Jeśli pani Maja Narbutt chciała napisać o adwokatach artykuł napastliwy („Skaza na todze", „Plus Minus" 16 – 17 kwietnia), odniosła sukces. Trafiła w dziesiątkę, bo w Polsce nic tak nie cieszy jak złe wyrażanie się o innych. Nieważne, z jakiego powodu i w jakim celu. W przyprawianiu gęby jesteśmy lepsi niż w futbolu.
Zanim przejdę do dyskusji o adwokaturze, przypomnę anegdotkę o małżeństwie, które przed przyjściem gości schowało w pośpiechu gotówkę, a po ich wyjściu nie potrafiło jej odnaleźć. Pieniądze, jak wiadomo, się znalazły. Ale niesmak pozostał. Do takiego myślenia o adwokaturze na przykładzie sprawy adwokata Jacka Dubois namawia czytelników Maja Narbutt. Wielka szkoda, że pani Maja Narbutt nie potrafiła napisać o innym nieprzyjemnym zaskoczeniu. Na przykład o tym, że autor aktu oskarżenia w sprawie adwokata Jacka Dubois nie miał odwagi cywilnej, by wygłosić mowę końcową. Że jego zastępca dukał z kartki, a na ogłoszeniu wyroku nie było przedstawiciela prokuratury. Kolejnym nieprzyjemnym zaskoczeniem, zwłaszcza dla prokuratury, była opinia o wartości aktu oskarżenia wygłoszona przez sędziego w tzw. ustnym uzasadnieniu wyroku: ten akt oskarżenia nigdy nie powinien trafić do sądu – podsumował sędzia. Wyrok w sprawie adwokata Jacka Dubois nie jest prawomocny, co z nadzieją podkreślono w artykule. Dlatego proponuję, by pani Maja Narbutt wstrzymała się z ocenami do czasu rozstrzygnięcia sprawy adwokata Jacka Dubois przez sąd drugiej instancji. Jest poważna szansa, że po tym wyroku nie będzie miała ochoty na komentarz.
Dla pani Mai Narbutt, a zwłaszcza dla czytelników, lepiej by było, gdyby autorka – właśnie w związku ze sprawą adwokata Jacka Dubois – podjęła publicystyczną próbę określenia granic prawa do obrony. Niestety, skoro miało być o adwokatach diabła, łatwiej było dokumentować zarzuty pod adresem adwokatów i adwokatury plotkami i zasłyszanymi gdzieś historyjkami niż poważnymi argumentami. Szkoda, bo „Rzeczpospolita" to jednak nie popołudniówka.
Inaczej niż pani Maja Narbutt pojmuję termin „adwokat diabła". Advocatus diaboli to jednak obrońca sprawy niesłusznej. Dlatego dziwi, że zamiast stawiać pytania intelektualnie mało wartościowe, autorka nie podjęła próby odpowiedzi na pytanie, czy adwokatowi, obrońcy sądowemu w ogóle można zarzucić, że broni niesłusznej sprawy. Moim zdaniem takie myślenie jest błędne. Adwokata można krytykować za to, jak broni, nigdy za to, że broni. To jego obowiązek. Kto tego nie rozumie, powinien poświęcić talent sprawom mniej nośnym.
Adwokat diabła brzmi ładnie, zwłaszcza że w kolejnym zdaniu autorka stwierdza, że „adwokaci znaleźli się na celowniku mediów, a nawet prokuratury". Sam nie wiem co gorsze. Z prokuratury można wyjść bez zarzutu, ale gęba przyprawiona przez dziennikarzy, którzy zbyt często bywają niedouczeni i powierzchowni, a nawet usłużni, pozostaje w świadomości społecznej na stałe. Czas jakiś temu – tej sprawy pani Maja Narbutt nie przytoczyła, może nie pasowała do głoszonych tez
– bardzo ważny prokurator, powołując się na zeznania – jego zdaniem – bardzo wiarygodnego przestępcy, ówcześnie świadka koronnego, wydał postanowienie o przedstawieniu zarzutów wobec bardzo znanego adwokata. Z zarzutu wynikało, że ów adwokat takiego, a takiego dnia miał dopuścić się poważnego przestępstwa. Adwokat, człowiek skrupulatny, udowodnił wkrótce, że tego dnia nie mógł popełnić przestępstwa, bo nie było go w Polsce. Niespeszony niepowodzeniem prokurator ponownie przesłuchał koronnego, który – cudownym zbiegiem okoliczności – przypomniał sobie prawdę i zmienił zeznania. Niestety, spudłował, bo adwokat na ten dzień alibi miał jeszcze lepsze. Aby zniechęcić prokuratora do kontynuowania wysiłków zmierzających do wykazania mu winy, adwokat przedstawił prokuratorowi dokument, czyli dowód materialny, którego wartość można było sprawdzić, używając powszechnie dostępnego narzędzia, czyli rozumu. Z dowodu wynikało, że świadek koronny bredzi. Ale prokurator brnął w ślepy zaułek z uporem godnym lepszej sprawy. Spasował razem z koronnym, gdy ten ostatecznie stracił rezon pomimo wcześniejszego ujawnienia mu wyjaśnień adwokata. O umorzeniu postępowania wobec adwokata media nie pisały, bo i po co. Toż to żaden news, nieprawdaż pani redaktor?
Inna historia, którą pani Maja Narbutt mogłaby zacytować, to sprawa adwokata, który zasłonił się tajemnicą zawodową i wezwany na przesłuchanie w charakterze świadka milczał jak zaklęty. Postanowienie o przedstawieniu zarzutów wydał prokurator, który był świadkiem milczenia. W jego ocenie zachowania przestępczego. Prokurator był wprawdzie doktorantem z prawa karnego, ale orzeczenia Sądu Najwyższego czytał wyrywkowo. Dlatego nie zauważył, że takie zachowanie nie zawiera znamion przestępstwa. Zapomniał również, że on – jako świadek – jest z mocy prawa wyłączony ze sprawy. A on wydał postanowienie o przedstawieniu zarzutów! Aż strach pomyśleć, jaki byłby raban w mediach, gdyby dziennikarze się dowiedzieli, że adwokat z najwyższej półki ma sprawę karną o zatajanie prawdy. Przecież w świat poszedłby news, że znany adwokat ma sprawę o fałszywe zeznania! Czyli – jak pisze pani Maja Narbutt – jest na celowniku mediów i prokuratury. Dlatego proponuję, by poruszając ciekawy temat, jakim jest jakość adwokatury, czyli w dyskusji o adwokaturze i standardach, które adwokaci powinni respektować, pani Maja Narbutt pisała nie o trampkach i grypsach, lecz sprawach uniwersalnych i prawdziwych problemach adwokatury. Zapewniam, jest ich niemało. A skoro o podmienionych butach mowa, prostuję informację, moim zdaniem nieprawdziwą: funkcjonariusze Służby Więziennej, którzy zatrzymali obrońcę Marka D., gdy opuszczał areszt w butach podejrzanego, nie znaleźli przy nim żadnego grypsu. Tę sprawę pamiętam doskonale, bo osobiście wszcząłem postępowanie dyscyplinarne w tej sprawie.