To bardzo poważny problem dla wielu emerytów i rencistów, którym nie udało się udowodnić zarobków w całej karierze zawodowej. Nie zdołali, bo pracodawcy przed 1980 r. nie mieli obowiązku przechowywania dokumentacji płacowej tak długo jak teraz, czyli przez 50 lat.
By zachować ślad po zarobkach z tamtych lat, wiele firm wpisywało pracownikom dochody do legitymacji ubezpieczeniowych, ale nie wszyscy o to dbali. ZUS także nie ma informacji o składkach opłaconych za poszczególnych pracowników. W firmach zatrudniających powyżej 20 osób przedsiębiorca płacił hurtem za wszystkich, nie rozbijając, tak jak teraz, składek na konkretne osoby.
Obecnie podczas obliczania emerytur i rent ZUS traktuje lata, za które nie udowodniono zarobków, jako zerowe, co znacznie obniża świadczenia. Tak było w wypadku Haliny S., której sprawa dotarła aż do Trybunału Konstytucyjnego. Z prawie 30 lat zatrudnienia udało się jej udowodnić zarobki zaledwie za połowę tego okresu. Dokumenty straciła bez swojej winy. Wraz z upadkiem zakładów włókienniczych, w których była szwaczką, zaginęła część jej dokumentacji płacowej.
Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 1 kwietnia 2008 r. (sygn. SK 96/06) uznał, że trudności z udowodnieniem dawnych zarobków to niewystarczająca podstawa do podważenia obowiązujących obecnie przepisów emerytalnych (pisaliśmy o tym: „Rz” z 2 kwietnia, „Przepisy emerytalne mogą zachęcać do dłuższej pracy”). TK zauważył problemy związane z udowadnianiem wysokości tych zarobków w ZUS, a także przed sądem. Stwierdził jednak, że ich rozwiązaniem powinien się zająć ustawodawca.
Rzecznik praw obywatelskich, który już dawno sygnalizował ten problem, wielokrotnie podkreślał, że w tamtych latach, tak jak obecnie, obowiązywały przepisy o płacy minimalnej. Osoba zatrudniona na pełnym etacie nie mogła więc zarabiać mniej niż ustawowe minimum. W takiej sytuacji, nawet jeśli nie uda się jej udowodnić wysokości zarobków, ZUS powinien przyjąć, że otrzymywała przynajmniej wynagrodzenie minimalne.