Niezależnie od identyfikacji proweniencji przedstawionego pomysłu przeprowadzenia rozliczeń penalnych z sędziami, trzeba zwrócić uwagę także na inny, nader istotny aspekt postulowanej odpowiedzialności represyjnej za udział we „wspólnym przedsięwzięciu”. Otóż wykreowanie tej figury normatywnej jako centralnego założenia dla lansowanego projektu penalnego rozliczenia sędziów byłoby przecież całkowicie zbędne, gdyby nie całkowita niewiara firmujących przedłożenie legislacyjne w to, że postawione zadanie polityczne (penalne wyrugowanie całych grup stanu sędziowskiego przez zastosowanie najsurowszej sankcji dyscyplinarnej, tj. złożenia z urzędu) da się zrealizować z wykorzystaniem istniejącej już de lege lata infrastruktury karno-dyscyplinarnej i przewidzianych przez prawo, zgodnych z ustawą zasadniczą mechanizmów i środków reakcji karnej.
Formuła karygodnego „wspólnego przedsięwzięcia”
Wprowadzenie formuły karygodnego „wspólnego przedsięwzięcia” zasadza się bowiem na uznaniu, że istniejące obecnie narzędzia prawno-represyjne są — z punktu widzenia możliwości skutecznego zrealizowania prowadzonej na szeroką skalę penalnej wendetty na wrażej grupie zawodowej — nieużyteczne. I to nawet wówczas, gdy organy powołane do stosowania represji dyscyplinarnej zostaną bez reszty opanowane i obsadzone przez „właściwych” sędziów (czytaj: współpracujących z partią rządzącą i aprobujących jej cele polityczne). Mówi się nawet o projekcie powołania jakiegoś centralnie sterowanego über-oskarżyciela dyscyplinarnego, podmiotu nigdy do tej pory nie znanego polskiemu ustrojowi dyscyplinarnemu („Konsylium Dyscyplinarne”). Byłby on złożony m. in. z sędziów przywracanych specjalnie w tym celu do służby sędziowskiej ze stanu spoczynku.
Zapewne misja wykonania tak delikatnego zadania politycznego powierzona zostanie wyłącznie jednostkom szczególnie wypróbowanym w walce o należycie pojmowaną „praworządność”, przynależnością do określonego stowarzyszenia sędziowskiego i posiadającym zaufanie stronnictwa sędziowskiego współpracującego z rządem.
Trudno się dziwić nieufności autorów projektu w skuteczność zastanych przez nich istniejących narządzi penalnych. Odpowiedzialność dyscyplinarna (i karna) zasadza się bowiem na twardym, zobiektywizowanym gruncie konieczności przypisania konkretnego, karalnego w dacie popełnienia czynu zachowania. I tutaj pojawia się zasadnicza przeszkoda dla czysto instrumentalnego wykorzystywania prawa karnego (dyscyplinarnego). Otóż chyba nawet sędziowie-członkowie komisji kodyfikacyjnej ustroju sądownictwa, mimo nieustannie demonstrowanej inkwizycyjnej gorliwości w dążeniu do przygotowania normatywnego gruntu pod akcję penalnej czystki w środowisku i torowaniu drogi (we współpracy z partią rządzącą) do realizacji tego dzieła, odnoszą się dość sceptycznie do możliwości skutecznego przeprowadzenia akcji ścigania penalnego sędziów i zastosowania środków reakcji dyscyplinarnej za wydawane orzeczenia czy za działania mające oparcie w ustawach uchwalonymi przez, było nie było, demokratycznie wybrany parlament wolnej Polski. Co więcej, nie wierzą oni chyba również i w to, że znajdą się inni sędziowie gotowi do przekroczenia prawniczego Rubikonu i złożenia swego podpisu pod konkretnym orzeczeniem skazującym za wydanie orzeczenia, sprawowanie funkcji przewodniczącego wydziału w sądzie, udział w konkursie na wolne stanowisko sędziowskie w procedurze nieuznawanej przez znane stowarzyszenie sędziowskie — i to nawet przy wykorzystaniu bardzo pojemnego, elastycznego mechanizmu prawa dyscyplinarnego (ogólnie stypizowane znamiona wykroczenia dyscyplinarnego). Zapewne nie dostrzegają także możliwości skutecznego wykorzystania innych instrumentów prawa karnego (odpowiedzialność za udział zorganizowanej grupie przestępczej, sięgnięcie po — wypróbowane w praktyce karnej — prawne konstrukcje współsprawstwa czy pomocnictwa).
To właśnie świadomością istnienia tych „niedostatków” (z punktu widzenia założonego zadania stosowania wobec sędziów na szeroką skalę represji karnej) i „niewygodnych” ograniczeń istniejącego modelu prawa penalnego tłumaczyć należy, jak się zdaje, potrzebę wprowadzenia nowego, wzorowanego na modelu norymberskim paradygmatu odpowiedzialności dyscyplinarnej i wykreowania (niewątpliwie retroakcyjnej) figury odpowiedzialności za „wspólne przedsięwzięcie”. Tylko ona może otworzyć drogę do efektywnego ścigania dyscyplinarnego sędziów na nieznaną dotychczas skalę. Inaczej przeprowadzenie penalnych rugów w sądownictwie byłoby skazane na klęskę. W każdym wypadku należałoby bowiem żmudnie ustalać czyny będące przedmiotem odpowiedzialności dyscyplinarnej, osadzać je w czasie, określać ich znamiona, przeprowadzać i gromadzić dowody itp. Legislacyjny pakt zawarty pomiędzy politykami i sędziami (na konferencji prasowej szef resortu sprawiedliwości zapewnił dziennikarzy, że przedstawiony przez niego projekt jest „zgodny w dużej mierze z tym, o czym mówi komisja kodyfikacyjna ustroju sądownictwa”) optuje za prawną drogą na skróty, tworząc figurę „wspólnego przedsięwzięcia”. Tylko ona umożliwi masowe i szybkie przeprowadzenie ścigania dyscyplinarnego bez potrzeby mozolnego konkretyzowania podstaw odpowiedzialności, tj. precyzowania w każdym indywidualnym przypadku jednostkowych działań noszących znamiona deliktu dyscyplinarnego. To właśnie istnienie obiektywnych „ograniczeń” i hamulców systemu prawa represyjnego (zasada określoności prawa karnego, odpowiedzialność za konkretne czyny, konieczność ustalenia zawinienia etc.), który w swej obecnej postaci jest całkowicie nieprzydatny do efektywnego przeprowadzenia szeroko zakrojonej akcji penalnej, przemawia za wprowadzeniem i oparciem odpowiedzialności dyscyplinarnej na figurze „wspólnego przedsięwzięcia”, umożliwiającej szybkie ściganie przez „Konsylium Dyscyplinarne”.