Włoch, niechętnych wspomaganiu biedniejszego centrum i południa. Lidze, która wycofała się w końcu z planów oderwania Padanii, jak nazwano hipotetyczne państwo północy, i żąda dziś już tylko zwiększenia autonomii regionów, przyświecały więc raczej cele ekonomiczne niż czysto narodowe.

Podobnie poniekąd było z Alternatywą dla Niemiec (AfD), która zrodziła się ze sprzeciwu wobec bailoutu dla zrujnowanych krajów strefy euro, zwłaszcza Grecji. Ten element programu dla części członków AfD był na tyle ważny, że przyjęcie przez partię antyimigranckiej linii skończyło się rozłamem i odejściem założyciela partii Bernda Lucke.

Inaczej ma się sprawa z Partią Finów, która do niedawna nosiła nazwę-manifest: Prawdziwi Finowie. Partia Finów mocno akcentuje sprawy narodowe, niekiedy w formie, która dla wielu rodaków bywa szokująca. Grupa jej członków wystąpiła na przykład z propozycją, by jedynym oficjalnym językiem Finlandii był fiński, a nie, jak teraz, również szwedzki. Skończyło się na słowach, ale nie zawsze tak bywało, bo zdołali oni na przykład wnieść do parlamentu projekt zniesienia obowiązkowej nauki szwedzkiego we wszystkich szkołach; w głosowaniu został on odrzucony.

Meczet na każdej ulicy

Ale więcej jest partii, które swe istnienie od początku oparły na sprzeciwie wobec wielokulturowości i nadmiernej obecności cudzoziemców. To przypadek zwłaszcza Frontu Narodowego, Szwajcarskiej Partii Ludowej (SVP) i Duńskiej Partii Ludowej (DF). Ta ostatnia zapisała się jako współautorka ustawy imigracyjnej, jednej z pierwszych w Europie i w dodatku uważanej za najbardziej restrykcyjną. Duńczycy nie poprzestali bowiem na konwencjonalnym wymogu przyznania prawa pobytu, jakim jest znajomość języka i posiadanie minimum wiedzy o kraju przyjmującym. Poszli dalej, ograniczając przede wszystkim możliwość tzw. łączenia rodzin, które traktowane jest jako fundamentalne, bo ludzkie, prawo każdego imigranta. Ściągnęło to oczywiście na Danię falę krytyki. Ale decyzja była trafna, bo właśnie łączenie rodzin stanowi ten czynnik, który najmocniej przesądza o szybkim rozrastaniu się społeczności imigrantów.

Szwajcarska Partia Ludowa z kolei zawsze będzie się kojarzyć z inicjatywami, które urosły do rangi symbolu. To przede wszystkim pamiętne referendum przeprowadzone w 2009 roku w sprawie zakazu budowy minaretów (prawie 58 proc. „za"); słynny plakat, na którym białe owce na tle szwajcarskiej flagi wykopują za granicę owcę czarną – symbol imigranta, który wszedł w konflikt z prawem (kanał Euronews uznał go ostatnio za jeden z pięciu najbardziej kontrowersyjnych plakatów antyimigracyjnych); wreszcie z ubiegłorocznym referendum w sprawie ograniczenia liczby przyjmowanych cudzoziemców, również tych pochodzących z państw Unii (50,3 proc. „za").

Meczety na każdej ulicy? W porządku. Dwie żony? Brak zgody na ich sprowadzenie uderzałby w godność człowieka. Życie na koszt państwa? Trudno, tego wymaga dobro rodziny – każdej rodziny. Handel narkotykami, wymuszanie haraczy? Z czegoś przecież trzeba żyć. Napady i gwałty? Doświadczana frustracja musi znaleźć gdzieś ujście. Boże Narodzenie bez szopek i jasełek? Nie wolno obrażać ludzi innych kultur. Tak mniej więcej wygląda narracja europejskiego mainstreamu.

