Rosja zwiększa swoje wpływy w Europie

Rosja powoli, lecz konsekwentnie zwiększa swoje wpływy w Europie. Politycy, którzy ulegli kremlowskiej narracji – ideowej lub cywilizacyjnej – odgrywają coraz większą rolę od Bułgarii i Mołdawii aż po Francję i Wielką Brytanię.

Aktualizacja: 20.11.2016 15:55 Publikacja: 17.11.2016 10:24

Rosja zwiększa swoje wpływy w Europie

Foto: AFP

W letni upalny dzień dwóch marynarzy Floty Czarnomorskiej, w galowych mundurach paradnym krokiem, zmierza w stronę pomnika na cmentarzu francuskich żołnierzy poległych w wojnie krymskiej. Kiedy podchodzą do cokołu, składają pod nim wielki wieniec w kolorach francuskiej flagi, salutują i odchodzą. Za nimi kwiaty kładzie dziesięć osób, kobiet i mężczyzn. Wszyscy są deputowanymi Republikanów, partii byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego. Później stają w szeregu i modlą się w ciszy. Jest lipiec 2015 roku. Rok wcześniej Moskwa, łamiąc wszelkie zasady prawa międzynarodowego, anektowała półwysep, za co Zachód nałożył na nią sankcje.

Po kilku godzinach jeden z gości, były minister transportu Thierry Mariani, w rozmowie z rosyjskimi mediami zapewnił, że nigdzie nie widział presji wywieranej przez Rosjan na mieszkańców Krymu. – Ludzie nie są do niczego zmuszani. Minie trochę czasu, zanim zmieni się postrzeganie tej sytuacji, ale my chcemy prezentować inny wizerunek – kończy swoją wypowiedź.

Czytaj więcej:

Micheil Saakaszwili gra o Ukrainę

Mściciel z Filipin

Klan Assadów, czyli Soprano z Syrii

 

Razem przeciw zgniliźnie Zachodu

Takie wizyty to dowód na to, jak świetnie Rosja wykorzystuje swoje wpływy wśród europejskich polityków, którzy mają legitymizować jej działania i pokazywać światu, że to, co robi, wcale nie jest takie złe. Co gorsza, z roku na rok Kreml zdobywa coraz więcej popleczników na Starym Kontynencie. Niektórzy z nich, jak zdarzyło się przed tygodniem w Mołdawii i Bułgarii, zostają nawet prezydentami...

Holenderskie referendum w sprawie umowy stowarzyszeniowej UE–Ukraina, kazanie mołdawskiego księdza i budowa cerkwi w Paryżu – wydarzenia te łączy wspólny mianownik: to wszystko przejawy rosyjskich wpływów zarówno politycznych, jak i ekonomicznych. Można je dostrzec obecnie niemal w całej Europie.

Początki tego zjawiska sięgają lat 90., kiedy Rosjanie nawiązali pierwsze kontakty ze skrajnie prawicowymi partiami. Jak przypomina na łamach „Guardiana" Anton Szekowstow, rosyjski politolog zajmujący się radykalnymi ruchami politycznymi, wówczas te relacje nie były wykorzystywane przez państwo i służyły jedynie interesom poszczególnych polityków i biznesmenów.

Zmiana nastąpiła dopiero po 2004 roku. – Moskwa zaczęła wykorzystywać swoje wpływy w państwach europejskich po rewolucjach w Gruzji i na Ukrainie, które odebrała jako zagrożenie dla swoich rządów. Posługiwanie się nimi stało się jednym z priorytetów polityki zagranicznej po 2011 roku. Wtedy Kreml oskarżył Zachód o wspieranie wielkich antyrządowych protestów w Moskwie – opowiada „Plusowi Minusowi" Donald N. Jensen, zajmujący się rosyjską dezinformacją kierownik projektu z Center for European Policy Analysis. Moment kulminacyjny przypadł na rok 2014, kiedy z powodu wojny na Ukrainie Zachód i Rosja znalazły się w stanie niemal otwartej konfrontacji. Wówczas korzystanie z wpływów politycznych i ekonomicznych, żeby destabilizować sytuację w Europie, osłabiać europejskie i transatlantyckie więzi oraz dyskredytować liberalny model rozwoju, stały się jedną z metod „wojny hybrydowej".

