Prof. Ewa Łętowska: Właściwa rola we właściwej sztuce

Rzecznik praw obywatelskich, który umiejętnie wykorzystuje fachową wiedzę prawoznawczą, aktywność społeczną i zręczność medialną, „wystawia piłki” innym organom.

Publikacja: 28.02.2023 02:00

Ewa Łętowska

Ewa Łętowska

Foto: TV.rp.pl

Rzecznik Praw Obywatelskich a proces prawotwórczy – 35 lat działań na rzecz wzmacniania ochrony wolności i praw jednostki” – taka konferencja inauguruje kolejny, jubileuszowy, rok działania RPO. Rzecznik jest „agentem wpływu”; jego własne kompetencje sprawcze – są stosunkowo skromne.

Natomiast umiejętne wykorzystanie fachowej wiedzy prawoznawczej, aktywności społecznej, zręczności medialnej – czyni z niego „wystawiającego piłki” innym organom. Może to czynić – oczywiście – także w procesie prawotwórczym: może proponować, przekonywać, wyrażać stanowisko, konsultować. Może też np. spowodować kontrolę konstytucyjności ustawy. Z jakich pozycji?

Czytaj więcej

Ewa Łętowska: Rzecznik praw obywatelskich musi mieć wiedzę, kły i pazury

Prawotwórstwo jako scena aktywności

Aktywizm interpretacyjny, znajomość standardów orzecznictwa w zakresie ochrony praw człowieka, kierowanie się zasadą in dubio pro liberate – to żywioł rzecznika. Celem jego działań jest upowszechnianie humanistycznej wizji prawa i jego stosowania, wizji skoncentrowanej wokół praw człowieka.

A o praworządności – traktowanej serio i wymaganej przez akty prawa międzynarodowego – obecnie decydują nie tylko przepisy. Tekst to warunek konieczny, lecz nie wystarczający. Abstrakcyjny i potencjalny stan wynikający z przepisów musi być jeszcze urzeczywistniany efektywnie i konkretnie, aby można było mówić o standardzie praworządności.

Na nieznajomości tego faktu polegają m.in. kłopoty polskiego rządu z oceniającymi jego działania instytucjami unijnymi. Rząd ciągle ma nadzieję, że uchwali ustawę i to załatwia sprawę. Tymczasem „oni” (Unia Europejska, Trybunał Sprawiedliwości UE, Strasburg) nas pytają, jak to, co na papierze, ma się do życia. I to jest przede wszystkim scena główna dla RPO. Z jego punktu widzenia „ustawocentryzm” i skupienie się na doskonaleniu samego sytemu ustawowego oznacza grzech zaniechania: i w aksjologii, i w ograniczeniu działania. Bo można mieć niezłe przepisy i fatalny realny standard (prawo w działaniu).

Proces prawotwórczy ani nigdy nie był, ani być nie powinien pierwszoplanowym polem aktywności rzecznika. Mając niejakie doświadczenie z lat 1988–1991, pamiętam, że wielokrotnie próbowano rzecznika w ów proces trochę na siłę zaangażować – aby zyskać w nim sojusznika dla konkretnych projektów (np. bardzo spektakularne próby uczynienia z RPO lobbysty antyaborcji czy wybiórczego „cofnięcia” skutków nacjonalizacji gospodarki).

Podejmowano także rozmaite awanse legislacyjne, aby uprzedzająco podzielić się z rzecznikiem ewentualną odpowiedzialnością za negatywne konsekwencje, nieuchronnie towarzyszące każdej nowelizacji. Tak było np. w zakresie prawa karnego, prawa emerytalnego czy prawa instytucjonalnego dotyczącego wymiaru sprawiedliwości. Trudno bowiem potem z odpowiednim aksjologicznym impetem krytykować coś, w czego konsultacjach brało się samemu udział.

Prawotwórstwo jako scena aktywności RPO obecnie dodatkowo traci na znaczeniu. Pokazał to już kryzys Trybunału Konstytucyjnego: zmiana funkcji Trybunału stępiła ostrze tego narzędzia i jego przydatność dla aksjologii charakterystycznej RPO.

Udział RPO w procesie prawotwórczym jest obecnie wysoce ryzykowny i niesatysfakcjonujący. Nie jego rola, a i sztuka źle dobrana.

Ekspansja egzekutywy

Prawdziwy problem tworzy bowiem przede wszystkim widoczna masowa ekspansja egzekutywy na pozycje władzy ustawodawczej. Sprawczość parlamentu jako całości – ulega wyraźnej fasadyzacji. Rozliczne zabiegi pozbawiają tworzenie prawa kontradyktoryjności (uzgadniania), deliberacji i transparencji.

Wskażmy: nadużywanie inicjatywy poselskiej jako kamuflażu inicjatyw rządowych; istnienie „gotowców” podpisanych in blanco przez posłów dotyczące inicjatyw, które może sobie dowolnie wykorzystać ośrodek partyjnej dyspozycji; kamuflujące „wrzutki” legislacyjne, ukrywające rzeczywisty zamiar i cel zmian przed samymi posłami i niepoddane procedurom mającym służyć utrzymaniu sprawczości parlamentu jako ciała zróżnicowanego; wielopostaciowe nadużycia procedury legislacyjnej i tendencyjne prowadzenie prac w komisjach sejmowych (uniemożliwianie prezentacji treści poprawki, niemożliwość zorientowania się co do przedmiotu głosowania); karanie posłów opozycji pod pretekstem odbierania głosu, wyłączanie mikrofonu, dyscyplinarne wykluczanie z obrad; głosowania en bloc nad poprawkami; przemilczanie zgłaszanych oczywistych błędów w projektach; uniemożliwiania zadawania pytań; sposób zarządzania pracami parlamentarnymi marginalizujący część zebranych (informacja o porządku dziennym, dostarczanie materiałów, prowadzenie obrad); gra „na zmęczenie” poprzez wydłużanie obrad i kumulację w czasie stadiów procedury legislacyjnej; bezpodstawne reasumpcje głosowań, programowe odrzucanie a limine propozycji i poprawek zgłaszanych przez mniejszość, korzystanie z „zamrażarki” dla projektów niewygodnych w danym momencie itd.

Tak traktowany parlament i jego procedury gwarancyjne (niektórzy mówią już złośliwie o „procederze legislacyjnym”) stają się maszynką do głosowania w służbie aktualnej parlamentarnej większości, nietraktującej serio ani opozycji, ani obowiązku konsultacji czy ekspertyz. Co więc w takim wypadku może znaczyć głos RPO w procesie prawotwórczym? Albo – chcąc zachować integralność aksjologiczną, będzie zlekceważony; albo – wpadając w pułapkę „ustawocentryczności” (a już można było to kilka razy zaobserwować przy odmowach zajęcia się sprawą) – naraża się na straty reputacyjne.

Czytaj więcej

Prof. Ewa Łętowska o środowej reasumpcji głosowania w Sejmie: to prawne barbarzyństwo

Spóźniona lekcja

I teraz o scenie, na jakiej funkcjonuje RPO. Zasługuje na uwagę także dlatego, że oddzielne, początkowo izolowane wydarzenia, pojawiające się szczególnie intensywnie w ostatnich latach, znamiennych narastającym, systemowym kryzysem praworządności, tworzą gęstniejący łańcuch reform oplatających cały system prawa. Tworzy się tu mechanizm, w zasadniczy sposób wpływając na funkcjonowanie tego systemu. „Systemowe naruszenia”, chronologiczny ciąg zjawisk w porządku krajowym, celowo wyzyskujących ich synergię do stabilizacji (jeżeli zgoła nie nieodwracalności) stanu stwarzanego przez legislacyjne, administracyjne i polityczne naruszenia standardów państwa prawa, groźnych dla statusu jednostki, jej wolności i demokratycznej sprawczości.

Wysiłek prawoznawczy natomiast skupia się tradycyjnie na pojedynczych ustawach, widzianych każda oddzielnie. Zrazu nie ujawniają więc one wzajemnych związków, podobnie jak przy wywoływaniu filmu, gdy z pojawiających się pikseli, wyłaniają się – w różnych miejscach obrazu i różnym czasie – kolejne, pozornie niepowiązane fragmenty. Początkowo postrzega się je więc jako izolowane zjawiska, dla których wspólny jest czas ich zaistnienia. Jednak od pewnego momentu, po zestawieniu razem już ujawnionych części, układanka okazuje się całością: skonstruowaną wedle czytelnego założenia.

Tym założeniem okazuje się odrzucenie fundamentalnej zasady rule of law – priorytetu prawa wobec woli politycznej: przypadkowej, kapryśnej, nieprzewidywalnej i objawiającej się sytuacyjnie. Konstytucja z 1997 r. (ciągle obowiązująca i niezmieniona w swym brzmieniu i zasadach) w konsekwencji zwieńcza bowiem obecnie system, gdzie ustawy zwykłe, dzięki którym Konstytucja powinna być zapośredniczana, w rzeczywistości ją omijają, wydrążają, naginają lub łamią, zaś praktyka stosowania prawa (standard) staje się wybiórcza. Jednym – fałszywie surowa, innym – fałszywie przychylna jego interpretacja. System prawa staje się w ten sposób wewnętrznie sprzeczny, dając fałszywą legitymizację kapryśnej woli politycznej.

Ostatnie lata sprawiają, że mamy przyspieszoną lekcję, której nie odrobiliśmy w XIX i XX wieku. Lekcję tego, że prawo to nie jest to, co potencjalne, tylko również to, co efektywne. I z tego nas rozliczają w Karcie Praw Podstawowych, w TSUE i w ETPCz, a nie z tego, cośmy lekkim piórem napisali w nietraktowanej poważnie Konstytucji, oprawili w ramki i powiesili na ścianie. Mówiąc inaczej: słoń wypełniający przestrzeń prawną urasta na skutek kryzysu do takich rozmiarów, że nie da się go nie zauważyć. I chyba stanowi zasadniczy problem procesu prawotwórczego, który widziałabym jako przedmiot troski rzecznika praw obywatelskich.

Autorka jest sędzią TK w stanie spoczynku, pierwszym polskim RPO

Rzecznik Praw Obywatelskich a proces prawotwórczy – 35 lat działań na rzecz wzmacniania ochrony wolności i praw jednostki” – taka konferencja inauguruje kolejny, jubileuszowy, rok działania RPO. Rzecznik jest „agentem wpływu”; jego własne kompetencje sprawcze – są stosunkowo skromne.

Natomiast umiejętne wykorzystanie fachowej wiedzy prawoznawczej, aktywności społecznej, zręczności medialnej – czyni z niego „wystawiającego piłki” innym organom. Może to czynić – oczywiście – także w procesie prawotwórczym: może proponować, przekonywać, wyrażać stanowisko, konsultować. Może też np. spowodować kontrolę konstytucyjności ustawy. Z jakich pozycji?

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji
Opinie Prawne
Jacek Czaja: Lustracja zwycięzcy konkursu na dyrektora KSSiP? Nieuzasadnione obawy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Prawne
Jakubowski, Gadecki: Archeolodzy kontra poszukiwacze skarbów. Kolejne starcie