Ma to w szczególności znaczenie dla określenia okresu przedawnienia roszczeń, który w kontraktach następuje po dziesięciu latach, a przy deliktach już po trzech.
Kwestia ta wynikła w sporze, jaki Domowi Maklerskiemu Bank Handlowy SA wytoczył Marek D., jeden z byłych prezesów w grupie Szeptel, teraz MINI SA – giełdowej spółce. Otóż, zawarto z nim umowę na sprzedaż 25 tys. nowych akcji spółki po cenie nominalnej (1 zł). Jednak do sfinalizowania tej transakcji nie doszło – stąd straty Marka D. Akcje były wtedy notowane na GPW po 4 – 5 zł, a i teraz są za ponad 2 zł.
Winą za niedojście do transakcji Marek D. obciążył biuro maklerskie banku, które pełniło rolę tzw. subemitenta. Subemitent to firma (zwykle bank), która zawiera umowę z emitentem akcji, w której zobowiązuje się do nabycia ich na własny rachunek w celu dalszego zbywania w ofercie publicznej. Dlaczego biuro nie sprzedało akcji Markowi D.? Dwa razy w ciągu kilku dni oferowało mu nabycie akcji, ale obie oferty były niejasne, przynajmniej dla Marka D. Sugerowały dość długi okres na ich przyjęcie, ale nie wskazywały konkretnego terminu dokonania tzw. zapisu na akcje. Odwoływały się zaś do prospektu, który mówił, że termin ten będzie zawarty w ofercie i nie będzie krótszy niż 14 dni. Ponieważ powód go nieco przekroczył, biuro odmówiło mu sprzedaży akcji.
Już w trakcie procesu o wydanie akcji biuro zwróciło niesprzedane akcje spółce, a ta je umorzyła. W tej sytuacji powód musiał zażądać odszkodowania. Szkodę wyliczył jako cenę rynkową akcji pomniejszoną o cenę zakupu, czyli o 1 zł. Pełnomocnik biura Anna Cudna-Wagner podniosła zarzut przedawnienia. Twierdziła, że między biurem a powodem nie było żadnej umowy, więc można mówić tylko o odpowiedzialności deliktowej. W tej zaś roszczenia przedawniają się po trzech latach, które już minęły, gdyż ewentualne zawinienie biura nastąpiło w 2001 r., a złożenie pozwu w 2005 r.
Pełnomocnik powoda, adwokat Andrzej Mikulski przekonywał, że między nabywcą akcji a subemitentem doszło do kontraktu. SA podzielił to stanowisko.