Gdy powiedziała rodzicom, że chce studiować prawo, nie sprzeciwiali się, być może nawet byli z niej trochę dumni. Bądź co bądź, byłby to pierwszy przedstawiciel tej profesji w rodzinie.
Czytaj także: Niezły pasztet z tą karierą
Po pięciu latach nauki na uniwersytecie i dwóch nieudanych podejściach do egzaminu na aplikację mama i tata zaczęli się głośno zastanawiać, czy to dobry pomysł, a gdy kobieta z zapałem broniła obranej drogi, łącząc naukę z pracą, twierdzili, że jest uparta. A nikt przecież upartych kobiet nie lubi – powtarzali.
Kiedy nasza bohaterka dostała się na aplikację i z sukcesami wykazywała się aktywnością na zajęciach, koledzy nazywali ją przemądrzałą, a przeciwnicy procesowi – pyskatą.
Gdy zdobyła uprawnienia zawodowe, pracownicy określali ją niekiedy jako marudną, zwłaszcza gdy po raz kolejny poprawiała przygotowywane przez nich projekty pism. Bywało, że za jej plecami padały słowa „histeryczna" (np. wtedy, gdy z zapałem broniła swego klienta), „wyszczekana" (kiedy jasno stawiała swoim mocodawcom granice, za którymi wedle jej przekonania przestawała być adwokatem, a stawała się consigliere), czy „przekorna" (gdy bez chwili zastanowienia wnosiła o uchylenie sugerującego odpowiedź pytania pełnomocnika przeciwnej strony).