W myśl tej doktryny ważniejsze od użycia brutalnej siły militarnej jest oddziaływanie na inne kraje. Coraz istotniejsze staje się zatem wykorzystanie różnych instrumentów nacisku, połączonych z wpływaniem na nastroje ludności wrogiego państwa. – Ta strategia zakłada używanie m.in. dezinformacji, korupcji, presji ekonomicznej i wreszcie sieci politycznych kontaktów w całej Europie – wymienia w rozmowie z „Plusem Minusem" dr Alina Polyakova, ekspert ds. Europy z Atlantic Council.

W ciągu kilkunastu ostatnich lat Moskwa nawiązała bliskie relacje z wieloma środowiskami politycznymi na Starym Kontynencie. Rosnące w siłę populistyczne prawicowe partie dostrzegły w Kremlu symbol konserwatywnych wartości sprzeciwiający się „zgniliźnie Zachodu". Moskwa stała się dla nich przeciwwagą dla amerykańskich wpływów i przykładem tego, jak bronić narodowej suwerenności przed technokratami z Brukseli. Lewicowych radykałów do Rosji przyciągnęła natomiast m.in. jej niechęć do globalizacji i nostalgia za ideałami Związku Radzieckiego.

Równolegle Kreml zacieśniał także więzi gospodarcze z Europą. Dziś Moskwa jest głównym dostarczycielem gazu m.in. dla Estonii, Finlandii, Czech czy Węgier.

W przypadku Bułgarii na przestrzeni dziesięciu lat udział Rosji w gospodarce tego kraju stanowił równowartość 22 procent PKB. Eksperci z „Center for Strategic and International Studies" (CSIS) we współpracy z Bułgarami stworzyli niedawno raport pt. „Podręcznik Kremla". W obszernym ponad 90-stronicowym dokumencie ostrzegają, że Rosja nasiliła działania, dzięki którym może wpływać na rządy Litwy, Serbii, Bułgarii, Węgier i Słowacji, po to, by osłabiać ich europejskie więzi.

Analitycy piszą, że wpływy Kremla w tych krajach stały się tak duże, że zagrażają ich stabilności i proeuropejskiej orientacji. Podobne zagrożenie widzi szef brytyjskiego kontrwywiadu, który ostatnio ostrzegał, że rosyjskie działania są niebezpieczne dla stabilności Wielkiej Brytanii.

Szatańskie paszporty dla Mołdawian

Przed wzrostem prorosyjskiej agitacji w Mołdawii przestrzegała już dwa lata temu kanclerz Angela Merkel. Teraz to zagrożenie wydaje się jeszcze bardziej realne. Nowym prezydentem kraju został właśnie lider prorosyjskiej Partii Socjalistów, Igor Dodon. Polityk sprzeciwia się podpisanej przez Kiszyniów w 2014 roku umowie stowarzyszeniowej z UE i chce, aby zamiast niej kraj został członkiem zdominowanej przez Kreml Unii Eurazjatyckiej. Dodon już zapowiedział, że w pierwszą podróż zagraniczną wybierze się do Moskwy.

Eksperci podkreślają, że według mołdawskiej konstytucji prezydent nie może anulować przyjętych wcześniej przez parlament umów. Jednak Dodon już ogłosił, że skorzysta z prawa do rozpisania referendum w sprawie traktatu stowarzyszeniowego z Brukselą. Wśród jego zwolenników słychać też głosy domagające się rozwiązania parlamentu i rozpisania przedterminowych wyborów, w których socjaliści mogą uzyskać dobry wynik.

Bliższe związki z Moskwą popiera również część prawosławnego duchowieństwa w Mołdawii. „New York Times" cytuje jednego z biskupów, którzy ostrzegali wiernych przed paszportami biometrycznymi wprowadzonymi przez Brukselę. Zdaniem duchownego są „szatańskie", bo zawierają 13-cyfrowy numer. Ten sam hierarcha stwierdził, że chce, aby Mołdawianie płacili swoimi duszami i odeszli od Boga w zamian za unijną pomoc finansową dla tego kraju.

