Gdy Roman Giertych pełnił funkcje wicepremiera i ministra edukacji (w latach 2006–2007) w praktyce nie było dnia, w którym nie przedstawiłby kolejnego pomysłu na naprawę oświaty. Wprowadzał mundurki, wyprowadzał Gombrowicza z listy lektur, chciał zakładać placówki dla „trudnych” uczniów i doprowadził do wliczania religii do średniej. Dzień bez medialnego szumu był dniem straconym.
Czytaj więcej
Ja skłaniam się ku propozycjom Donalda Tuska mówiącym o skróceniu czasu pracy do czterech dni — pierwsze analizy wskazują, że skrócenie o dzień byłoby łatwiejsze niż skrócenie o kilka godzin - mówiła w rozmowie z Polsat News minister rodziny, pracy i polityki społecznej, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że nowy rząd przyjął podobną taktykę w sprawach pracowniczo-społecznych. Nie ma dnia, abyśmy nie usłyszeli o kolejnych waloryzacjach, urlopach od składek, „babciowym”, płacy minimalnej lub skróceniu czasu pracy. Dodatkowy problem – w porównaniu z ministrem Giertychem – polega na tym, że tym razem słyszymy te zapowiedzi z różnych źródeł i są one sprzeczne.
Przykłady? Tego samego dnia, 3 kwietnia, ministra pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk poinformowała, że zawnioskowała o wpisanie założeń projektu w sprawie „babciowego” (świadczenia dla rodziców ułatwiającego zapewnienie opieki nad dzieckiem) do wykazu prac rządu, a premier Donald Tusk – że prace nad „babciowym” właśnie się zakończyły i na najbliższym posiedzeniu przyjmie go Rada Ministrów. W praktyce ministra wskazała więc, że rząd zaczyna prace nad przyjęciem, a premier – że już je skończył. Ostatecznie Rada Ministrów rzeczywiście „od razu” przyjęła projekt ważny dla milionów osób, bez wcześniejszych konsultacji, np. z pracodawcami i związkami zawodowymi.
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk: Wyższe pensje, krótszy czas pracy
Z innej beczki: w lutym nowa władza z własnej inicjatywy wprowadziła do projektu ustawy o sygnalistach wysoką sankcję dla pracodawców (przy czym projekt jest spóźniony, wdraża unijne prawo i każde wydłużenie prac legislacyjnych wiąże się z ryzykiem wyższych kar finansowych). Jeśli firma np. zwolni osobę, która doniosła o naruszeniach prawa w przedsiębiorstwie, to musiałaby zapłacić jej co najmniej 12-krotność przeciętnego wynagrodzenia (obecnie byłoby to ponad 85 tys. zł). Miesiąc później jest już nowa wersja projektu i minimalna sankcja zmniejszyła się 12-krotnie – do jednej średniej pensji (czyli do nieco ponad 7 tys.). Czy ktoś jest to w stanie racjonalnie wytłumaczyć?