Ciche obciążanie podatników kosztami różnego rodzaju przywilejów  wynikających np. z Karty nauczyciela, emerytur górniczych czy KRUS władzy często wydawało się lepszym rozwiązaniem, niż wejście w otwarty konflikt z silnymi grupami wyborców.

Gdy pojawiała się perspektywa, że tysiące rozwścieczonych górników przyjadą do stolicy, aby rzucać kamieniami i palić opony, rząd wolał odpuścić, bo twarda postawa mogłaby oznaczać spadek słupków popularności w sondażach dla rządzącej partii. Każdy premier czy minister pamięta chyba protest pielęgniarek przed siedzibą premiera Jarosława Kaczyńskiego, a także jego społeczne i polityczne skutki.

Blokujący dziś transporty z rosyjskim węglem górnicy, domagając się nowych przywilejów, zdają sobie sprawę ze słabości państwa. Uważają, że nowy, ciągle słaby i zabiegający o społeczne poparcie gabinet Ewy Kopacz nie będzie miał odwagi, aby w zdecydowany sposób wyegzekwować przestrzeganie prawa, które ewidentnie przez górników jest łamane. Sądzą, że nie odważy się postawić sprawców przed sądem.

To pierwszy istotny test, który czeka rząd Kopacz, która wszak próbowała podczas pierwszego swojego wystąpienia nawiązać do Margaret Thatcher. Warto pamiętać, że brytyjska premier nazwała protestujących „wrogami wewnętrznymi" i bezkompromisowo rozprawiła się ze wszechpotężnymi związkami zawodowymi, które falą destrukcyjnych strajków i protestów uderzały w fundamenty państwa. Podkreślała wielokrotnie, że istota demokracji polega na tym, iż żadna grupa społeczna nie może mieć większej władzy niż parlament.

Ewa Kopacz ma dziś okazję, aby nie tylko nawiązywać do legendy Margaret Thatcher, ale wprost pójść w jej ślady. Zwłaszcza że stawką w konflikcie ze związkami zawodowymi jest państwo polskie.