Także jednolitość władzy państwowej rozumianej w sposób monokratyczny w UE nie istnieje. W szczególności widać to w procesie prawotwórczym w polityce gospodarczej i walutowej. Chodzi tu o szereg różnych form współdziałania organów, w tym przede wszystkim organów złożonych z funkcjonariuszy międzynarodowych reprezentujących interesy UE. Ten problem wyraźnie uzewnętrznia przyznanie Komisji Europejskiej prawa inicjatywy prawodawczej w UE. Zgodnie z art. 17 ust. 2 TUE, z zastrzeżeniem wyjątków, wyłącznie Komisja przygotowuje projekty aktów ustawodawczych. Bez woli Komisji, unijna władza prawodawcza nie jest możliwa do wykonywania. A przypomnę, że jej częścią są suwerenne państwa (przedstawiciele w Radzie i obywatele w Parlamencie Europejskim).
Jeśli chodzi o supremację władzy państwowej, to w niektórych obszarach sprawowania władztwa po prostu jej nie ma. Zamiast niej funkcjonuje władza integracyjna. Władztwo państwowe wycofało się zgodnie z koncepcją przekazania kompetencji (podział uprawnień). Co więcej, wypchnięcie władzy państwowej ma miejsce nie tylko w zakresie uprawnień wyłącznych UE, ale i – relatywnie - w zakresie kompetencji dzielonych. W tym drugim przypadku formalnie oba podmioty mogą stanowić prawo, ale rola państw jest wtórna. Wykonują uprawnienia prawotwórcze tylko w takim zakresie, w jakim Unia z nich nie skorzystała. Tym bardziej, że zasada proporcjonalności jest tu fikcją. Rządzi polityka.
Taka jest rzeczywistość. Suwerenność państw członkowskich zanika po cichu. A w tej kwestii Narody Europy są okłamywane. Zwolennicy procesu integracji poszukują różnych argumentów, których celem jest maskowanie zjawiska lub wyszydzanie prawdziwych informacji. Używają np. argumentu kategoryzacji zadań państwa na obszary mniej i bardziej istotne. Powołują się przy tym na prawo weta, czy tzw. mechanizm hamulcowy. Sugerują, że te instytucje chronią jądro suwerenności i państwowość, pozostawiając do decyzji władzy ponadnarodowej pozostałe sprawy. Przywołują także koncepcje celów. Dla nich zarzut godzenia ingerencji w monopol państwowej władzy najwyższej musi ustąpić miejsca priorytetowi zadań do osiągnięcia. Podkreślają, że niektóre wyzwania jakie stoją przed państwem (dobrobyt ekonomiczny, bezpieczeństwo) nie dadzą się już realizować wyłącznie siłami państwa. Do tego przypominają, że dopuszczenie obcej władzy na terytorium takiego państwa opiera się o jego suwerenną decyzję (powierzenie kompetencji), która wspiera formalne zachowanie możliwości wycofania się przez państwo z procesu integracji, lub dopuszczalność tzw. integracji kilku prędkości. A obie mają w ten sposób pokazywać, gdzie naprawdę leży ostateczna władza najwyższa. Poglądy te wspierają o wypracowane koncepcje rozdzielające formalną suwerenność od jej wykonywania, czy teorię łączenia suwerenności. Wreszcie próbują czasem wzruszać samo kryterium suwerenności jako kryterium państwowości.
Argumenty te, nawet jeśli formalnie prawdziwe, są jednak słabiutkie. Przyjrzyjmy się najnowszemu, czyli prawu do wystąpienia z UE. W konstrukcji integracyjnej oparcie suwerenności o możliwość wycofania się z tego procesu to wątpliwe tłumaczenie, bo przecież do czasu traktatu z Lizbony, też ta możliwość istniała, choć nie miała wyraźnego traktatowego umocowania. Przy odrobinie politycznej woli była możliwa na podstawie ogólnych norm prawa międzynarodowego, choć trzeba zastrzec, że doktryna tego okresu podkreślała brak możliwości wystąpienia ze Wspólnoty Europejskiej. Jeśli już dopuszczała to jedynie wypowiedzenie Traktatu o UE.
Od reformy traktatów w Lizbonie sytuacja od strony formalnoprawnej jest prostsza, choć od strony politycznej wręcz trudniejsza. Zapisy przewidują jednoznacznie możliwość wystąpienia z UE (art. 50 TUE). Przewidziana w nich procedura ma trzy etapy: po pierwsze, decyzje państwa, przyjętą zgodnie z jego procedurą konstytucyjną; po drugie, notyfikację, w której państwo członkowskie informuje Radę Europejską o zamiarze wystąpienia; po trzecie, zawarcie umowy regulującej warunki wystąpienia, a więc określające ewentualne okresy przejściowe, czy zasady rozluźniania więzi gospodarczych lub politycznych, wreszcie zasady współpracy po wystąpieniu. Zawieranie umowy odbywa się zgodnie z prawem traktatów. Momentem wystąpienia jest dzień wejścia w życie tej umowy.
Co jednak będzie, jeśli w oparciu o swobodę zawierania umów, jakieś państwo członkowskie nie zechce jej zawrzeć, uznając, że jego interesy zostaną w ten sposób naruszone? Trybunał Konstytucyjny RFN w orzeczeniu w sprawie traktatu lizbońskiego podkreślił, że suwerenność jest zachowana, kiedy prawo do wystąpienia UE ma źródło w decyzji zainteresowanego państwa. Nie może więc zależeć od zgody unijnych organów, ani zgody innych państw. Z tej perspektywy dość kuriozalne wydaje się unijne oczekiwanie, że nawet w negocjacjach dotyczących wystąpienia zainteresowane państwo powinno działać zgodnie z unijną zasadą lojalności. Ma więc dbać do końca o interesy UE, a nie własne? Zresztą jaka jest rzeczywistość, widzieliśmy przy negocjowaniu umowy regulującej warunki wyjścia Wielkiej Brytanii z UE.