Zwycięstwo obóz prorosyjski odniósł przed tygodniem również w Bułgarii. Głosami prawie 60 proc. obywateli prezydentem kraju został emerytowany generał lotnictwa i członek postkomunistycznej Bułgarskiej Partii Socjalistycznej Rumen Radew. W odróżnieniu od swojego mołdawskiego kolegi Radew pierwszą wizytę zagraniczną złoży w Brukseli. Jak piszą analitycy CSIS, mimo bliskich relacji z Moskwą bułgarscy socjaliści inaczej niż skrajnie prawicowa partia Ataka nie są przeciwnikami Unii. W końcu w 2007 roku to ich rząd wprowadzał kraj do Wspólnoty.

Prezydent elekt, który chce zniesienia nałożonych na Rosję sankcji, pytany o kontakty z Władimirem Putinem stwierdził tylko, że liczy na spotkanie z gospodarzem Kremla. Wydaje się raczej pewne, że nowa głowa państwa nie zrobi wiele, by zmniejszyć ogromne uzależnienie gospodarcze swojego kraju od Moskwy. Tylko w 2012 roku udział rosyjskich firm w Bułgarii stanowił równowartość 27 proc. jej PKB Taka sytuacja stwarza możliwości do politycznych nacisków.

Czasem nie są potrzebne nawet naciski, wystarczy sama obecność. Doskonale ilustruje to historia Jozefa, 30-letniego inżyniera pracującego w elektrowni atomowej w węgierskim Paks, opisana przez „Guardiana". Jozef do niedawna nie był fanem Rosjan, ale zapałał do nich sympatią, kiedy Władimir Putin zgodził się zbudować dwa nowe bloki w elektrowni, a tym samym zapewnił inżynierowi pracę na długie lata.

Do podpisania umowy doszło w 2014 roku podczas wizyty Viktora Orbána w Moskwie. Budowa finansowana jest z rosyjskiego kredytu w wysokości 10 miliardów euro. Zdaniem ekspertów z CSIS ta inwestycja świetnie wpisuje się w rosyjską strategię wspierania przychylnych sobie rządów poprzez zawieranie z nimi lukratywnych kontraktów na krótko przed wyborami.

Co więcej, układ z Moskwą zwiększa już i tak dużą węgierską zależność energetyczną od Rosji. Obecnie 80 proc. gazu, który dociera nad Balaton, pochodzi właśnie z tego kraju. Szacuje się, że po rozbudowie bloków elektrowni w ciągu dziesięciu lat rosyjska technologia będzie wykorzystywana przy produkcji 56 proc. węgierskiej elektryczności.

Doskonałe relacje z Moskwą utrzymuje też opozycyjna wobec rządów Orbána skrajnie nacjonalistyczna partia Jobbik, trzecia siła w węgierskim parlamencie. Powstała w 2003 roku jako ugrupowanie głoszące antyrosyjskie hasła szybko zmieniła swój profil i już od dawna mówi jednym głosem z Kremlem. Jobbik sprzeciwia się unijnym sankcjom nałożonym na Rosję, krytykuje NATO jako narzędzie w rękach USA, służące wyłącznie osłabianiu Kremla, oraz domaga się opuszczenia przez Budapeszt Unii Europejskiej.

W ostatnich latach szef tej partii Gabor Vona kilka razy jeździł do Moskwy na rozmowy z rosyjskimi politykami. W 2013 roku na uniwersytecie im. Łomonosowa przekonywał, że Europa potrzebuje Rosji. Rok później jego partyjni koledzy byli obserwatorami podczas wyborów na Krymie i w Donbasie. Zgodnie stwierdzili ich legalność i uczciwość.

