Wystarczy wskazać, że aby ponownie wszcząć dotychczas bezskuteczną i umorzoną egzekucję, firma windykacyjna na podstawie poprzednio obowiązujących przepisów musiała ponownie wpłacić zaliczkę nowemu komornikowi. Musiała zatem dokonać realnego i bieżącego wydatku, licząc na to, że w odległej przyszłości uzyska od aktualnie niewypłacalnego dłużnika większą spłatę, bo obejmującą także tak „wyhodowany" koszt. Prowadzenie biznesu windykacyjnego opartego na takim modelu finansowym jest po prostu niemożliwe dla większości firm z tego prostego powodu, że nie pozwala na to ich bieżąca kondycja płynnościowa. Pamiętać bowiem trzeba, że mówimy o obrocie masowym, trzeba by zatem „zamrozić" bardzo znaczące w budżetach firm windykacyjnych kwoty, aby uzyskać jakikolwiek istotny efekt księgowy.
Windykator nie może wiedzieć
Tego typu pomysły przychodzić mogły zatem do głowy wyłącznie specjalistom od kreatywnej księgowości, po to aby zwiększać „papierowy" wolumen aktywów firmy windykacyjnej. Zdecydowana większość przedsiębiorców tak z branży windykacyjnej, jak i spoza niej doskonale jednak wie, że kreatywna księgowość ma krótkie nogi, dlatego też w rzeczywistości to, co Ministerstwo Sprawiedliwości imaginuje sobie jako systemową patologię, jest zjawiskiem marginalnym. Do czego natomiast prowadzi nowa regulacja, nietrudno zgadnąć, w szczególności gdy idzie o firmy windykacyjne zarządzające wierzytelnościami niskonominałowymi pochodzącymi z niespłaconych kredytów konsumpcyjnych, nieopłaconych składek ubezpieczeniowych, niezapłaconych rachunków telefonicznych itp.
Pomińmy już nawet ocenną przesłankę „oczywiście niecelowego wszczęcia postępowania egzekucyjnego" przez firmę windykacyjną, co spotka się z sankcją w postaci nałożenia na taką firmę opłaty w kwocie 10 proc. dochodzonej wierzytelności, a skoncentrujmy się na owej opłacie ryczałtowej w kwocie 150 zł od każdej jednostkowej i nieściągalnej wierzytelności. Bez ryzyka popełnienia dużego błędu założyć można, że pakiety drobnych wierzytelności firmy windykacyjne nabywają od banków, operatorów telefonicznych, ubezpieczycieli itd. za ok. 20–25 proc. ich wartości nominalnej, oraz że średnia wysokość pojedynczej drobnej wierzytelności wynosi ok. 1000 zł. Wiadomym jest także, że skuteczność odzyskiwania takich wierzytelności przez firmy windykacyjne nie przekracza zasadniczo 50 proc. wartości posiadanego portfela wierzytelności.
Z powyższego wnika, że w celu nabycia pakietu rozdrobnionych wierzytelności o wartości dajmy na to 50 mln zł firma windykacyjna zapłacić musi przynajmniej 10 mln zł, licząc na to, że w dłuższym okresie (ok. pięciu do siedmiu lat) uzyska z egzekucji przychód rzędu 25 mln zł powiększony o koszty i odsetki. Jednakże chodzi w tym przykładzie o wolumen 50 tys. drobnych wierzytelności, z których połowa, statystycznie rzecz szacując, jest nieściągalna. W sytuacji tej na podstawie nowych przepisów firma windykacyjna musi zapłacić komornikowi w sumie 3 mln 750 tys. zł z tego tytułu, że komornik nie był w stanie uporać się z egzekucją i wyegzekwować cokolwiek od dłużnika. Okazuje się zatem, że 37,5 proc. ceny zapłaconej na nabycie pakietu wierzytelności to dodatkowy koszt do poniesienia, jeżeli windykator zdecyduje się na egzekucję komorniczą całego pakietu. Kupując bowiem owe przykładowe 50 tys. drobnych wierzytelności nie może wiedzieć, które konkretnie są nieściągalne, może jedynie posługiwać się narzędziami do analizy statystycznej. Windykator nie może zatem także wiedzieć, które konkretnie wierzytelności ma kierować do egzekucji komorniczej, a które nie. Opierając się na wymaganej przez ustawę o rachunkowości zasadzie ostrożności, powinien więc dla każdego nabywanego pakietu rozdrobnionych wierzytelności niskonominałowych zawiązywać rezerwę w wysokości 37,5 proc. ceny nabycia. Nikomu chyba – może poza analitykami z Ministerstwa Sprawiedliwości – tłumaczyć nie trzeba, że taki zabieg księgowy mieć będzie dewastujący wpływ na sprawozdania finansowe firm windykacyjnych.
Jaki zatem będzie efekt końcowy pomysłów reformatorskich przeforsowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości? Ano to także łatwo przewidzieć: drastyczne ograniczenie dostępności niskonominałowych kredytów konsumpcyjnych dla mniej zamożnych klientów. W takim modelu finansowania, jaki funkcjonuje nie tylko w Polsce, ale generalnie we współczesnym świecie, rola firm windykacyjnych jest doniosła, funkcjonują one bowiem na zasadzie outsourcingu poza sektor bankowy niezbędnego elementu w procesie udzielania finansowania i szacowania ryzyka kredytowego. Jakiż to zatem interes ekonomiczny będą mieć banki w udostępnianiu niskonominałowych kredytów i pożyczek, gdy wiedzieć będą, że nie mogą się zabezpieczyć na przedmiocie nabywanym za kredyt (AGD i sprzęty domowe wyjęte spod zajęcia)? Z drugiej strony ceny za zbywane przez nie pakiety wierzytelności trudno spłacalnych istotnie spadną, gdyż firmy windykacyjne specjalizujące się w zarządzaniu portfelami rozdrobnionych wierzytelności niskonominałowych, ratując się przed bankructwem, będą musiały w swym rachunku ekonomicznym uwzględniać owe nieszczęsne 150 zł opłaty od każdej pojedynczej wierzytelności.
Podatek od nieskuteczności
Pokrętna aksjologia widoczna w stanowisku Ministerstwa Sprawiedliwości jest niezwykle irytująca z punktu widzenia standardu tzw. rzetelności kupieckiej. Moralnym jest, jak rozumieć należy, niespłacanie drobnych długów oraz zachęcanie komorników obsługujących firmy windykacyjne, aby najlepiej nic nie robili w celu odzyskania drobnych wierzytelności, gdyż jeżeli przemnożą sobie 150 zł przez masę jednostkowych wierzytelności, które otrzymali do obsługi, to na takim zaniechaniu aktywności wyjdą znacznie lepiej – no a przede wszystkim bardzo dobrze wyjdzie na tym Skarb Państwa, skoro w nowym modelu koszty komornicze są po prostu daniną publiczną, z której tylko część otrzymują komornicy.