Senatorowie przygotowali projekt ustawy na nowo regulującej zasady dostępu do billingów i innych danych telekomunikacyjnych. Zakłada on ograniczenie pozyskiwania danych i wprowadzenie sądowej kontroli ich uzyskiwania, tak jak dziś zgody na podsłuch. Kiedy propozycje upubliczniono, odezwali się przeciwnicy. Takie przepisy utrudnią ściganie przestępstw – uważają. To prawda?
Zbigniew Rau: Trzeba brać pod uwagę głosy służb mundurowych i instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa. Fakt, że projekt powstał, jest pozytywny, w sensie zainteresowania tematem i chęcią wprowadzenia unormowań prawnych, wynikających z wniosków pokontrolnych NIK i ewolucji prawa. Temat wymaga też głębokiej analizy i diagnozy sytuacji. Coraz powszechniejsze wykorzystywanie sieci komputerowych – także za pomocą e-maili – do popełniania przestępstw wymusza szukanie dowodów w danych retencyjnych. Moim zdaniem nie należy demonizować dużej liczby tzw. ustaleń telekomunikacyjnych, ale skupić się nad sposobem efektywnego ich wykorzystania. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby czynności te precyzyjnie dokumentować i raportować statystycznie.
Przyzna pan, że milion zapytań to sporo...
Sama liczba tego nieszczęsnego miliona zapytań jest kompilacją rozwiązań technicznych stosowanych przez operatorów przy udostępnianiu danych. Gdyby wprowadzić rozwiązania prawne pozwalające na rejestrowanie kart prepaid, odeszłoby od razu ponad 60 proc. zapytań. Dodatkowo ich liczbę powiększa możliwość przenoszenia numerów między operatorami, co samo w sobie nie byłoby problemem, gdyby służby miały wgląd w aktualny stan. A tak kierują zapytanie do każdego operatora. Eliminacja tych kilku problemów przyniosłaby spadek ustaleń do poziomu akceptowalnego dla wszystkich zainteresowanych stron.
Nie można jednak udawać, że sięganie po billingi zwykłych obywateli odbywa się zbyt często i nie jest należycie uzasadniane. Zwraca na to też uwagę NIK w ostatnim raporcie. Wniosek z niego płynie jeden: służby nadużywają dostępu do danych telekomunikacyjnych...