Więzi kulturowe, religijne i historyczne od wieków łączące Serbów i Rosjan tworzą podatny grunt dla rozwoju rosyjskich wpływów w tym kraju. Kreml z wykorzystaniem propagandy medialnej i nacisków ekonomicznych stara się odwieść Belgrad od pomysłu przyłączenia się do Unii Europejskiej i ocieplić swój wizerunek. – Na Bałkanach znakomicie działają argumenty historyczne i religijne. W przypadku Serbii dochodzi jeszcze jej antyamerykanizm. Moskwa do perfekcji opanowała dostosowywanie swojej walki o wpływy do lokalnej specyfiki – tłumaczy dr Łukasz Jasina z PISM.

Serbski portal B92 przypomina, że w kraju jest zarejestrowanych 110 organizacji pozarządowych, stowarzyszeń i grup medialnych kontrolowanych przez rosyjskie lobby. Nad Dunajem prężnie działa tuba rosyjskiej propagandy, czyli anglojęzyczny kanał RT. Do jednego z najczęściej czytanych tygodników „Nedeljnik" co miesiąc dodawane jest pismo „R Magazin", sponsorowane przez Kreml.

W marcowym wydaniu znajdowała się analiza, dlaczego to Moskwa wygrała w Syrii, oraz wspomnienia o amerykańskich nalotach na Serbię z 1999 roku. Marija Šajkaš, dziennikarka belgradzkiej gazety „Novi Magazin", dowiedziała się od jednego z dziennikarzy „Nedeljnika", że wszystkie materiały i zdjęcia do „R Magazine" trafiają bezpośrednio z Moskwy, a wydawcy nie mają na nie wpływu.

Mniej więcej rok temu w Serbii nadawanie rozpoczęło Radio Sputnik. Pod hasłem „Sputnik opowiada nieopowiedziane" Rosja uruchomiła programy radiowe i portal w języku serbskim, który publikuje analizy i opinie. Jeden z takich artykułów z 6 lipca tego roku przedstawił argumenty za tym, że sankcje nałożone na Rosję są dla niej dobre, a szkodzą Zachodowi.

W swoim raporcie CSIS zwraca z kolei uwagę na to, że w ciągu ostatnich 20 lat Moskwa zdominowała wiele kluczowych sektorów serbskiej gospodarki. Obecnie 80 proc. gazu dostarczanego do tego kraju pochodzi z Rosji. Co więcej, firmy związane z Kremlem kontrolują strategiczną infrastrukturę energetyczną w Serbii.

Gazprom Neft posiada 51 proc. udziałów w największej serbskiej firmie gazowej NIS, a Lukoil za 134 miliony dolarów nabył pakiet akcji firmy Beopetrol, posiadającej ponad 180 stacji benzynowych w całej Serbii. Również sektor finansowy nie jest wolny od rosyjskich wpływów. Największy państwowy bank Sbierbank otworzył nad Dunajem 33 oddziały i posiada w nich majątek wart miliard euro.

Ta ekspansja rosyjskich firm nie byłaby możliwa, gdyby nie przychylność części serbskich polityków. Za doskonały przykład takich związków może posłużyć Dušan Bajatović, dyrektor potężnej firmy gazowej Srbijgas, a jednocześnie zastępca szefa Socjalistycznej Partii Serbii i najgłośniejszy orędownik zacieśniania relacji z Moskwą.

Na wpływy Moskwy najbardziej podatne są kraje z dużą rosyjskojęzyczną mniejszością, ale Kreml działa subtelnie i potrafi się dostosować. – Z tego powodu jego celem są również kraje Zachodu – zauważa dr Polyakova. Nad Sekwaną największym sojusznikiem Rosji jest skrajnie prawicowy Front Narodowy. To członkowie tej partii w 2014 roku obserwowali referendum na Krymie i uznali legalność jego aneksji.

Jak przypomina Fredrik Wesslau, analityk ECFR, krótko po tym zdarzeniu światło dzienne ujrzały SMS, z których wynika, że rosyjscy urzędnicy uznali, iż Francuzom powinno się podziękować za ich wizytę na półwyspie. A osiem miesięcy później na konto Frontu wpłynęła pożyczka w wysokości 9,5 miliona euro z powiązanego z Kremlem Pierwszego Czesko-Rosyjskiego Banku.

