Rok temu rzymianie świętowali zwycięstwo w pierwszej edycji Ligi Konferencji, teraz są krok od finału bardziej prestiżowej Ligi Europy.
Do Leverkusen na rewanż z Bayerem pojechali z jednobramkową zaliczką. Jeśli ją obronią, a potem - 31 maja - sięgną po trofeum w Budapeszcie, zyskają automatycznie miejsce w fazie grupowej Ligi Mistrzów w przyszłym sezonie i będą rozstawieni w losowaniu, więc unikną najsilniejszych rywali.
Włoskie powietrze Mourinho najwyraźniej służy. To przecież w Italii wygrał po raz ostatni Champions League (w 2010 roku z Interem Mediolan), choć trenował później Real Madryt, Chelsea, Manchester United i Tottenham.
W Rzymie witano go jak zbawcę. Ściany budynków pokrywały jego podobizny, a jedna z cukierni wprowadziła do sprzedaży lody o nazwie The Special One. Ten przydomek Mourinho w ostatnich latach stracił na aktualności i stał się przedmiotem drwin, bo Portugalczyk zamiast gwarantować trofea, odcinał kupony od sławy.
W Anglii toczył głównie słowne batalie z dziennikarzami i rywalami, we Włoszech znów otrzymał czas na spokojną pracę i ponownie poczuł smak zwycięstwa. Kolejny sukces w Rzymie mógłby być trampoliną do lepszego klubu.