Jak informuje PAP miasto uznało, że z analizy dokumentów ma wynikać, że organizatorzy manifestacji posługują się mową nienawiści. Ponadto w tym samym miejscu wcześniej zgłoszone inne zgromadzenie.
Wygląda to na pretekst żeby nie dopuścić do manifestacji. Plac Defilad i ten kwartał miasta od lat świeci pustkami i zmieściłyby się tam nie dwie, ale dwanaście demonstracji. Co się tyczy meritum, to prawo o zgromadzeniach w art. 1 i 2 jasno stanowi, że „każdy może korzystać z wolności pokojowego zgromadzania się", a wolność ta podlega ograniczeniom jedynie w zakresie niezbędnym do ochrony bezpieczeństwa państwowego lub porządku publicznego oraz ochrony zdrowia lub moralności publicznej.
Demonstracja obaw i leków obywateli nie zagraża zdrowiu czy moralności publicznej, przeciwnie zagraża im zamiatanie takich emocji pod dywan jakiejś politycznej poprawności. Gdyby doszło do czynów nieobyczajnych, nawoływania do nienawiści na tle różnic rasowym czy religijnym, to odpowiednie przepisy kodeksu karnego pozwalają ścigać takie wybryki i zatrzymywać dopuszczających się ekscesów. Zresztą warszawska prokuratura wszczęła z urzędu dochodzenie, w którym zajmie się internetowymi komentarzami m.in. wzywającymi, by uchodźców z Syrii kierować do byłego obozu Auschwitz-Birkenau. Miejmy nadzieję, że przyjrzy się też skandalicznej wypowiedzi b. posła Ruchu Palikota Armanda R., który na swoim blogu uchodźców z Afryki i Azji nazwał „bydłem".
Wracając do demonstracji, w ostateczności władze miasta mogą manifestację rozwiązać. Był już taki precedens, kiedy dwa lata temu na wniosek policji warszawski ratusz rozwiązał Marsz Niepodległości. Inna rzecz, czy taka decyzja jest skuteczna.
Moim zdaniem raczej nie. Ale zakaz manifestacji też będzie nieskuteczny. Rodzi nadto podejrzenia, że władza chce stłumić niewygodne dla niej tematy, a przynajmniej je marginalizować. Od rzeczy są podawane przez miasto argumenty, że Warszawa, która boleśnie doświadczyła w swej historii czym jest ksenofobia i nienawiść, nie może być miejscem rozbrzmiewania mowy nienawiści. Mowa nienawiści nie ma prawa przecież brzmieć gdziekolwiek, nie tylko w Warszawie, a dopuszczając a priori tylko manifestacje „otwartości i tolerancji", jak mówi wiceprezydent miasta, magistrat ustawia się w roli cenzora gwarantowanego w konstytucji (art. 57) wolności zgromadzeń.