Liderka partii Marine Le Pen, która w przyszłym roku może zostać nowym francuskim prezydentem, od początku swojej politycznej kariery nie kryje sympatii do Władimira Putina i Rosji. Wzywa m.in. do przeprowadzenia we Francji referendum, podobnego do tego brytyjskiego, na temat wyjścia kraju z unijnych struktur. Z kolei NATO uważa za narzędzie amerykańskiego imperializmu, które powinno się zastąpić strategicznym sojuszem z Federacją Rosyjską.

Podczas swojej wizyty w Moskwie dwa lata temu francuska polityk została ciepło przyjęta przez wicepremiera Dmitrija Rogozina i przewodniczącego Dumy Siergieja Naryszkina.

O ile łatwo zrozumieć bliskie relacje skrajnej prawicy z Kremlem, o tyle trudniej wytłumaczyć, czemu Rosja cieszy się takim szacunkiem wśród polityków wspomnianej na początku tego tekstu największej we Francji partii konserwatywnej – Republikanów. To deputowani tego ugrupowania odwiedzili Krym i zapewniali, że mieszkańcy dobrowolnie przyłączyli się do Rosji. Lider partii, były prezydent Nicolas Sarkozy, który ponownie chce powalczyć o prezydenturę, od dawna jest zafascynowany Putinem i twierdzi, że dostrzega w nim tę samą rosyjską duszę, jaka była w Tołstoju i Dostojewskim.

W centrum Paryża otwarto niedawno cerkiew, którą wieńczy złota kopuła. Zgodę na jej budowę wydał jeszcze Sarkozy. Z inicjatywy Władimira Putina poza świątynią ma się tutaj mieścić także ośrodek kultury i duchowości rosyjskiej oraz szkoła. Wszystko kilka kroków od wieży Eiffla. Choć na pierwszy rzut oka trudno dostrzec w tym coś złego, to eksperci przypominają, że Kreml od lat bardzo blisko współpracuje z Cerkwią Prawosławną.

Dzięki temu Moskwa przedstawia się jako symbol konserwatywnych wartości i nawiązuje sojusze z przeciwnikami liberalizmu, multikulturalizmu oraz praw osób homoseksualnych. – Ta cerkiew to przyczółek innej, ultrakonserwatywnej Europy, w sercu kraju liberalnego i świeckiego – mówił w rozmowie z „The New York Times" francuski pisarz Michel Eltchaninoff.

W promowaniu rosyjskiej wizji świata ma pomagać Instytut Demokracji i Współpracy. Ta założona przez byłego sowieckiego dyplomatę organizacja przygotowuje w Paryżu konferencje w sprawie „obrony rodziny" i promocji wiary prawosławnej. – To wizerunkowy zamach stanu, który ma podkopać wiarę w UE – podsumowuje Cecile Vaissie, profesor uniwersytetu w Rennes.

Holendrzy myślą po rosyjsku

Ślad działań Moskwy był również widoczny podczas tegorocznego referendum w sprawie umowy stowarzyszeniowej UE–Ukraina w Holandii. Głosowanie zorganizowano z inicjatywy satyrycznego portalu, ale poparły je radykalne ugrupowania prawicowe i lewicowe. Wzięło w nim udział 32 proc. Holendrów, z czego 61 proc. odrzuciło ratyfikację układu handlowego z Kijowem.

Dziennikarze „The Washington Post" zauważają, że wielu przeciwników umowy używało argumentów żywcem wyjętych z materiałów publikowanych przez telewizję RT i Radio Sputnik. Według badań przeprowadzonych przez ukraińskie MSZ 1/5 głosujących swoją decyzję motywowała tym, że to Ukraina zestrzeliła boeinga Malaysia Airlines, a 1/3 myślała, że układ zapewnia Ukraińcom członkostwo w UE.

Na celowniku Kremla znalazła się również Wielka Brytania. „The Telegraph" pisze, że rosyjskie media nadające na Wyspach w pozytywnym świetle przedstawiały radykalnego Jeremy'ego Corbyna, licząc, że jego wybór na nowego szefa Partii Pracy zdestabilizuje brytyjską scenę polityczną.

