[b]RZ: Czego brakuje w [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=845A1569F7AACFF7EA7A94BF4BC9BD8B?id=247401]ustawie o zamówieniach publicznych[/link]?[/b]
[b]Wojciech Kocot[/b]: Ustawa jest już dostosowana do prawa unijnego. Inicjatywa legislacyjna jest też po stronie UE. Nasz błąd polega na tym, że przywiązujemy przesadne znaczenie do standardów europejskich. Nie zadajemy sobie pytania, czy proponowana norma się przyda, czy będzie możliwa do zastosowania w życiu, czy może funkcjonować sprawnie. Rozwiązań unijnych nie powinno się demonizować. Trzeba mieć do nich krytyczne podejście. Generalnie ustawa o zamówieniach publicznych przesadnie preferuje zamawiającego. Służy prowadzeniu działalności gospodarczej i inwestycyjnej przez podmioty publiczne. Zbyt dużo daje im swobody i możliwości, a znacznie mniej szans działania uczestnikom przetargów, czyli firmom prywatnym. Nie obciążam za to naszego parlamentu, gdyż wady ustawy w większej mierze wynikają z koncepcji unijnej regulacji.
[b]Co panu przeszkadza w praktycznym stosowaniu zamówieniowych regulacji?[/b]
Jednolitość procedury. Odczułem to na własnej skórze jako pełnomocnik w sprawach o zamówienia publiczne. Procedura w przetargu o wartości 4 mld zł i 4 mln zł jest taka sama. Powinny być zróżnicowane. Nie da się przewidzieć, co może się wydarzyć, gdy inwestycja jest infrastrukturalna i wchodzą w grę wielkie pieniądze. O duże inwestycje zwykle ubiegają się silne podmioty i jest między nimi ogromna konkurencja. Walka o przykładowe 4 mld niesie ze sobą niebezpieczeństwa, przed którymi ustawa nie zabezpiecza. Procedura w poważnych przetargach wymaga od zamawiającego szczególnej ostrożności. Przykład stadionu we Wrocławiu pokazuje, że można było podjąć czynności zapobiegawcze, ale zamawiający kierował się pośpiechem. Musiał działać szybko, gdyż pojawiło się ciśnienie społeczne, a gazety czuwały. Gdy w grę wchodzi pośpiech i stres, zawsze rodzą się problemy. Czas pokaże, kto odpowiada za kłopoty z budową stadionu we Wrocławiu. Obie strony złożyły już pozwy. To są konflikty, które w dużej mierze wynikają ze złego prowadzenia procedur. Podstawowe pytanie brzmi: czy w wypadku dużych inwestycji zdołamy wszystko przewidzieć i uregulować w umowie tak, by było pięknie i przyjemnie? Uważam, że to jest niemożliwe.
Normatywnym absurdem jest też to, że o wyniku przetargu o wartości 4 mld w praktyce decyduje cena. Tak być nie może. Potem okazuje się, że zwycięzca przetargu przedstawił nieprawdziwe dane o swoim doświadczeniu biznesowym. Roboty są przerwane albo się opóźniają. Niestety, dzieje się to na życzenie zamawiającego.