Ponieważ za kierownicą siedział motoryzacyjny celebryta od razu zostaliśmy zalani dywagacjami, że nie ma dowodu, że to on siedział za kierownicą. Że być może siedział za kierownicą drugi uczestnik tragedii — rzecz w tym, że ten zginął na miejscu.

Oczywiście rodzina oskarżonego i jego obrońcy mają prawo, wręcz obowiązek prezentować wszelkie wątpliwości na jego obronę. To ludzkie i naturalne. Problem polega jednak na tym, by organy ścigania i sąd nie uległ tej presji, by ustaliły prawdę, i potraktowały oskarżonego jakby chodziło o przysłowiowego Nowaka. Tym bardziej, że nie chodziło o jakiegoś młokosa, ale dorosłego faceta, który z motoryzacją jest za pan brat.

W Polsce tzw. celebryci, i szerzej ludzie ze świecznika, dość chętnie rezerwują sobie przywilej bezkarności. Chętnie mówią o prawie i sprawiedliwości, ale nie wtedy gdy właśnie oni mają być oceniani czy osądzeni. Jakby prawo miało być tylko dla szarych ludzi, a nie dla nich. Mimo, że i tak korzystają przywilejów: łatwiej im prezentować swoje racje, łatwiej im wynająć dobrych prawników.

Dobrze, że sąd zdołał ustalił winnego w tej bulwersującej sprawie, i skazał sprawcę, prawda, że nieumyślnego, śmierci swego kolegi. Dzięki temu nasza wiara w sprawiedliwość i sądy została nieco wzmocniona.