Dlaczego syn dyrektora teatru wybrał prawo?
To był tylko incydent w życiu mojego ojca – nauczyciela i handlowca. W mojej rodzinie nie było prawniczych tradycji. Skąd się więc wzięło prawo? Chyba z wyobrażenia chłopca, że można za jego pomocą poprawiać świat, żyć zacnie i cieszyć się estymą społeczną. Przekonanie to w ówczesnych realiach okazało się błędne. Zostałem studentem w 1950 r., w czasach najgorszego stalinizmu, i nikt nie informował nas w szkole średniej ani w rodzinie o zaletach i wadach takiego wyboru.
Kiedy zrozumiał pan ten błąd?
Na pierwszym roku. Były to koszmarne czasy, gdy prawo służyło władzy jako instrument zniewalania społeczeństwa. Było już jednak za późno, aby zmieniać kierunek studiów. Wciągnęły mnie niektóre wykłady, zaczęły się zawiązywać przyjaźnie trwające do dziś. Profesorowie zaś wykładający historię prawa, Adam Vetulani czy Michał Patkaniowski, fundowali nam prawdziwą ucztę intelektualną. Potem doszli inni, Władysław Wolter, Marian Cieślak, Stefan Grzybowski, Jerzy Lande, Marian Waligórski, Ludwik Ehrlich – którzy kształtowali całe pokolenia.
A dlaczego prawo karne?
Często wybiera się przedmiot ze względu na wykładowcę. Ja zdecydowałem się pisać pracę magisterską u prof. Cieślaka pod wpływem egzaminu ustnego. Odpowiadałem ja, przyszła pani prokurator i znacznie od nas starszy pan, który wykazał się totalnym brakiem wiedzy. Najpierw profesor zadał mu jakieś podstawowe pytanie z postępowania karnego. Nie wiedział. Później zapytał o warunki zastosowania tymczasowego aresztowania. Też brak odpowiedzi. Prof. Cieślak wpisał mu do indeksu dwóję i wyprosił. Potem powiedział do nas, studentów, których właściwie nie znał: „Proszę państwa, to naprawdę skandal. To przewodniczący komisji specjalnej w Krakowie. Na jego wniosek stosuje się tymczasowe aresztowanie". A był rok 1952.