Chrabota: Brexit – koniec świata?

Czy świat się zawali? Oczywiście, że nie. A jeśli już, to bardziej ich świat niż nasz.

Aktualizacja: 18.06.2016 09:05 Publikacja: 16.06.2016 11:36

Chrabota: Brexit – koniec świata?

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Za złudzenie splendid isolation zapłacą wysoką cenę. Rozsypie się scena polityczna. Padną konserwatyści. Partia pęknie jak rozdęty balon tylko po to, by utorować drogę do władzy laburzystom, Farage'owi albo jakiejś małpiarni z Borysem Johnsonem na czele. Co to może być za armia? Personaliów nie znamy, ale z pewnością nie będą to ludzie o charakterze Margaret Thatcher czy uroku Tony'ego Blaira. Raczej tani populiści, skoro w sporze o Brexit tak łatwo posługiwali się antyimigrancką demagogią.

Owszem, łatwo im pójdzie pozbycie się z Wysp Polaków i Rumunów, ale czy to oni w istocie stanowią oś brytyjskiego problemu? Z Arabami, Hindusami i Pakistańczykami będzie znacznie trudniej. Polacy nie tworzą gett, pracują, łatwo wtapiają się w brytyjską rzeczywistość. Problem osłon socjalnych nie zniknie, kiedy ich zabraknie, za to „potopią się w morzu śmieci i w tych swoich osieroconych londyńskich zmywakach", jak przeczytałem na jakimś forum dyskusyjnym polonusów. Nie pójdzie im też łatwo ze Szkotami, Walijczykami i mieszkańcami Ulsteru. Coraz częściej z tych „mniej ważnych" części Zjednoczonego Królestwa słyszy się, że Unia jest ważniejsza od Londynu. Czy tylko z przekory? Czy z innych względów? Trudno powiedzieć, niemniej najgłośniej za poparciem Brexitu w Glasgow czy Edynburgu gardłują szkoccy nacjonaliści. Będzie to dla nich doskonały pretekst, by ostatecznie zerwać z Londynem. Zemsta za Wallace'a – powtarzają.

Szkocja się wyżywi. Da sobie radę sama. Mimo ceł, jakie zapewne Londyn nałoży na whisky. Ale co się wydarzy w Irlandii Północnej, gdzie podział wydaje się nadzwyczaj klarowny: katolicy popierają Unię, protestanci Brexit. Czy zerwanie z Brukselą nie obudzi demonów?

Najwięcej straci oczywiście City. Skończy się swobodny transfer IQ i usług finansowych. W Paryżu i Frankfurcie giełdziarze już zacierają ręce. Z przyjemnością przejmą rolę City, co musi się wiązać z ucieczką z Wysp kapitału i spadkiem brytyjskiego PKB. W ślad za kasą w stronę Europy zwrócą się Amerykanie. Dziś Londyn jest dobrym miejscem dla europejskich central ich korporacji: wspólny język, podobny system prawa i ta fantastyczna, jakże smaczna w porównaniu z amerykańską kuchnia. Ale wszystko się skończy, gdy Londyn zerwie z Brukselą, a ta nałoży restrykcje na przepływ na kontynent ludzi i kapitału.

A musi się tak stać. Przecież trudno, by Brytyjczycy wywalczyli sobie przywileje nieosiągalne dla członków Unii: udział we wspólnym rynku bez utrzymania wpłat i swobodnego przepływu siły roboczej. Przywileje kosztują. Zwłaszcza najbogatszych. Tak wymyślono Unię. Nie wolno o tym zapominać.

Czy zatem mniej ważna jest suwerenność? Gdzieżby. Ale coraz częściej mam poczucie, że to wcale nie o nią chodzi. Zwłaszcza w kraju, który przez stulecia utrzymywał imperium i wymyślił Commonwealth. Czyż można sobie wyobrazić Anglię bez jej wielokulturowości, zróżnicowania etnicznego i kolonialnej przeszłości? Mimo że mocno skurczona, Wielka Brytania to wciąż światowy gigant kulturowy, który ma większe niż czysto wyspiarskie ambicje. Dlatego wymachujący transparentem „Chcemy z powrotem naszego kraju" Farage pachnie mi jakimś fałszem. A któż mu go zabrał? Ośmielę się spytać. Bruksela? Europa? A może Warszawa?

Nie. Unia się nie zawali. Natomiast niewątpliwe zmieni. Stracimy ten powiew wolności, który zwykle przychodził z Wysp. Wolności, która brała się z tradycji Smitha, Locka i Milla. Jakże będzie jej brakowało w centralizującej się, socjalnej Europie. Dla krajów tzw. twardego jądra Brexit stanie się hasłem do dalszej integracji. „Po wyjściu Anglii trzeba będzie na nowo przemyśleć, czym jest nasz projekt", mówi jeden z ważnych liderów europarlamentu. „Postawić na federalizm i zadać reszcie Europy pytanie: zostajecie czy wychodzicie? Jak Anglia".

Czy w tej nowej zjednoczonej Europie będzie miejsce dla nas? Zaczynam wątpić. Jeśli istotnymi warunkami będą udział w strefie euro, unia fiskalna, ujednolicenie świadczeń socjalnych, to rządzący w Polsce mogą powiedzieć „nie" i wytłumaczyć Polakom, że Unia, do której aspirowaliśmy, dawno przeminęła.

Boję się więc Brexitu. Boję się, że to będzie koniec bezpiecznej i przewidywalnej rzeczywistości, w której urodziły się i dorastały nasze dzieci. Boję się, choć wiem, że to nie będzie koniec naszego świata.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Za złudzenie splendid isolation zapłacą wysoką cenę. Rozsypie się scena polityczna. Padną konserwatyści. Partia pęknie jak rozdęty balon tylko po to, by utorować drogę do władzy laburzystom, Farage'owi albo jakiejś małpiarni z Borysem Johnsonem na czele. Co to może być za armia? Personaliów nie znamy, ale z pewnością nie będą to ludzie o charakterze Margaret Thatcher czy uroku Tony'ego Blaira. Raczej tani populiści, skoro w sporze o Brexit tak łatwo posługiwali się antyimigrancką demagogią.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił