Problem jest uniwersalny, by nie rzec – kosmicznie istotny. Przede wszystkim warto sobie uświadomić, że samo ostrzeżenie jest równie ważne jak leczenie. Firma nie mówi, nie jęczy, nie płacze, nie skarży się. Ona najczęściej milczy. Jednak bywa, że to milczenie jest złowrogie. Kryją się za nim marne wyniki biznesowe. A to spadają dochody przedsiębiorstwa, to rośnie liczba wadliwych produktów czy usług, coraz wyższe są koszty produkcji, maleje sprzedaż, nagle zwalniają się masowo pracownicy, a ci co jeszcze nie odeszli, to ulegają wypadkom w zakładzie albo biorą L-4, bo szaleje grypa. Na koniec nawalają dostawcy, a importerzy rezygnują ze współpracy. Pogoda też nie sprzyja harmonijnej działalności gospodarczej. Istny Armagedon. Warto jednak wiedzieć, że taka sytuacja nie jest bez wyjścia. Oczy trzeba mieć szeroko otwarte. Są w Polsce, i w większości krajów świata, systemy wczesnego ostrzegania i alarmowania ludności o zagrożeniach – to powodziowych, huraganowych, opadów śniegowych, czy deszczowych. Teraz pojawiły się – na razie pilotażowo – systemy ostrzegania właścicieli firm i ich menedżerów przez konsultantów i mentorów ekonomicznych. Podobno wystarczy wypełnić wniosek na stronie Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości. Warto sprawdzić, jak to działa. Oczywiście niech będzie jak najmniej przedsiębiorców, którzy będą musieli to zrobić.

O szczegółach, które mogą ocalić interes na przykład przed upadłością warto przeczytać w artykule Michała Kołtuniaka „System wczesnego ostrzegania dla firm w tarapatach".

Zapraszam do lektury także innych artykułów w najnowszym numerze „Biznesu".