Okazuje się, że wizjonerem był prezydent Bronisław Komorowski, który zadbał o to, aby weszła w życie w 2016 r, uchwalona z jego inicjatywy, zasada prawna znana powszechnie pod łacińską nazwą „in dubio pro tributario" – o rozstrzyganiu wątpliwości związanych z treścią niejednoznacznych przepisów, nie tyle na korzyść podatnika, mająca blokować ich rozstrzyganie na korzyść fiskusa. Niestety, do dziś stosowanie tej zasady nie za bardzo się przyjęło.
Wiele wskazuje na to, że sam pomysłodawca nie do końca miał świadomość, do czego jest ona w naszych warunkach potrzebna. W państwie, w którym prawa obywateli traktowane są poważnie przez administrację i sądy, zapisanie takiej zasady do ustawy podatkowej, jest całkowicie zbędne. Obowiązek jej stosowania wynika wprost z konstytucji i został wielokrotnie potwierdzony przez orzecznictwo TK. Mimo wszystko w Polsce była bardzo konieczna. Stanowi elementarne zabezpieczenie ochrony praw podatników, która jest podstawowym obowiązkiem sądów administracyjnych. Jednak w wolnej Polsce o prawach podatników wiele się mówi, ale tradycją było i jest ich niestosowanie. Dlatego jej uchwalenie należy traktować głównie jako krzyk rozpaczy. Jako apel do sądu administracyjnego, przypominającego mu o jego podstawowym zadaniu, jakim jest ochrona praw podatnika. Nikt niestety tego wprost ani opinii publicznej, ani tym bardziej sądowi administracyjnemu nie zakomunikował.
Podatnik liczy sam
To zadanie to analiza, czy przepisy, na podstawie których w decyzji zaskarżonej przez podatnika do sądu nałożono podatek, spełniają konstytucyjne wymogi, a przede wszystkim, czy są jednoznaczne i zrozumiałe na tyle, aby ich adresat (podatnik, a nie urzędnik czy też sędzia) mógł je zrozumieć. Bo w Polsce obowiązuje zasada samoobliczania podatków przez podatników. Podatnik zadeklaruje do zapłaty tylko taki podatek, jaki zrozumie, że na nim ciąży. Przepisy muszą być na tyle jednoznaczne i zrozumiałe, aby podatnik mógł je bez problemu, bez pomocy kancelarii podatkowych zrozumieć. Nie wolno uchwalać przepisów tak skomplikowanych, aby rozumieli je jedynie wybitni prawnicy, a w tym sędziowie sądów administracyjnych.
Jednak przez sześć lat jej obowiązywania sądy nie wypracowały zasad jej stosowania. Wydaje się oczywiste, że stosowanie jej powinno polegać na tym, że sądom nie wolno przyzwalać na funkcjonowanie niejednoznacznych przepisów. Po pierwsze, właśnie zgodnie z Konstytucją RP, orzecznictwem TK i zasadami prawa podatkowego w przypadkach własnych wątpliwości sądu co do konstytucyjności takich przepisów powinny one same takie przypadki kierować do TK. Po drugie, jeśli jednak dane przepisy uznawane są przez sądy za zgodne z Konstytucją RP, to zawsze, gdy wykładnia przepisu jest wieloznaczna i może on być (przez podatnika, a nie przez profesjonalny sąd) interpretowany w inny sposób niż stanowisko organu, to za dopuszczalną uznają interpretację dokonaną przez podatnika, a nie przez organ. Wskutek dogłębnej, sądowej interpretacji może ona okazać się niepoprawna, ale nie można w takiej sytuacji karać podatnika za marnej jakości prawo. Podczas gdy powszechnie przyjętą praktyką w naszych sądach jest uznawanie interpretacji organu. Organ i sąd mogą wymagać od podatnika jedynie, aby w przyszłości stosował się do przedstawionej mu przez sąd wykładni. Efektem takiego podejścia byłoby wymuszenie na ministrze finansów dbania o coraz wyższą jakość i jednoznaczność przepisów. Skoro sąd nie pozwalałby na nakładanie podatku na podstawie wieloznacznych przepisów, to MF realizujący zaplanowane wpływy budżetowe musiałby zadbać o jednoznaczność i zrozumiałość przepisów podatkowych. Niestety, takich orzeczeń sądy przez ten okres nie wydawały, a już dotychczasowa jakość przepisów prawa podatkowego w powszechnej opinii była bardzo niska i stale się z winy sądu pogarszała. Co potwierdza, że zasady tej nie stosowały. Wpisanie zasady „in dubio pro tributario" do ordynacji podatkowej było więc ogromną, choć nieplanowaną, szansą dla podatników na przygotowanie się sądów na tzw. Polski Ład.
Co będzie dalej?
Wniosek pierwszy jest następujący.