Adwokaci są w porządku

Polemika: krytyka zbiorowości opisana za pomocą kilku patologicznych przypadków przeradza się w przyprawianie gęby

Publikacja: 14.05.2011 01:01

Adwokaci są w porządku

Foto: Fotorzepa, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Jeśli pani Maja Narbutt chciała napisać o adwokatach artykuł napastliwy („Skaza na todze", „Plus Minus" 16 – 17 kwietnia), odniosła sukces. Trafiła w dziesiątkę, bo w Polsce nic tak nie cieszy jak złe wyrażanie się o innych. Nieważne, z jakiego powodu i w jakim celu. W przyprawianiu gęby jesteśmy lepsi niż w futbolu.

Zanim przejdę do dyskusji o adwokaturze, przypomnę anegdotkę o małżeństwie, które przed przyjściem gości schowało w pośpiechu gotówkę, a po ich wyjściu nie potrafiło jej odnaleźć. Pieniądze, jak wiadomo, się znalazły. Ale niesmak pozostał. Do takiego myślenia o adwokaturze na przykładzie sprawy adwokata Jacka Dubois namawia czytelników Maja Narbutt. Wielka szkoda, że pani Maja Narbutt nie potrafiła napisać o innym nieprzyjemnym zaskoczeniu. Na przykład o tym, że autor aktu oskarżenia w sprawie adwokata Jacka Dubois nie miał odwagi cywilnej, by wygłosić mowę końcową. Że jego zastępca dukał z kartki, a na ogłoszeniu wyroku nie było przedstawiciela prokuratury. Kolejnym nieprzyjemnym zaskoczeniem, zwłaszcza dla prokuratury, była opinia o wartości aktu oskarżenia wygłoszona przez sędziego w tzw. ustnym uzasadnieniu wyroku: ten akt oskarżenia nigdy nie powinien trafić do sądu – podsumował sędzia. Wyrok w sprawie adwokata Jacka Dubois nie jest prawomocny, co z nadzieją podkreślono w artykule. Dlatego proponuję, by pani Maja Narbutt wstrzymała się z ocenami do czasu rozstrzygnięcia sprawy adwokata Jacka Dubois przez sąd drugiej instancji. Jest poważna szansa, że po tym wyroku nie będzie miała ochoty na komentarz.

Dla pani Mai Narbutt, a zwłaszcza dla czytelników, lepiej by było, gdyby autorka – właśnie w związku ze sprawą adwokata Jacka Dubois – podjęła publicystyczną próbę określenia granic prawa do obrony. Niestety, skoro miało być o adwokatach diabła, łatwiej było dokumentować zarzuty pod adresem adwokatów i adwokatury plotkami i zasłyszanymi gdzieś historyjkami niż poważnymi argumentami. Szkoda, bo „Rzeczpospolita" to jednak nie popołudniówka.

Inaczej niż pani Maja Narbutt pojmuję termin „adwokat diabła". Advocatus diaboli to jednak obrońca sprawy niesłusznej. Dlatego dziwi, że zamiast stawiać pytania intelektualnie mało wartościowe, autorka nie podjęła próby odpowiedzi na pytanie, czy adwokatowi, obrońcy sądowemu w ogóle można zarzucić, że broni niesłusznej sprawy. Moim zdaniem takie myślenie jest błędne. Adwokata można krytykować za to, jak broni, nigdy za to, że broni. To jego obowiązek. Kto tego nie rozumie, powinien poświęcić talent sprawom mniej nośnym.

Adwokat diabła brzmi ładnie, zwłaszcza że w kolejnym zdaniu autorka stwierdza, że „adwokaci znaleźli się na celowniku mediów, a nawet prokuratury". Sam nie wiem co gorsze. Z prokuratury można wyjść bez zarzutu, ale gęba przyprawiona przez dziennikarzy, którzy zbyt często bywają niedouczeni i powierzchowni, a nawet usłużni, pozostaje w świadomości społecznej na stałe. Czas jakiś temu – tej sprawy pani Maja Narbutt nie przytoczyła, może nie pasowała do głoszonych tez

– bardzo ważny prokurator, powołując się na zeznania – jego zdaniem – bardzo wiarygodnego przestępcy, ówcześnie świadka koronnego, wydał postanowienie o przedstawieniu zarzutów wobec bardzo znanego adwokata. Z zarzutu wynikało, że ów adwokat takiego, a takiego dnia miał dopuścić się poważnego przestępstwa. Adwokat, człowiek skrupulatny, udowodnił wkrótce, że tego dnia nie mógł popełnić przestępstwa, bo nie było go w Polsce. Niespeszony niepowodzeniem prokurator ponownie przesłuchał koronnego, który – cudownym zbiegiem okoliczności – przypomniał sobie prawdę i zmienił zeznania. Niestety, spudłował, bo adwokat na ten dzień alibi miał jeszcze lepsze. Aby zniechęcić prokuratora do kontynuowania wysiłków zmierzających do wykazania mu winy, adwokat przedstawił prokuratorowi dokument, czyli dowód materialny, którego wartość można było sprawdzić, używając powszechnie dostępnego narzędzia, czyli rozumu. Z dowodu wynikało, że świadek koronny bredzi. Ale prokurator brnął w ślepy zaułek z uporem godnym lepszej sprawy. Spasował razem z koronnym, gdy ten ostatecznie stracił rezon pomimo wcześniejszego ujawnienia mu wyjaśnień adwokata. O umorzeniu postępowania wobec adwokata media nie pisały, bo i po co. Toż to żaden news, nieprawdaż pani redaktor?

