Sprawa od kilku lat budziła wiele kontrowersji, a sam przepis umożliwiający służbom szeroką penetrację danych telekomunikacyjnych czeka na zbadanie przez Trybunał Konstytucyjny. I wiele wskazuje na to, że wkrótce zostanie uznany za łamiący podstawowe wolności obywatelskie. Co oznacza spore zawężenie pola działalności służb i policji, jeśli chodzi o pozyskiwanie różnego rodzaju danych wrażliwych.
Dlatego rząd wydaje się robić ruch wyprzedzający, z jednej strony starając się w niewielkim stopniu zawęzić krąg osób, które mogą być inwigilowane, z drugiej zaś - co cenne - stwarza większe mechanizmy kontrolne przy pozyskiwaniu i wykorzystywaniu tych danych.
Pomysł wydaje się rozsądny. Polska jest obecnie liderem w UE, jeśli chodzi o ilość pobieranych przez służby danych od teleoperatorów, billingów czy numerów telefonów. A to jest bardzo niepokojący sygnał. Zwłaszcza że były już odnotowane przypadki, kiedy na celowniku, bez wystarczających powodów, znaleźli się dziennikarze czy osoby publiczne. Warto więc wprowadzić regulacje, które wszelkie nadużycia wypalałyby gorącym żelazem. Kaganiec kontrolny to cena, jaką służby muszą płacić za niejawne działania w demokratycznym państwie prawa.
Ale też nie należy popadać w histerię, gdyż nadużycia to zaledwie promil wszystkich spraw. Polska od lat 90. oparła walkę z przestępczością na tzw. analizie kryminalnej. Pozyskiwanie i przetwarzanie różnego rodzaju danych zdaniem kryminologów przynosi doskonałe efekty w walce z przestępcami. Dobrze byłoby nie wylać dziecka z kąpielą, ograniczając możliwości inwigilacji obywateli.