Partie antyimigranckie tymczasem w takich sprawach mówią jednym głosem: nic z tego nie może mieć miejsca. Domagają się szczelnej ochrony granic, określenia wyraźnych, surowych kryteriów przyjmowania cudzoziemców i jasnego stwierdzenia, kto jest uchodźcą, a kto imigrantem ekonomicznym. Ale uchodźcy też nie powinni liczyć na to, że będą mogli zostać w Europie na zawsze. Gdy tam, skąd pochodzą, sytuacja się unormuje, powinni wrócić do siebie. Należy także bezwzględnie wydalać tych, którzy popełnili jakiekolwiek przestępstwo, a mają podwójne obywatelstwo. Należy ograniczyć możliwość łączenia rodzin. Należy objąć kontrolą, a w razie potrzeby zamykać te meczety, w których wpaja się muzułmanom nienawiść do Zachodu. Nie wolno zapominać, że Europa i chrześcijaństwo są z sobą nierozerwalnie związane. Islam ma znać swoje miejsce.

Z pewnością każdy z przywódców partii skrajnej prawicy zgodziłby się z tym, co mówią pozostali. „Rezultat głosowania (w październikowych wyborach parlamentarnych – red.) jest jasny: ludzi niepokoi masowa imigracja do Europy" (Toni Brunner, lider Szwajcarskiej Partii Ludowej). „Społeczeństwo zaczyna dostosowywać się do zasad obowiązujących wśród muzułmańskiej mniejszości, zamiast domagać się, by mniejszość przestrzegała zasad obowiązujących w społeczeństwie" (Jussi Halla-aho, eurodeputowany Parii Finów). „Nasza kultura jest kulturą chrześcijańską i musimy sprawić, by przetrwała dla przyszłych pokoleń" (Heinz-Christian Strache, lider Wolnościowej Partii Austrii, FPÖ). „Francja od 16 wieków jest krajem chrześcijańskim i muzułmanie muszą się do tego dostosować (Marion Maréchal-Le Pen, wschodząca gwiazda Frontu Narodowego, wnuczka Jeana-Marie Le Pena i siostrzenica Marine). „Uchodźcy to testosteronowa bomba zagrażająca naszym dziewczętom" (Geert Wilders, lider holenderskiej Partii Wolności, PVV).

Przywódcy partii antyimigracyjnych nie mają wątpliwości, że idea wielokulturowości się nie sprawdziła. Ale czy tylko oni? Czyż to nie Angela Merkel parę lat temu otwarcie powiedziała, że polityka multi-kulti poniosła kompletne fiasko? Zapewne wówczas pani kanclerz nie sądziła, że kilka lat później, niepomna swych słów, które odbiły się przecież wielkim echem, zaprzeczy sama sobie, otwierając bramy Niemiec przed tysiącami imigrantów. Co zresztą skłoniło BBC do postawienia ironicznego pytania, czy to nie Angela Merkel ma udział w wynikach francuskich wyborów. Perspektywa, jaką zarysowuje jej ostatnia głośna wypowiedź, z pewnością przysporzyła wyborców Frontowi Narodowemu.

Obserwatorzy są całkowicie zgodni: partie antyimigracyjne nie zyskałyby tak bardzo na znaczeniu i popularności, gdyby nie narastająca, coraz bardziej dokuczliwa obecność imigrantów w Europie. Kryzys ostatnich miesięcy postawił tylko kropkę nad „i". Jeśli prześledzić wyniki wyborcze i sondażowe tych partii, okaże się, że właściwie każda z nich przez ostatnie lata stale poprawiała swą pozycję. Na szczycie znalazła się Szwajcarska Partia Ludowa, która wspomniane wybory z października nie tylko wygrała, ale pobiła też rekord stulecia. Wygrała bowiem z poparciem, jakiego w spokojnej, niewstrząsanej konfliktami (a to one przecież sprzyjają wyrazistym wynikom) Szwajcarii od 100 lat nie miała żadna partia: blisko 30 procent. Partia Finów w kwietniowych wyborach do parlamentu zajęła drugie miejsce z blisko 18 proc. głosów i weszła do rządu.

