Za nami już topienie Marzanny, która do niedawna była symbolem odrodzenia. Obecnie zwiastuje ona izolację, desocjalizację i smutek. W tych okolicznościach „uratowanie" świątyń katolickich przed całkowitym zamknięciem na czas nadchodzących Świąt jest marnym pocieszeniem dla tych, którzy jeszcze w cokolwiek wierzą.
Sam jestem, jak to się mówi, człowiekiem „małej wiary" i twardo stąpam po ziemi. Uważam, że żywienie jakichkolwiek przekonań i podejmowanie decyzji bez dobrego uzasadnienia jest nie tylko nietrafne, ale także po prostu niemoralne. Historia ludzkości obfituje przecież w skutki źle uzasadnionych decyzji: skutki bezpośrednie, polegających na utrwalaniu niskich cnót dianoetycznych (higieny myślenia) i krzewieniu powszechnej łatwowierności; oraz skutki dalekosiężne w postaci rozmaitych, rzeczywistych krzywd doświadczanych przez szerokie rzesze ludzi. Historia uczy więc, że decyzje o charakterze publicznym powinny opierać się na racjach, które znajdują odpowiednie, czyli publiczne uzasadnienie.