Pojawiają się jednak zagrożenia. Wielu ludzi, także prawników, staje się w sieci kimś zupełnie innym niż w świecie realnym. Nieśmiali stają się gadułami. Mogą napisać zbyt dużo i naruszyć tajemnicę zawodową.
Racja, jest ryzyko zbyt pochopnego umieszczania treści w blogach czy na Facebooku. Zwróćmy uwagę, że nawet e-maile piszemy mniej starannie, niż kiedyś pisaliśmy listy. To samo dotyczy mediów społecznościowych. Tymczasem od prawnika można wymagać, by był ogólnie poprawny, także gramatycznie. Korespondencja elektroniczna jest łatwa i szybka w obsłudze, a to stwarza pokusę szybkiego odpowiadania. Niestety, nie zawsze przemyślanego. Gdy odpisywaliśmy ręcznie czy na maszynie na tradycyjne listy, było więcej czasu na zastanowienie. Oczywiście szybka odpowiedź na pytanie klienta też jest wartością. Ale pojawia się niebezpieczeństwo, że z szybkością odpowiedzi nie pójdzie w parze jej jakość. Prawnik staje przed dylematem: czy już dziś udzielić odpowiedzi rozwiązującej 80 proc. problemów klienta, czy może poczekać do jutra, gdy będzie można ten wynik podnieść do 95 proc.
Załóżmy, że prowadzi pan swojej klientce sprawę rozwodową. Chce pan zdobyć jak najwięcej informacji o jej mężu, by udowodnić niezgodność charakterów. Zaprosiłby go pan do grona znajomych na Facebooku, by śledzić jego znajomości i wypowiedzi?
Zdecydowanie nie. Wiem, że takie rzeczy się zdarzały w Ameryce, ale budziły kontrowersje. Dlatego mam wiele obaw przed zakładaniem prywatnego profilu na Facebooku. Dla prawników dużym wyzwaniem jest oddzielenie w sieci swojej prywatnej aktywności od zawodowej. Mogę sobie wyobrazić prowadzenie prywatnej strony dla małego grona starannie dobranych osób. Choć przecież, żeby utrzymywać kontakty z najbliższymi mi osobami, nie potrzebuję Facebooka czy podobnych narzędzi. Jeśli już prawnik decyduje się na używanie mediów społecznościowych, powinien bardzo uważać na to, jak to robi. Nie chodzi tylko o zbieranie haków na przeciwników procesowych, ale też o nadaktywność. Nie pomoże wizerunkowi prawnika naśladowanie wielu entuzjastów Facebooka, którzy wysyłają komunikaty o tym, co właśnie jedli na śniadanie. Poza tym zawsze i w każdym kraju jest niebezpieczeństwo, że informacje podawane przez prawnika mogą być wykorzystane przez różne państwowe służby. Przecież gdyby CIA albo inne służby chciały się dowiedzieć, o czym rozmawiam przez telefon, zrobiłyby to bez większego kłopotu. Czy jest pan pewien, że tu, na wrocławskim Rynku (gdzie rozmawiałem z Mirkiem Rošem – przyp. P.R.), Wielki Brat nie jest obecny?
Pewnie jest. Zresztą ostatnio polscy prawnicy zwracali uwagę na kwestię nadmiernego gromadzenia danych do wykorzystania przez służby specjalne.
Na szczęście chyba nie jestem dla tych służb zbyt interesujący, więc możemy spokojnie rozmawiać dalej. Myślę, że wszędzie tam, gdzie są zmagazynowane dane elektroniczne, prawnik nie powinien ujawniać zbyt wiele informacji o sobie czy swoich klientach. Można łatwo stać się przezroczystym jak szklanka, przez którą wszystko widać. A to niekoniecznie się zgadza ze standardami zawodowymi, zwłaszcza tymi dotyczącymi tajemnicy zawodowej. Prawnicy powinni nie tylko o tym pamiętać, ale też uświadamiać to swoim klientom.