Pomysły do skopiowania

Inni wypadają nie gorzej. Duńska Partia Ludowa w wyborach parlamentarnych w maju była druga, z poparciem 21 proc., ale rok wcześniej eurowybory wygrała. Brytyjski UKIP – Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa – w majowych wyborach do Izby Gmin zdobył tylko jeden mandat, ale taki mizerny wynik to skutek ordynacji większościowej, korzystnej dla dwóch głównych partii. UKIP poparło bowiem ponad 12 proc. Brytyjczyków, w tych warunkach wcale niemało. Wynikom UKIP pikanterii dodaje fakt, że w eurowyborach, gdzie stosowana jest ordynacja proporcjonalna, był pierwszy, z 27,5 proc. głosów.

Austriacka FPÖ w wyborach lokalnych w październiku zajęła drugie miejsce. W górę idą notowania Szwedzkich Demokratów, w przeciwieństwie do wszystkich innych partii, z koalicji i z opozycji, które stale tracą. Gdyby wybory odbyły się teraz, Demokratów poparłoby prawie 20 proc. Szwedów. Podobnie mają się sprawy z Alternatywą dla Niemiec, która w sondażach ma poparcie ponad 10 proc., trzykrotnie więcej niż w połowie roku.

Te bezsprzeczne sukcesy można tłumaczyć na różne sposoby, wszystkie jednak wyjaśnienia w jakiejś mierze nawiązują do kwestii imigracji. To partie skrajnej prawicy najmocniej ostrzegały przed zagrożeniami, jakie wiążą się z masową obecnością cudzoziemców – i, co widać dziś jak na dłoni, wcale się nie myliły. Trafność diagnozy zapewne doceniono. Jeżeli rzeczywiście, jak mówią badania, dla mieszkańców Europy sprawą numer jeden są dzisiaj kwestie związane z bezpieczeństwem, zwrot ku skrajnej prawicy w tej sytuacji wydaje się naturalny.

Poza tym – i w wypadku Frontu Narodowego mogło to mieć istotne znaczenie – władze francuskie po zamachach w Paryżu zastosowały środki, które Front postulował od dawna, poczynając od ścisłej kontroli granic. To pośrednie potwierdzenie, że Front w swych ocenach miał rację. – Gdyby pięć, dziesięć czy 15 lat temu słuchano tego, co mówiliśmy, nie mielibyśmy dzisiaj wszystkich tych problemów – powiedziała Marine Le Pen, przywódczyni partii, paryskiemu korespondentowi BBC. A rzecznik jej siostrzenicy Marion zauważył, że skoro prezydent Francois Hollande przejmuje idee Frontu, społeczeństwo nie może tego nie dostrzec. W takim zaś wypadku, dodał, wyborcy wybiorą raczej oryginał niż kopię.

Nawet jeśli skrajna prawica nie dysponuje większymi niż inni możliwościami ochronienia obywateli przed aktami terroru, to przynajmniej ma w programie działania, które potencjalnym zamachowcom mogą ograniczyć pole manewru. To poważny atut. A poza sprawami wielkiego kalibru dostrzega także niedogodności życia w społeczeństwie, które musi się godzić z multi-kulti, choć wcale tego nie pragnie.

Choć europejskie partie skrajnej prawicy, zazwyczaj określanej mianem ksenofobicznej i populistycznej, ze zwalczania masowej imigracji uczyniły jeden z fundamentów swej linii politycznej, powinny wznieść toast na cześć imigrantów. Tych zwłaszcza, którzy nie zważając na przeszkody materialne i formalne – morze, mury na granicach, chciwość przemytników, niechęć społeczeństw Europy, perspektywę możliwej deportacji – ciągną do europejskiej ziemi obiecanej. Kieliszek powinien być głęboki, szampan markowy, a toast szczery. Bo są po temu powody.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami