Studiowałem w najgorszych czasach

Rozmowa z prof. Stanisławem Waltosiem, wybitnym karnistą

Publikacja: 25.02.2014 17:10

Stanisław Waltoś

Stanisław Waltoś

Foto: Fotorzepa, Piotr Guzik PG Piotr Guzik

Rz: Kolega na egzaminie na studiach, gdy tylko zaczął odpowiadać, usłyszał: ?pan to się uczył z „Waltosia"...

Stanisław Waltoś:

Cóż. To miłe. Oznacza, że nie tylko student zajrzał do mojej książki, ale znał ją też egzaminujący. Potwierdziła się reguła, że jeśli poglądy autora podręcznika są wyraziste, dobry egzaminator łatwo rozpozna źródło wiedzy studenta.

A pan od kogo się uczył?

Miałem kilka autorytetów. Prof. Władysław Wolter wykładał karne prawo materialne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego poglądy naukowe, sposób prowadzenia zajęć czyniły z niego osobistość. Niezwykle komunikatywny, ale pisał ciężko. Można jednak powiedzieć, że był jak butelka dobrego burgunda: im starszy, tym lepiej pisał, tym bardziej wybitne były jego prace. Wywarł na mnie ogromny wpływ. Podobnie jak prof. Marian Cieślak – promotor mojej pracy doktorskiej, który podsunął mi temat habilitacji.

Dlaczego syn dyrektora teatru wybrał prawo?

To był tylko incydent w życiu mojego ojca –  nauczyciela i handlowca. W mojej rodzinie nie było prawniczych tradycji. Skąd się więc wzięło prawo? Chyba z wyobrażenia chłopca, że można za jego pomocą poprawiać świat, żyć zacnie i cieszyć się estymą społeczną. Przekonanie to w ówczesnych realiach okazało się błędne. Zostałem studentem w 1950 r., w czasach najgorszego stalinizmu, i nikt nie informował nas w szkole średniej ani w rodzinie o zaletach i wadach takiego wyboru.

Kiedy zrozumiał pan ten błąd?

Na pierwszym roku. Były to koszmarne czasy, gdy prawo służyło władzy jako instrument zniewalania społeczeństwa. Było już jednak za późno, aby zmieniać kierunek studiów. Wciągnęły mnie niektóre wykłady, zaczęły się zawiązywać przyjaźnie trwające do dziś. Profesorowie zaś wykładający historię prawa, Adam Vetulani czy Michał Patkaniowski, fundowali nam prawdziwą ucztę intelektualną. Potem doszli inni, Władysław Wolter, Marian Cieślak, Stefan Grzybowski, Jerzy Lande, Marian Waligórski, Ludwik Ehrlich – którzy kształtowali całe pokolenia.

A dlaczego prawo karne?

Często wybiera się przedmiot ze względu na wykładowcę. Ja zdecydowałem się pisać pracę magisterską u prof. Cieślaka pod wpływem egzaminu ustnego. Odpowiadałem ja, przyszła pani prokurator i znacznie od nas starszy pan, który wykazał się totalnym brakiem wiedzy. Najpierw profesor zadał mu jakieś podstawowe pytanie z postępowania karnego. Nie wiedział. Później zapytał o warunki zastosowania tymczasowego aresztowania. Też brak odpowiedzi. Prof. Cieślak wpisał mu do indeksu dwóję i wyprosił. Potem powiedział do nas, studentów, których właściwie nie znał: „Proszę państwa, to naprawdę skandal. To przewodniczący komisji specjalnej w Krakowie. Na jego wniosek stosuje się tymczasowe aresztowanie". A był rok 1952.

Dostałem oceną bardzo dobrą. I pomyślałem, że jeśli to taki niezależny człowiek i ma takie zaufanie do studentów, warto zainteresować się bliżej jego przedmiotem.

Był pan także prokuratorem.

Studia kończyłem w 1954 r., po śmierci Stalina. Czuło się nadchodzącą odwilż polityczną. Mieliśmy nadzieję, że będzie się łatwiej żyło i pracowało. Chciałem być sędzią, ale w tamtych czasach obowiązywały nakazy pracy. A komisja rozpatrywała wnioski w kolejności alfabetycznej. Kiedy doszła do litery „W", okazało się, że nie ma już miejsc na aplikacji sądowej w okręgu Sądu Wojewódzkiego w Krakowie. Dostałem nakaz do Krasnegostawu. Złożyłem odwołanie i otrzymałem nakaz do Prokuratury Miasta Krakowa. Na szczęście nie było już procesów politycznych. Zajmowałem się głównie jakimiś bójkami, mankami, kradzieżami itp. Przez jakiś czas pracowałem też w wydziale, który zajmował się skargami obywateli na różne instytucje – było to coś w rodzaju biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Równocześnie uczęszczałem na zebrania naukowe Katedry Prawa ?Karnego UJ.

Propozycję asystentury u prof. Cieślaka otrzymał pan po krytycznym artykule o wzorowanym na stalinowskim kodeksie karnym. Jego napisanie wymagało odwagi?

W październiku 1956 r. odwaga była już tania. Napisałem artykuł z przyjacielem, dziś emerytowanym profesorem UMK Stanisławem Salmonowiczem. Przez dobre kilka lat łączyłem pracę na UJ z pracą w prokuraturze. W 1964 r. otrzymałem stypendium habilitacyjne i zrezygnowałem z prokuratury.

Był pan też kustoszem. Jak się udawało łączyć sztukę z prawem?

Odpowiedzieć mogą tylko postronni. Korzenie łączenia sztuki z prawem tkwią w czasach studiów. Moje zainteresowania historią prawa, polityczną i kultury biorą się w dużej mierze z młodzieńczej fascynacji pisarstwem Ksawerego Pruszyńskiego, wykładów wspomnianych historyków prawa, wspólnych pasji w gronie przyjaciół. Łączenie nie było łatwe, ale chyba inspirujące w obu dziedzinach.

—rozmawiała Katarzyna Borowska

Rz: Kolega na egzaminie na studiach, gdy tylko zaczął odpowiadać, usłyszał: ?pan to się uczył z „Waltosia"...

Stanisław Waltoś:

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Tadeusz Koncewicz: najściślejsza unia pomiędzy narodami Europy
Opinie Prawne
Piotr Szymaniak: Dane osobowe też mają barwy polityczne
Opinie Prawne
Piotr Młgosiek: Indywidualna weryfikacja neosędziów, czyli jaka?
Opinie Prawne
Pietryga: Czy repolonizacja zamówień stanie się faktem?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Kryzys w TK połączył Przyłębską, Rzeplińskiego i Stępnia
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem