Wprawdzie projekt przewiduje obniżki niektórych opłat np. w niektórych sprawach o zasiedzenie nieruchomości, to jednak symulacja finansowa pokazuje, że fiskus ma na zmianach zyskać 15 mln zł rocznie. Zapłacą więc podsądni.
Zawiera on jeszcze kilka innych wątpliwych udogodnień, jak przywracana po kilku latach opłata za uzyskanie uzasadnienia wyroku na piśmie, co ma ulżyć sędziom, choć wydaje się, że uzyskanie uzasadnienia winno być prawem podsądnego. Zresztą niewysoka opłata (50 zł) to dla jednych żaden wydatek, biedniejsi mogą zaś wystąpić o zwolnienie z kosztów (projekt nic nie mówi,że to niemożliwe), co oznaczałoby dodatkową pracę dla sędziów czy urzędników sądowych, gdyby im powierzyć te obowiązki.
Ważniejsze jest jednak to, że system opłat sądowych wymaga generalnej reformy. Dla prawie wszystkich prawników praktyków
jest jasne, że uchwalona przed sześciu lat ustawa o opłatach sądowych w sprawach cywilnych zaliczana jest do najtrudniejszych w stosowaniu. W pierwszych latach zajmowała znaczną część pracy Sądu Najwyższego, problemem były niewielka, groszowe wręcz niedopłaty wpisów sądowych, ale nawet nadpłaty. Niektóre z tych rygorów uchylił w kolejnych wyrokach Trybunał Konstytucyjny, ale formalizm i skomplikowanie systemu opłat jest dokuczliwy. Zresztą projekt Ministerstwa Sprawiedliwości diagnozę tę tylko potwierdza.
I pomyśleć, że są kraje, gdzie nieuiszczenie opłaty nie tamuje biegu sprawy, albo wręcz ich nie ma. W Polsce tego nikt tego nie proponuje (względy finansowe). Jednak niedawno grupa sędziów cywilnych ze Stowarzyszenia Sędziów „Iutitia" zgłosiła alternatywny do ministerialnego i dalej idący projekt, który zmierza do radykalnego uproszczenie finansowania procesów przez wprowadzenie jednej opłaty przy wniesieniu pozwu, która ma zastąpić wszystkie inne, także kancelaryjne w danej instancji, a więc także za ksera, wydruki i uzasadnienie.