Inna historia, którą pani Maja Narbutt mogłaby zacytować, to sprawa adwokata, który zasłonił się tajemnicą zawodową i wezwany na przesłuchanie w charakterze świadka milczał jak zaklęty. Postanowienie o przedstawieniu zarzutów wydał prokurator, który był świadkiem milczenia. W jego ocenie zachowania przestępczego. Prokurator był wprawdzie doktorantem z prawa karnego, ale orzeczenia Sądu Najwyższego czytał wyrywkowo. Dlatego nie zauważył, że takie zachowanie nie zawiera znamion przestępstwa. Zapomniał również, że on – jako świadek – jest z mocy prawa wyłączony ze sprawy. A on wydał postanowienie o przedstawieniu zarzutów! Aż strach pomyśleć, jaki byłby raban w mediach, gdyby dziennikarze się dowiedzieli, że adwokat z najwyższej półki ma sprawę karną o zatajanie prawdy. Przecież w świat poszedłby news, że znany adwokat ma sprawę o fałszywe zeznania! Czyli – jak pisze pani Maja Narbutt – jest na celowniku mediów i prokuratury. Dlatego proponuję, by poruszając ciekawy temat, jakim jest jakość adwokatury, czyli w dyskusji o adwokaturze i standardach, które adwokaci powinni respektować, pani Maja Narbutt pisała nie o trampkach i grypsach, lecz sprawach uniwersalnych i prawdziwych problemach adwokatury. Zapewniam, jest ich niemało. A skoro o podmienionych butach mowa, prostuję informację, moim zdaniem nieprawdziwą: funkcjonariusze Służby Więziennej, którzy zatrzymali obrońcę Marka D., gdy opuszczał areszt w butach podejrzanego, nie znaleźli przy nim żadnego grypsu. Tę sprawę pamiętam doskonale, bo osobiście wszcząłem postępowanie dyscyplinarne w tej sprawie.

O tym, że my, adwokaci, jesteśmy prawniczo wyedukowanymi wspólnikami przestępców, dowiedziałem się od pani Mai Narbutt. Do tej pory żyłem w błogim przekonaniu, że wykonuję zawód zaufania publicznego, do którego, co pewien czas, ale na szczęście nieczęsto, trafiają ludzie moralnie zepsuci. Dlatego źle się stało, że swoich ocen wywiedzionych z kilku historyjek pani Maja Narbutt nie chciała wesprzeć konkretnymi danymi. By plotki zamienić w konkrety. Adwokatura to około

13 tysięcy adwokatów i aplikantów adwokackich. Krytyka takiej zbiorowości opisana za pomocą kilku patologicznych przypadków przeradza się w przyprawianie gęby, bo kilka odosobnionych zachowań brzmi ciekawiej niż dane statystyczne. Artykuł byłby nieciekawy, ale diagnoza problemu pełniejsza. Przy okazji pani Maja Narbutt mogłaby zastanowić się nad karierami zawodowymi kilku adwokatów niepochodzących z adwokackich dynastii, których wyczyny pomogły jej opisać zgniliznę, która opanowała środowisko. Mogłaby sprawdzić i opisać, w jaki sposób trafili do palestry, gdzie uczyli się etyki zawodu itd. Ale wtedy by się okazało, że naturalną drogą do zawodu adwokata powinna być tradycyjna aplikacja adwokacka.

Z drugiej strony cieszę się, że Maja Narbutt napisała taki artykuł, jaki napisała. Jest w nim wiele cierpkich uwag, z którymi przynajmniej częściowo się zgadzam, co oznacza, że w adwokaturze jest wiele do zrobienia. Dla przykładu. Prawnik, który wymienił się butami z podejrzanym Markiem D., nie jest już adwokatem. Po kilkunastu miesiącach od sprawy trampkowej zaliczył kolejną dyscyplinarkę, nieco poważniejszą. Niestety, adwokaturze zabrakło wyobraźni, by postawić go przed sądem dyscyplinarnym, który – jak znam życie – potraktowałby go surowo. Pozwolono mu skreślić się z listy adwokatów. Teraz praktykuje w innej korporacji prawniczej. To przykład, że brak nam pryncypialnego stosunku do zachowań niektórych kolegów.

Adwokatura, chcąc przypomnieć się społeczeństwu i zapracować na pozytywny wizerunek, bez którego nie ma szans w starciu z politykami, powinna śmielej reagować na zdarzenia, które pozornie nie powinny jej obchodzić. Nie oznacza to, że adwokatura ma być aktywna politycznie. Ale już rola dyżurnego prawnika kraju jest dla niej stworzona. Proszę sobie wyobrazić, że w zalewie gadających głów, pomiędzy ujadającymi i warczącymi politykami, pojawia się na ekranie TV prawnik, umiejący skupić na sobie uwagę, który rzeczowo i obiektywnie mówi o zasadach działania państwa prawnego. A może mówić o wszystkim, co nas obchodzi. Bo prawo dociera wszędzie.

I kończąc. Nie wątpię, że Maję Narbutt stać na napisanie poważnego artykułu o prawdziwych problemach współczesnej polskiej adwokatury. To bardzo potrzebny tekst, zwłaszcza jeżeli autorka zbierze i przedstawi różne opinie i punkty widzenia.

Odpowiedź autorki w następnym numerze „Plusa Minusa"

Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Iwona Gębusia: Polsat i TVN – dostawcy usług medialnych czy strategicznych?
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie