Wyborcy w labiryncie - proporcjonalna ordynacja wyborcza przyczyną patologii

Proporcjonalna ordynacja wyborcza jest podstawową przyczyną patologii, gdyż okazja czyni złodzieja – uważa promotor Ruchu JOW Jerzy Gieysztor.

Publikacja: 10.12.2014 01:00

Jerzy Gieysztor

Jerzy Gieysztor

Foto: archiwum prywatne

Fala krytyki wyborów samorządowych 2014 zaczęła wzbierać już w dniu głosowania, 16 listopada, ponieważ procedura wybierania radnych powiatowych i wojewódzkich na podstawie list partyjnych znowu okazała się niezrozumiała. Kolejne dni przyniosły coraz więcej informacji o szeroko rozumianych nieprawidłowościach w przekazywaniu danych, liczeniu głosów i takich ilościach głosów nieważnych, że nasuwa to daleko idące podejrzenia, gdyż brak danych o przyczynach nieważności, a PKW informuje, że takich danych nie należy się spodziewać. Jednocześnie ta krytyka pomija wpływ zasad wyborczych na odpowiedzialność wybranych przedstawicieli przed wyborcami oraz wpływ tych zasad na wiarygodność liczenia głosów.

Bo wiedzieli, kogo wybierają

Przede wszystkim przemilcza się, że wyborców podzielono ze względu na wielkość gminy, stosując dwa zasadniczo różne rodzaje ordynacji wyborczej:

1. Większościową, narzucającą jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW), których rozmiary pozwalają poznać kandydatów. Zapewnia ona swobodę kandydowania, czyniąc wybranych odpowiedzialnymi przed wyborcami.

2. Proporcjonalną, narzucającą wielomandatowe okręgi wyborcze (WOW), których rozmiary dają tylko szczątkowe możliwości poznania kandydatów. Zapewnia ona partiom przywilej układania list wyborczych, czyniąc wybranych odpowiedzialnymi głównie przed ich twórcami.

Wyborcy gmin wiejskich oraz miast niebędących powiatami swoich włodarzy wybierali na zasadach ordynacji większościowej, przy której warunki poprawnego oddania głosu nie budziły wątpliwości.  Także radnych swoich gmin wybierali na zasadach ordynacji większościowej w jednomandatowych okręgach wyborczych. Zasady takiego wybierania były dla przeciętnego wyborcy zrozumiałe. W tej części wyborów wyborca dostawał kartę z nazwiskami kandydatów na radnego w jednomandatowym okręgu wyborczym, obejmującym miejsce zamieszkania wyborcy. Kandydatów w poszczególnych okręgach było niewielu (przeważnie od dwóch do czterech), więc wskazanie spośród nich tylko jednego nazwiska było i łatwe, i na tyle logiczne, że liczba głosów nieważnych oddanych w tym głosowaniu okazała się znikoma.

Wyborców wielkomiejskich upokorzono ograniczeniem swobody kandydowania

Już 18 listopada, przeglądając kilkanaście stron internetowych takich gmin, nie znalazłem ani jednej, która by nie prezentowała wyników tych wyborów. Ożywiły one lokalne społeczności, czego byłem świadkiem w mojej gminie i w sąsiednich. Temu ożywieniu sprzyjały proste reguły gry w okręgach jednomandatowych. Te reguły skłaniają każdy z komitetów wyborczych do wystawienia jednego kandydata, który ma największe szanse na wygraną w danym okręgu. Pobieżna analiza protokołów obwodowych komisji wyborczych, dostępnych w internecie, pokazuje, że w większości okręgów startowało tylko po kilku kandydatów i tylko w niektórych okręgach było ich więcej. Efektem typowej dla tych wyborów niewielkiej liczby kandydatów w danym okręgu były wskaźniki poparcia uzyskanego przez zwycięzców. I tak np. na 15 okręgów gminy Chyżne w ośmiu zwycięzcy otrzymali 57–90 proc. poparcia, a w pozostałych siedmiu 39–47 proc.

Wynik zależał od numeru

Ci sami wyborcy radnych powiatowych i wojewódzkich wybierali na zasadach ordynacji proporcjonalnej w okręgach wielomandatowych. I tu zaczynały się schody: Mnogość broszur zawierających partyjne listy wyborcze i powszechnie niezrozumiała procedura głosowania potęgowały zagubienie wyborców. Znacząca ich część oddawała broszury bez postawienia krzyżyka z powodu braku rozeznania lub dla wyrażenia sprzeciwu wobec braku możliwości poznania kandydatów. Inni stawiali krzyżyki na kartach kilku lub wszystkich partii, a jeszcze inni tylko na karcie, która miała numer 1. A że ten numer figurował na karcie należącej do PSL, to zrozumiały jest nadzwyczajny sukces  ludowców. Te okoliczności skłaniają do zasadnego przypuszczenia, że gdyby numer 1 wylosowała inna partia, to ten sukces byłby jej udziałem.

Wyborcy dużych miast (na prawach powiatu) wybierali swoich prezydentów na zasadach ordynacji większościowej i tak jak wyborcy mniejszych gmin nie mieli z tym problemów. Zarówno radnych miejskich, jak i wojewódzkich wybierali natomiast na zasadach ordynacji proporcjonalnej w okręgach wielomandatowych i tu zachowania wyborców wielkomiejskich oraz ich problemy nie różniły się od tych, które wystąpiły w gminach mniejszych podczas wybierania radnych powiatowych i wojewódzkich.

Kodeks upokorzył

W obydwu kategoriach gmin w części wyborów, która była przeprowadzana na zasadach ordynacji proporcjonalnej, z powodu wielkiej liczby kandydatów i kart w broszurach, liczenie głosów przerosło możliwości organizacyjne scentralizowanego systemu zarządzania wyborami i zostało nazwane największym skandalem wyborczym od 1989 r.

Prawdziwego wybierania radnych swojej gminy dostąpiły tylko gminy niebędące powiatami. Na tym tle  wyborców wielkomiejskich upokorzono ograniczeniem swobody kandydowania i możliwości poznania kandydatów. Narzędziem tej dyskryminacji jest proporcjonalna ordynacja wyborcza, wykluczająca indywidualne kandydowanie i narzucająca okręgi wielomandatowe. W państwie prawa kodeks wyborczy uzależniający prawa wyborcze, dotyczące zwłaszcza kandydowania, od wielkości gminy lub rodzaju wyborów byłby unieważniony jako sprzeczny z konstytucją, nakazującą równość wszystkich. I na tej podstawie unieważniono by wybory.

Generator patologii

Proporcjonalna ordynacja wyborcza jest przyczyną powstawania patologii, gdyż okazja czyni złodzieja.  Samorządność na wszystkich jej szczeblach wymaga wyborów wolnych. Takich, jakich nie pozwolono przeprowadzić wielkomiejskim wykształciuchom, ale pozwolono przeprowadzić w Polsce gminnej. To ta gminna Polska zagospodarowała swobodę kandydowania w okręgach jednomandatowych, obalając tym samym obraźliwy mit o rzekomej niedojrzałości naszego społeczeństwa, sączony przez partyjnych baronów i usłużnych politologów.

Dla szczerze pragnących budowy społeczeństwa obywatelskiego – suwerena w państwie silnym poparciem obywateli, którzy mają realny wpływ na swoich przedstawicieli – propozycja skrócenia kadencji władz samorządowych i powtórzenia wyborów łącznie z parlamentarnymi miałaby sens, gdyby kardynalną zasadą przeprowadzania wyborów władz wszystkich szczebli samorządu oraz przede wszystkim posłów do Sejmu RP była równa dla wszystkich, pełna swoboda indywidualnego kandydowania w jednomandatowych okręgach wyborczych i publiczne liczenie głosów.

Kolejne głosowanie na partyjne listy wyborcze byłoby leczeniem rany metodą jej rozdrapywania.

Autor jest członkiem Obywatelskiego Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych

Opinie Prawne
Tomasz Tadeusz Koncewicz: najściślejsza unia pomiędzy narodami Europy
Opinie Prawne
Piotr Szymaniak: Dane osobowe też mają barwy polityczne
Opinie Prawne
Piotr Młgosiek: Indywidualna weryfikacja neosędziów, czyli jaka?
Opinie Prawne
Pietryga: Czy repolonizacja zamówień stanie się faktem?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Kryzys w TK połączył Przyłębską, Rzeplińskiego i Stępnia
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem