W polskich realiach takie oświadczenie wydawałoby się wręcz kuriozalne. Bo poczucie politycznej odpowiedzialności, nie mówiąc już o honorze, systematycznie słabnie.
Tę historię przypomniała mi dyskusja o konieczności zmian w konstytucji. Zainicjował ją prezydent Andrzej Duda, zapowiadając referendum w tej sprawie. Padło już wiele ważnych słów o odpowiedzialności za państwo i dobro wspólne. Szybko znaleźli się zwolennicy i przeciwnicy planu gruntownej reformy ustrojowej.
Wszyscy uczestnicy debaty zgodzą się na pewno z jednym: największym mankamentem obecnej ustawy zasadniczej jest to, że nie określa odpowiedzialności władzy publicznej za podjęte decyzje. W efekcie nasze państwo cierpi na chroniczny deficyt tej odpowiedzialności. Polityk podejmujący złą decyzję, minister czy poseł tworzący złe prawo – wszyscy oni pozostają bezkarni. Ich wina rozmywa się w procedurach i odpowiedzialności zbiorowej, czyli żadnej. Wystarczy spojrzeć, jak teoretyczną instytucją jest Trybunał Stanu. Jak bezkarnie politycy wprowadzający wadliwe reformy w dalszym ciągu funkcjonują w życiu publicznym. To demoralizujące, szczególnie że dotyczy polityków wszystkich opcji.
Dziś na łamach „Rzeczpospolitej" opisujemy zjawisko ignorowania przez przedstawicieli rządu interpelacji poselskich. Ktoś powie, że to sprawa marginalna wobec problemów, z jakim boryka się państwo. Czy na pewno?
Przecież obok systemu dostępu do informacji publicznej i oświadczeń majątkowych interpelacje są ważnym mechanizmem mającym zapewnić przejrzystość działania władzy. W ten sposób opinia publiczna ma szanse zapoznać się z jej poczynaniami.