Kondycja branży budownictwa drogowego jest zła. Dowód to upadłość czołowych firm: PBG, Poldimu, Hydrobudowy, DSS i wielu mniejszych. Sytuacja niektórych, np. Polimeksu-Mostostalu, jest dalej dramatyczna. Państwo poprzez Agencję Rozwoju Przemysłu stara się ratować polskie firmy budowlane, udzielając im pożyczek lub obejmując akcje. Do opinii publicznej dochodzą głosy przerzucających się oskarżeniami stron konfliktu: Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad i przedstawicieli branży budowlanej. Spór sięga zenitu.
Dyrektor jednej z wielkich, międzynarodowych firm budowlanych pisze list do premiera, w którym dyrektora GDDKiA ocenia jako „grabarza drogowych firm". Niejako w odwecie stanowisko traci wiceminister za to tylko, że spotykał się z firmą budowlaną. Czy wiemy jednak, co się stało i czy uda się podobnych sytuacji uniknąć w przyszłości? Obawiam się, że spór sprowadza się do rozmiaru personalnych walk określonych osób, a jego analiza stała się kwestią drugorzędną.
Nierówność stron
Dyrekcja Generalna uważa, że kontrakty zostały rozdzielone w publicznych, jawnych przetargach, a firmy budowlane same licytowały ceny i same zgodziły się na wybudowanie dróg za bardzo niskie wynagrodzenie. Późniejsze żale wykonawców nie mogą być uwzględniane, nie pozwala na to ustawa o zamówieniach publicznych i zwykła uczciwość wobec tych, którzy przetarg przegrali, bo zaproponowali wyższe ceny. Co więcej, Dyrekcja Generalna wydaje publiczne pieniądze, nasze wspólne, i z tej przyczyny dbanie o to, by nie wydać ich za dużo, jest jej podstawowym obowiązkiem. Argumenty te nie są trywialne. Nie ma powodu, aby nie uznać, że poparte są solidnym osobistym przekonaniem o działaniu na rzecz interesu publicznego. Jednak konsekwencją takiego patrzenia na rzeczywistość jest obraz branży budowlanej jako bandy chciwych i dodatkowo głupich osób, które postanowiły zlikwidować swoje miejsce pracy. Obraz ten nie wydaje się jednak prawdziwy.
Rzeczywiste przyczyny leżą gdzie indziej. GDDKiA prowadzi w Polsce zdecydowaną większość budów dróg. Nie dysponuję dokładnymi danymi, ale może to być nawet do 80 proc. wszystkich budowanych. Posiada więc pozycję dominującą, a może i monopolistyczną. Nowoczesne prawo rozpoznaje, że w takiej sytuacji wolny rynek nie działa i zwykłe mechanizmy prawa cywilnego opierające się na wolności stron są zakłócone.
Nie ma nic złego w sytuacji, gdy jedna ze stron kontraktu przerzuca wiele czynników ryzyk związanych z wykonaniem umowy na drugą. Ta może po prostu nie podpisać umowy i szukać innego partnera biznesowego. Działa wolny rynek. Takiej sytuacji nie mamy w wypadku budownictwa drogowego. GDDKiA, mając pozycję monopolistyczną, może dowolnie kształtować umowy i przerzucać wszystkie rodzaje ryzyka na firmy budowlane.