Kiedy Loew przejmował kadrę z rąk Juergena Klinsmanna, Angela Merkel stawiała dopiero pierwsze kroki jako kanclerz Niemiec, do kin wchodziło oscarowe „Życie na podsłuchu", a listy przebojów podbijał francuski didżej Bob Sinclar.
Było lato 2006 roku. Kilka miesięcy wcześniej posadę w reprezentacji Urugwaju dostał Oscar Tabarez i to on jest dziś najdłużej pracującym selekcjonerem na świecie, choć od marca ubiegłego roku, ze względu na oszczędności spowodowane pandemią, robi to za darmo.
To jednak wyczyn Loewa zasługuje na większe uznanie. Utrzymanie się przez tyle lat na stanowisku w kraju, w którym każdy zna się na futbolu, sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą, musi budzić podziw.
Magiczne chwile
Prezes niemieckiej federacji (DFB) Fritz Keller twierdzi, że nikt wcześniej nie odcisnął tak dużego piętna na drużynie, a menedżer kadry Oliver Bierhoff podkreśla, że pod wodzą Jogiego (nikt nie mówi do niego Joachim) piłkarze odzyskali radość z gry i ogromnie się rozwinęli.
– Doświadczyliśmy wielkich triumfów i bolesnych porażek, ale przede wszystkim przeżyliśmy razem wiele wspaniałych, magicznych chwil – wspomina Loew. Zaczął od brązu na niemieckim mundialu w 2006 roku, gdy był jeszcze asystentem Klinsmanna, ale tak naprawdę odpowiadał już za taktykę i czuwał nad treningami. Potem było srebro na Euro 2008, brąz MŚ w RPA, półfinał na polsko-ukraińskim Euro i wreszcie wyczekiwany od 24 lat triumf na brazylijskim mundialu, poprzedzony upokorzeniem gospodarzy (7:1).