Wtedy strach przed hydraulikiem kosztował rządzących klęskę w referendum nad unijną konstytucją. Teraz mit o delegowanych polskich budowlańcach może przyczynić się do triumfu populistycznego Frontu Narodowego w wyborach do Parlamentu Europejskiego w maju 2014 roku.

Nie byłoby tej dyskusji, gdyby nie kryzys w Europie, a szczególnie marne perspektywy ekonomiczne Francji. Łatwiej uderzyć w polskie firmy, niż zmierzyć się z potężnymi lobby u siebie i zaproponować autentyczne reformy. Ale nie ma się co oszukiwać: dyrektywa o delegowaniu pracowników to tylko jeden z przejawów niechęci bogatszego Zachodu do europejskiej integracji. Blisko 10 lat po wielkim rozszerzeniu słychać debatę na ten temat w różnych stolicach. Paryż wyspecjalizował się w narzekaniu na delegowanie pracowników, Londyn nawołuje do ograniczenia swobody przepływu siły roboczej, a Haga chce zamknięcia strefy Schengen przed kolejnymi chętnymi do niej państwami.

Polska musi inteligentnie bronić jednolitego rynku. Pójść na mały kompromis, gdy to konieczne, a  gdzie się tylko da – budować doraźne koalicje. Ale trzeba też wspominać o zasadach. Integracja biedniejszych z bogatszymi nastręcza oczywiście problemów i stare unijne swobody poddane są dziś silnej presji tańszych pracowników i konkurencyjnych firm ze wschodu Europy. Jest jednak druga strona tego medalu. Gdy we Francji trwa histeria wokół polskich budowlańców, w Polsce bank BGŻ ma być przejęty przez francuski BNP Paribas. Polska też mogłaby powiedzieć „nie" unijnej swobodzie przepływu kapitału. Na razie tego nie robi, ale powinna o tym przypomnieć swoim partnerom. Integracja oznacza przepływy w dwie strony. Skoro my otwieramy rynek na wasze towary i wasz kapitał, to wy musicie się zgodzić na konkurencję naszych pracowników.