Co więcej, o Władimirze Putinie ciepło wypowiadają się politycy UKIP (Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa), mniejszego, ale głośnego ugrupowania optującego za Brexitem. Zdaniem byłego lidera tej partii Nigela Farage'a za wojnę na Ukrainę odpowiedzialność ponosi ekspansywna polityka UE.

Wyżej wymienione przykłady to tylko mały fragment sieci rosyjskich wpływów w całej Europie. Z Moskwą mniej lub bardziej współpracują antyunijne ugrupowania m.in. z Austrii, Niemiec, Grecji, Włoch, Cypru, Czech czy Estonii.

A jak na tym tle przedstawia się Polska? – Na naciski Rosji narażone są te państwa, które nie rozumieją logiki jej działań, nie mają z nią złych doświadczeń historycznych albo są od niej uzależnione gospodarczo – wylicza dr Stefan Meister z Niemieckiej Rady ds. Stosunków Międzynarodowych.

Biorąc pod uwagę te kryteria, Polska wydaje się względnie bezpieczna. Rosyjskim koncernom nie udało się zawładnąć polskim rynkiem, a Warszawa podejmuje próby dywersyfikacji dostaw gazu. Z powodu zaszłości historycznych i bliskości geograficznej inne jest też w naszym kraju postrzeganie rosyjskich działań.

Co nie oznacza, że nic nam nie grozi. Portal Defence24.pl opisuje raport ABW z 2014 roku, w którym agencja ostrzega, że Rosja uruchomiła w Polsce swoje grupy wpływu. Poza próbami oddziaływania na opinię społeczną poprzez wspieranie zaprzyjaźnionych ekspertów czy dziennikarzy uruchomiono także polskojęzyczne Radio Sputnik, które nadaje audycje i publikuje artykuły na swoich stronach internetowych.

W najgorętszym okresie wojny na Ukrainie w mediach społecznościowych pojawiło się tysiące antyukraińskich wpisów o podobnej konstrukcji. Jak pisze Defence24.pl, udało się zidentyfikować wiele fikcyjnych kont, które wykorzystywano do propagandowej akcji medialnej. – W Polsce mamy i tradycyjną postpezetpeerowską lewicę, i faszystów, i grupki polityków, którzy na kompromisie z Rosją chcą zrobić karierę. Wciąż są to jednak grupy niewielkie i bez znaczenia. Ciągle brakuje dla nich gruntu. Pytanie, czy się nie rozwiną – zastanawia się dr Jasina.

Podobnego zdania jest Donald N. Jensen, który ostrzega, że Polacy muszę być czujni. Tak samo jak reszta Europy. Pojedynczo „użyteczni idioci" nie wpływają jeszcze na losy Unii, ale wraz z postępującym kryzysem Wspólnoty i rosnącą falą populizmu już niedługo we Francji, Austrii czy we Włoszech, tak jak to się stało w Mołdawii i Bułgarii, do władzy mogą dojść partie i politycy jawnie popierający Moskwę i nawołujący do rozbicia Unii. Jeśli zrealizują swoje postulaty, Władimir Putin dostanie zawału. Ze szczęścia.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W letni upalny dzień dwóch marynarzy Floty Czarnomorskiej, w galowych mundurach paradnym krokiem, zmierza w stronę pomnika na cmentarzu francuskich żołnierzy poległych w wojnie krymskiej. Kiedy podchodzą do cokołu, składają pod nim wielki wieniec w kolorach francuskiej flagi, salutują i odchodzą. Za nimi kwiaty kładzie dziesięć osób, kobiet i mężczyzn. Wszyscy są deputowanymi Republikanów, partii byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego. Później stają w szeregu i modlą się w ciszy. Jest lipiec 2015 roku. Rok wcześniej Moskwa, łamiąc wszelkie zasady prawa międzynarodowego, anektowała półwysep, za co Zachód nałożył na nią sankcje.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami