Obietnica to praktyczna waluta. Tyle że z czasem traci na wartości. Bo gdy przychodzi czas spełnienia obietnic, ktoś musi za to zapłacić. Podziękujmy więc Margaret Thatcher za stosowny cytat: „Nie ma czegoś takiego jak publiczne pieniądze. Jeśli rząd mówi, że komuś coś da, to znaczy, że zabierze tobie, bo rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy". Nic dodać, nic ująć.
Kto za to płaci? Pani płaci, pan płaci... Społeczeństwo. Inżynier Mamoń nie może się mylić.
PiS kokietował przed wyborami przedsiębiorców, obiecywał – i wciąż obiecuje – udogodnienia. Jednocześnie zmienia przepisy i to w taki sposób, że podcina przedsiębiorcom skrzydła. Zapłacą na przykład wysoki podatek przy inwestycjach w spółki. I to już od nowego roku. Nieważne, czy biznes się uda, czy nie.
Cóż, skoro podatki od banków i sklepów wielkopowierzchniowych nie przyniosły wpływów, na jakie rząd liczył, trzeba szukać pieniędzy gdzie indziej. Są tacy, którzy je mają, trzeba więc iść do nich. Z punktu widzenia gospodarki sięganie do kieszeni przedsiębiorców, którzy inwestują w swoją firmę, i karanie ich za to wysokim podatkiem to nie najlepszy pomysł. Na osłodę jest co prawda obniżenie stawki CIT, ale też nie dla wszystkich. Spółka akcyjna czy z ograniczoną odpowiedzialnością to dla przeciętnego zjadacza chleba byt abstrakcyjny. Dla rządu jednak takim być nie powinien.
Wielu beneficjentów 500+ pewnie przejdzie obojętnie nad pomysłami i uchwalanymi przepisami obciążającymi przedsiębiorców. W końcu na biednego nie trafiło. Gorzej, gdy biedni oberwą rykoszetem, bo kapitalista zlikwiduje biznes. A żaden inny nie obieca, że zatrudni.